– Istotne jest, by w działaniach z i na rzecz mniejszości wyjść poza kolonialne myślenie: „my-większość” przyjdziemy, pokażemy, nauczymy i zrobimy – mówi Piotr Kwapisiewicz z Żydowskiego Stowarzyszenia Czulent.
Hanna Frejlak: – Czym zajmuje się Czulent?
Piotr Kwapisiewicz: – Działalność Żydowskiego Stowarzyszenia Czulent skupia się na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, pracujemy na rzecz wszelkich mniejszości, ze szczególnym naciskiem na mniejszość żydowską i przeciwdziałanie antysemityzmowi. Poza tym zajmujemy się rozwijaniem i aktywizacją społeczności żydowskiej w Polsce poprzez akcje integrujące czy edukacyjne.
Czulent funkcjonuje w różnych koalicjach krajowych i międzynarodowych, między innymi Koalicji Równych Szans, działającej na rzecz prawa antydyskryminacyjnego, czy Religions for Peace, European Interfaith Youth Network's – grupie młodych liderów religijnych.
Kim są członkowie Stowarzyszenia?
P.K.: – Jest w judaizmie zasada, która mówi, że każdy z nas musi zmienić coś na dobre.
Organizacja jest tworzona przez młodych profesjonalistów, Żydów i Żydówki, którzy – wykorzystując swoje doświadczenie zawodowe i przebieg kariery – chcą zrobić coś, co wzmocni ich społeczność, co zmieni otaczający nas świat.
Staramy się dawać przestrzeń tym osobom, aby realizowały działania, które definiują ich tożsamość żydowską.
Nastroje antysemickie w Polsce jednak nie tylko nie słabną, ale ostatnio nawet rosną…
P.K.: – W Polsce istnieje ogromny problem z edukacją, na co wielokrotnie zwracaliśmy już uwagę. Przeprowadziliśmy w latach 2014-2016 analizę podręczników do historii, której efektem był raport dotyczący wizerunku społeczności żydowskiej, skierowany do wydawnictw i do Ministerstwa Edukacji. W kontekście II wojny światowej powszechne jest relatywizowanie ofiar, porównywanie, utrwalanie założenia, że wszystkie narody ucierpiały na równi. Pojawiają się teksty, w których w jednym zdaniu zestawia się członków Judenratu – na których często ciążył wyrok śmierci – ze szmalcownikami, czyli z osobami, którym nic nie groziło, po prostu „robiły interes”. To doskonały przykład, jak można manipulować informacją.
W podręcznikach bardzo widoczny jest też polski, katolicki etnocentryzm, który prowadzi do postaw wykluczających i ksenofobicznych, co coraz wyraźniej widać na skrajnej prawicy. Świat pokazywany młodzieży na lekcjach historii jest czarnobiały, a definicja narodu, która wyłania się z tej narracji, pochodzi wprost z XIX wieku i w dzisiejszym świecie jest zwyczajnie nieaplikowalna.
Czy Czulent stara się jakoś zapełnić tę edukacyjną lukę?
P.K.: – Edukację antydyskryminacyjną usunięto z podstawy programowej, ale w świecie pozarządowym sporo się dzieje. Opracowaliśmy oparte na naszych badaniach scenariusze lekcji w ramach edukacji nieformalnej, które można realizować w szkołach. Powstało też Towarzystwo Edukacji Antydyskryminacyjnej, które oferuje swoje szkolenia.
Trudno niestety mówić o ogólnospołecznej zmianie, dopóki nie zostaną podjęte działania na szczeblu instytucjonalnym.
Wiemy przecież, jak ogromnie dużo zależy od nauczyciela. Co więcej, sytuacja może być optymistyczna w dużych miastach, jak Kraków czy Warszawa, ale zupełnie inaczej przedstawia się w małych miejscowościach, gdzie zdarza się, że główną i najsilniejszą organizacją pozarządową jest ONR.
Porozmawiajmy o waszych ostatnich działaniach. Jaka była inspiracja do stworzenia „Księgi Dobrych Praktyk działań na rzecz mniejszości narodowych i etnicznych oraz obcokrajowców”?
P.K.: – Niezwykle ważne, a zarazem trudne, jest, aby organizacje większościowe (czyli tworzone przez przedstawicieli większości społeczeństwa) nie zapominały, że w Polsce istnieją również mniejszości, z którymi należy współpracować i włączać je w kierowane do nich działania.
Istotne jest, by wyjść poza działania oparte na kolonialnym myśleniu: „my-większość” przyjdziemy, pokażemy, nauczymy i zrobimy.
Wśród organizacji większościowych, które działają na rzecz mniejszości i wzięły udział w naszym badaniu, ponad 80% stwierdziło, że źródłem wiedzy na temat mniejszości są inne organizacje większościowe. Obraz grupy mniejszościowej nie powinien być budowany ani przez jednego jej reprezentanta, ani przez grupę większościową. To był główny punkt wyjścia Księgi Dobrych Praktyk – chcieliśmy sprawdzić, jak ta współpraca i inkluzywność wygląda. Zależało nam na tym, by wyłonić „dobre praktyki”, kiedy współpraca opiera się na partnerskich zasadach, dając tym samym przykłady, z których inne organizacje mogą czerpać.
Jak przebiegały badania?
