DURDA: Liczymy, że może nam pomóc nagłaśnianie sytuacji, w której organizacja działająca od prawie 30 lat, z doświadczeniem, dorobkiem i wiedzą, pozytywnie oceniana przez miasto, z którą współpraca dotąd układała się dobrze, nie ma się gdzie podziać.
Problemy z lokalami Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, które działa w ramach Instytutu Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego od 1995 roku, ciągną się od dawna. W początkach naszej działalności mieliśmy siedzibę w budynkach należących do Ministerstwa Zdrowia. Musieliśmy się jednak z nich wyprowadzić. Dziś nasza dawna siedziba stoi pusta i niszczeje…
Każda przeprowadzka to problem
W 2007 roku znaleźliśmy dla siebie kolejne miejsce, tym razem w budynku należącym do miasta stołecznego Warszawa, będącym w zarządzie Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie. To nieruchomość, w której kiedyś mieścił się Dom Dziecka dla 120 podopiecznych, a dziś – obok znacznie mniejszego Domu Dziecka – działamy my oraz żłobek. Parę lat temu okazało się jednak, że samorząd ma wobec budynku nowe plany – ma w nim powstać centrum aktywności seniorów. Od dwóch lat słyszymy więc, że musimy się wyprowadzić – początkowo miało się to stać do końca 2017 roku, ale ponieważ walka o to miejsce trwała (głównie ze względu na mający tradycję i dobrą lokalizację dom dziecka, który nie chce się przenieść w znacznie gorsze miejsce), pozwolono nam zostać tutaj do listopada tego roku. W tym samym czasie kończy się nam zresztą trzyletnia umowa z miastem na pomoc mieszkańcom Warszawy doświadczającym przemocy w rodzinie.
Udało się więc odwlec przeprowadzkę, ale problem pozostał – musimy znaleźć sobie nowe miejsce.
A każda przeprowadzka jest dla nas trudna – dezorientuje naszych klientów, którzy często dowiadują się o nas pocztą pantoflową i z ustnego polecenia. Gdy skądś znikniemy – całują klamkę. W efekcie przy każdej zmianie adresu tracimy kontakt z częścią wspieranych przez nas osób. A w skali roku przyjmujemy około 1000 osób!
Musimy także wymienić wszystkie materiały edukacyjne i promocyjne, w których podajemy „namiary” na nas. No i wreszcie sama przeprowadzka i przystosowanie nowej siedziby do naszych potrzeb – to wszystko kosztuje.
Nie mamy szans z biznesem
Pewnych rzeczy jednak nie przeskoczymy – dlatego od dawna szukamy nowego lokalu. Sprawa jest tym pilniejsza, że miasto ogłosiło już nowy, trzyletni konkurs na przeciwdziałanie przemocy w rodzinie. W wymogach konkursu jasno jest zapisane, że aby podpisać umowę, trzeba mieć zapewniony lokal na trzy lata. My – w efekcie decyzji samego samorządu – go nie mamy. A nawet gdybyśmy jeszcze na rok zostali w dotychczasowym miejscu, niczego to nie rozwiązuje: musimy mieć podpisaną umowę na trzy lata… Na dokładkę umowę najmu lokalu musimy przedstawić na koniec sierpnia 2018, podczas gdy realizacja zadania rozpocznie się w styczniu 2019, co oznacza, że albo najemca będzie miał pusty lokal do stycznia, albo my zapłacimy za cztery miesiące z własnych środków.
Okazuje się to niezwykle trudnym do spełnienia wymogiem. Wysłaliśmy pisma i udaliśmy się na spotkania do różnych dzielnic z prośbą o pomoc w znalezieniu lokalu, dzwoniliśmy do Zarządów Gospodarowania Nieruchomościami, przeglądamy ich strony. Niestety, na razie bezskutecznie. Mamy określone potrzeby, które wynikają ze specyfiki i skali naszej pracy: potrzebujemy lokalu o wielkości około 150 metrów kwadratowych, w standardzie, który pozwoliłby go wyremontować za maksymalnie 50 tysięcy złotych, i dostępnego dla osób z niepełnosprawnościami. Takie lokale miasto wystawia jednak w konkursach ofert, w których nie mamy szans z przedsiębiorcami, którzy mogą zapłacić znacznie więcej od nas. Dla nas górnym pułapem, na jaki możemy sobie pozwolić, jest 5 tysięcy czynszu miesięcznie, co i tak oznaczałoby dwukrotną podwyżkę względem tego, co płacimy obecnie.
