Mało kto powie, że kobieta powinna mieć mniej praw niż mężczyzna, ale poza poprawnymi politycznie deklaracjami jest jeszcze rzeczywistość kształtowana przez to, co naprawdę mamy w głowach i sercach. A rzeczywistość jest taka, że dzisiaj w Polsce w wielu ważnych obszarach nie ma (jeszcze?) równości. Dlaczego boimy się konsekwentnego wcielenia w życie idei tak, wydawałoby się, niekontrowersyjnej, jak ta, że kobieta i mężczyzna powinni mieć takie same prawa? Natalia de Barbaro, wykładowczyni z Uniwersytetu Jagiellońskiego, podpowiada: ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do nierówności, bo nie chcemy zaprzeczać własnym wyborom, aby nie tracić dobrego samopoczucia, a także dlatego, że boimy się utraty statusu, na przykład z powodu ogromnej konkurencji na rynku pracy. Czy rozpoznają Państwo własne reakcje?
Dlaczego boimy się konsekwentnego wcielenia w życie idei tak,
wydawałoby się, niekontrowersyjnej, jak ta, że kobieta i mężczyzna powinni mieć takie same
prawa?
Po pierwsze: z przyzwyczajenia
Po pierwsze, z przyzwyczajenia. Psychologowie poznawczy mówią, że najsilniejszą "motywacją poznawczą" naszego umysłu jest to, żeby nie zmienić zdania. Tak zwana ciekawość świata, dążenie do prawdy czy własnego rozwoju przegrywają w przedbiegach z tendencją, żeby zgadzać się z samym sobą - czyli z tym, co do tej pory myśleliśmy. Jakkolwiek oburzający byłby ten mechanizm, dotyczy każdego z nas: także Ciebie, czytelniku (czytelniczko J). Jeśli czytasz ten tekst, to znaczy, że już uznajesz tak zwaną "kwestią równościową" za ważną - a ci, którzy myślą inaczej, czytają inne teksty. I jeśli coś zapamiętasz z tego, co teraz piszę, będą to z dużym prawdopodobieństwem fragmenty streszczające Twoje poglądy. Tak wygląda ekonomia naszego umysłu: oszczędzamy "zasoby poznawcze", broniąc się przed nowościami - ponieważ ich przyswajanie zajęłoby zbyt wiele czasu i "przestrzeni mentalnej". Dlatego jeśli całe życie uważałam, że miejsce kobiety jest w domu, trudno będzie mi zmienić zdanie.
Po drugie, boimy się równości, ponieważ boimy się zaprzeczyć własnym wyborom. Ten powód, podobny do pierwszego z wymienionych, związany jest z pojęciem "dysonansu poznawczego". Ludzie starają się unikać sytuacji, w której to, co myślą, nie zgadza się z tym, co robią - i odwrotnie. Jeżeli całe życie uznawałem za naturalne, że żona pierze, prasuje, gotuje, zmywa i wykonuje inne pomniejsze czynności, podczas kiedy ja zajmuje się realizacją celów wyższych, muszę mieć w głowie pogląd, który pasuje do takiego modelu. Gdybym nagle miał uznać, że prasowanie jest w równym stopniu powołaniem kobiety, jak i mężczyzny, musiałbym zaprzeczyć własnym wyborom. Jeśli jestem sędziną, która od lat w sprawach o opiekę nad dziećmi orzeka raczej na rzecz kobiet, bo to one są przez "naturę" stworzone do rodzicielstwa, zmieniając zdanie musiałabym przyznać się do wielu błędów.
Po trzecie, boimy się równości, ponieważ boimy się utraty statusu i innych - materialnych lub pozamaterialnych - dóbr. Możemy też bać się wysiłku koniecznego do pozyskania tych dóbr. Badania pokazują, że młodzi mężczyźni w Polsce są bardziej konserwatywni niż ich starsi koledzy. Socjolodzy tłumaczą to silną konkurencją na rynku pracy - jeżeli młode, wykształcone kobiety będą miały pełny dostęp do tego rynku - zarówno w sensie formalnym, jak i psychologicznym i społecznym - to konkurencja będzie jeszcze silniejsza. Dodatkowo przyjęcie w pełni "równościowych" poglądów oznacza dla młodego małżonka - jeżeli nie chce doświadczać dysonansu poznawczego - konieczność codziennego dzielenia z żoną domowych obowiązków, nazywanych "siedzeniem w domu" tylko przez tych, którzy nigdy ich nie wykonywali. Z kolei dla kobiety przyjęcie, że ma równe prawa i te same możliwości, co mężczyzna, odbiera jej bezpieczne złudzenie, że natura życzy sobie stanowczo, żeby zajęła się wyłącznie czynnościami domowymi. Oczywiście wybór roli gospodyni domowej może także być wyborem świadomym i wolnym. Bywa jednak, że kobieta woli powtarzać swoim dorastającym dzieciom, że wszystko dla nich poświęca, niż zmierzyć się z sobą w roli innej niż żona i matka.
Jeżeli tak wielka jest siła nawyku, tendencja do potwierdzania
własnych wyborów i obrony zdobytego już terytorium, to jak to się stało, że w ciągu ostatnich
kilkudziesięciu lat nastąpiła tak daleko idąca zmiana na rzecz równości? Jak to możliwe, że ja
piszę ten tekst, podczas kiedy mój mąż zajmuje się naszym synem? Że mój głos może być usłyszany w
publicznym dyskursie?
Bo poza nawykiem i dbałością o własne dobre samopoczucie jest jeszcze
odwaga kwestionowania własnej nieomylności, otwartość, umiejętność rozmowy. Dzięki temu kobiety i
mężczyźni "dobrej woli" mogą wspólnie budować nie tylko to, co w krótkiej perspektywie
wydaje się wygodne czy "naturalne", a także to, co w swojej wolności uznają za
sprawiedliwe. Takie jest Twoje, moje, nasze zadanie.