P.K.: – Naszym celem było przeprowadzenie badania pilotażowego, w którym skoncentrujemy się na dobrych praktykach współpracy pomiędzy administracją publiczną, mniejszościami i organizacjami cudzoziemskimi. Przeprowadzenie całościowych badań na ten temat byłoby zadaniem karkołomnym ze względów metodologicznych i logistycznych. Mniejszości w Polsce są zróżnicowane pod względem wielkości, organizacji, spójności czy sposobów funkcjonowania, więc drogi współpracy z każdą z nich także różnią się między sobą. Co więcej, organizacje tej samej mniejszości różnie działają w różnych miejscach – inaczej wyglądają organizacje żydowskie w Krakowie, inaczej w Warszawie.
Przeprowadziliśmy badania w 16 miastach wojewódzkich. Przygotowaliśmy pięć ankiet, skierowanych do Urzędu Gminy i Urzędu Marszałkowskiego, do Pełnomocników do Spraw Mniejszości z Urzędu Wojewódzkiego, do organizacji mniejszości narodowych i etnicznych oraz do organizacji większościowych, działających na rzecz mniejszości. O informacje na temat szkoleń i działań edukacyjnych prosiliśmy też oficerów do spraw Ochrony Praw Człowieka, czyli pełnomocników komendantów wojewódzkich policji. Kluczowe pytania, które pojawiały się wszędzie, dotyczyły przykładów dobrych praktyk z osobistego doświadczenia, oczekiwań wobec urzędu albo organizacji, a także tego, co ankietowany może dać urzędowi lub organizacji.
Jak zidentyfikować „dobre praktyki”?
P.K.: – Przy ich wyłanianiu kierowaliśmy się trzema wyznacznikami. Pierwszym z nich jest partycypacja, czyli w tym wypadku współdecydowanie. Czy organizacja mniejszościowa uczestniczy na zasadzie partnerskiej w podejmowaniu określonych działań, diagnozowaniu potrzeb, przygotowaniu i konsultacji programu? Chodzi o to, by współpraca zawiązywała się już na etapie powstawania programu, zanim zostanie on uchwalony przez Radę Miasta. Kolejnym elementem jest włączanie mieszkańców, pokazywanie, że mniejszości, grupy cudzoziemców, migrantów to korzyść dla lokalnej społeczności. Ostatnie kryterium to kwestia sieciowania. Zależy nam na tym, aby w ramach określonych działań organizacje się ze sobą poznawały, nawiązywały współpracę i łączyły, tworzyły pewną wspólnotę.
Na jakich zasadach ta wspólnota miałaby działać?
P.K.: – Zauważyliśmy, że problematyczna jest wymiana informacji pomiędzy organizacjami pozarządowymi większościowymi a mniejszościowymi. Ostatnio pewnym zaskoczeniem dla mnie było, gdy okazało się, że w organizacja zajmująca się pomocą uchodźcom nie współpracuje z lokalnymi organizacjami lub grupami nieformalnymi składającymi się z migrantów – gdy zachodzi potrzeba tłumaczenia na przykład w języku czeczeńskim, kontaktują się z inną organizacją pozarządową. Tymczasem w mieście, gdzie działa ta organizacja, istnieje sporo nieformalnych grup Czeczenów – dlaczego nie skontaktują się z nimi? Zdarza się, że organizacje mniejszościowe nie mają rozeznania, jakie funkcje pełni Urząd Marszałkowski, z kolei w wyobrażeniu Urzędu te organizacje to jedynie organizatorzy wydarzeń kulturalnych. A tymczasem jesteśmy jak inne organizacje pozarządowe – mamy bardzo różne profile działania.
Jakie przykłady dobrych praktyk można wskazać na podstawie Księgi?
P.K.: – Najwięcej można ich odnaleźć na poziomie samorządowym. Nie ma w Polsce oficjalnego programu integracji cudzoziemców i to samorządy mają największą swobodę w tym aspekcie. Można wyróżnić dwa typy realizowanych przez nie programów: program integracji, który jest realizowany w Gdańsku, i programy zarządzania wielokulturowością, których przykładami są „Lublin dla wszystkich”, czy „Otwarty Kraków”.
Brzmi optymistycznie.
P.K.: – Jeszcze wiele pracy jednak przed nami. W Polsce ogromnie brakuje bezpośredniego kontaktu z urzędnikami, z władzami.
Możliwość spotkania z prezydentem czy wiceprezydentem miasta, przedstawienia mu swoich problemów i pomysłów rozwiązań wzmocniłaby poczucie sprawczości i samostanowienia wśród organizacji pozarządowych.
Kilka lat temu pojechałem do Norwegii, gdzie spotkałem się z lokalnymi aktywistami. Moi rozmówcy nie mogli zrozumieć, jak to możliwe, że w Polsce nie mogę się spotkać z premierem rządu i przedstawić mu swoich problemów! Dla Norwegów to nie jest władza, tylko urzędnicy, którzy pracują dla nas, są naszymi podwładnymi. Choć może brzmi to dla nas jak abstrakcja, to jest to model, do którego należy dążyć – po prostu społeczeństwo obywatelskie.
Piotr Kwapisiewicz – działacz społeczny, członek Zespołu Interdyscyplinarnego ds. współpracy na rzecz realizacji Programu „Otwarty Kraków” oraz członek i założyciel Żydowskiego Stowarzyszenia Czulent w Krakowie. Koordynuje projekty z obszaru kultury, dialogu międzyreligijnego, praw człowieka, praw mniejszości, przeciwdziałania dyskryminacji i wykluczeniu. Współtwórca projektu wydawniczego „Majses”, w którym jedna z książek „Majn Alef Bejs” zdobyła główną nagrodę BolognaRagazzi Award.
Trudno mówić o ogólnospołecznej zmianie w sferze antydyskryminacji, dopóki nie zostaną podjęte działania na szczeblu instytucjonalnym.