A lokale, które miasto oferuje po preferencyjnych stawkach poza przetargami, są albo totalnie zdewastowane, albo w piwnicach, a często i w piwnicach, i zdewastowane.
W urzędzie na dywaniku
Co ciekawe, w międzyczasie urzędnicy regularnie pytali nas, jak wygląda sytuacja, przychodziliśmy na spotkania „w sprawie lokalu”. W swej naiwności byłam przekonana, że chodzi o pomoc w jego znalezieniu. Zamiast tego, podczas spotkań w Biurze Pomocy i Projektów Społecznych pytani byliśmy, co zrobiliśmy, żeby znaleźć sobie nowe miejsce. Zapewniano nas, że Biuru bardzo zależy na współpracy z nami. Za każdym razem miałam jednak poczucie siedzenia na dywaniku bez żadnej propozycji wsparcia. Jedyne, co było nam oferowane, to udzielenie rekomendacji, kiedy już znajdziemy lokal. Tyle tylko, że to wydaje się ponad nasze siły.
Szukaliśmy też poza zasobem lokalowym miasta – w Agencji Mienia Wojskowego, Zarządzie Mienia Skarbu Państwa, na rynku prywatnym. Ale odbijamy się od najrozmaitszych barier – czy to formalnych, czy finansowych.
A zegar tyka – konkursy są ogłoszone. Bez trzyletniej umowy nie możemy aplikować o środki na kolejne lata.
Przemoc w rodzinie to temat trefny
Nie jest nam łatwo postawić diagnozę, dlaczego tak się dzieje. Pierwsza hipoteza mówi, że miasto rzeczywiście ma bardzo mało lokali, które potencjalnie odpowiadałaby naszej działalności. A kiedy już takie posiada, to znacznie bardziej opłaca mu się wynająć je po rynkowych stawkach. Choć to myślenie krótkowzroczne, nieuwzględniające kosztów społecznych.
Druga hipoteza jest związana z polityką. W aktualnej rzeczywistości politycznej to, czym się zajmujemy, to temat trefny.
Obecna władza centralna nie tylko nie podejmuje kwestii przemocy w rodzinie, ale wręcz neguje jej istnienie. Przez ostatnie trzy lata ważne osoby w państwie wielokrotnie stwierdzały, że problem ten jest sztucznie rozdmuchiwany przez organizacje pozarządowe, a wszystko to jest związane z „ekspansją gender|. Gdy brakuje woli, żeby problem zobaczyć, trudno oczekiwać, że będzie wola, by się nim zajmować.
Wybory nie pomagają
Niestety, może mieć to również związek z sytuacją organizacji na poziomie samorządu – zwłaszcza w okresie przedwyborczym i wyborczym. Nie wiadomo wszak, kto będzie rządził w Warszawie i w poszczególnych dzielnicach po najbliższym rozdaniu.
Obawiam się, że niektórzy urzędnicy uznają, że lepiej się nie angażować w pomaganie takiej organizacji jak nasza, bo za chwilę można zostać zganionym za wspieranie „genderowej”, nieprawomyślnej działalności.
Co ciekawe, wpływa to również na naszą sytuację na rynku prywatnym. Gdy zarządzający powierzchnią biurową dowiadują się, czym się zajmujemy, część z nich krzywi się, mówiąc, że oni się w politykę nie chcą mieszać, a nasza działalność się jasno kojarzy. Ponadto boją się czasem, że wraz z nami pojawią się dantejskie sceny, awantury, wyobrażają sobie, że sprawcy przemocy będą biegać po ich korytarzach z siekierą…
Gdzie się podzieją ofiary?
Co dalej w tej skomplikowanej sytuacji? Trudno orzec. Na razie będziemy robić to, co robiliśmy, dalej szukamy lokalu, liczymy, że jeszcze trafi się sensowny. Będziemy też dyskutować z miastem w sprawie wpisanego w konkurs wymogu posiadania trzyletniej umowy na lokal. Może się uda.
Wierzymy, że przeszukując ten korzec maku, wydłubiemy jakieś cenne ziarenko. Liczymy, że może nam pomóc nagłaśnianie sytuacji, w której organizacja działająca od prawie 30 lat, z doświadczeniem, dorobkiem i wiedzą, pozytywnie oceniana przez miasto, z którą współpraca dotąd układała się dobrze, nie ma się gdzie podziać.
A wraz z nami ci, którym pomagamy – ofiary.
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl
Obawiam się, że niektórzy urzędnicy uznają, że lepiej się nie angażować przed wyborami w pomaganie takiej organizacji jak nasza.