Książkę możesz znaleźć w wagoniku metra. Albo w krzakach, przy fontannie, powiedzmy na lewo od ławki. Możesz pobuszować w wymienialni. Albo posłuchać jej na Dworcu Centralnym. I znaleźć się w szlachetnej, czytającej mniejszości.
Czytelnictwo ustabilizowało się na niskim poziomie – czytamy w raporcie „Społeczny zasięg książki w Polsce w 2012 roku”, przygotowanym przez Instytut Książki. 60 procent mieszkańców Polski w ubiegłym roku nie przeczytało ani jednej książki, a do badania włączano również książki kucharskie. W kraju „Top Chef” i „Master Chef” to alarmujące.
Podobno lepiej jest dużych miastach, ale to nie nowość i nie powód, żeby popaść w samozadowolenie. Należy promować, zachęcać, działać. Warszawski Urząd Miasta, samorządowo mający promować dobre nawyki w tej kwestii, finansuje działalność bibliotek: 18 placówek i 178 filii. Dynamicznie działają również organizacje pozarządowe.
Chodź, wymienimy się książkami!
Oddolne inicjatywy kwitną. Wymienialnie książek są organizowane w każdej dzielnicy, w co bardziej prężnie działających klubach, kawiarniach i sklepach. Najbardziej stałą, ostatnimi czasy, jest wymienialnia w galerii Kordegarda przy Krakowskim Przedmieściu. Jednak, najchętniej wymieniamy się książkami, z którymi łatwo nam się rozstać: „Geografia repetytorium”, „Dieta optymalna”, „Niemcy w świetle faktów i liczb”, „Allegro. Jak marzenia zamieniać w pieniądze”. Na takie pozycje można liczyć z pewnością, chociaż znajduje się czasem perełki: John Steinbeck, Olga Tokarczuk, Lucy M. Montgomery. Można jeszcze natknąć się na „Książki od metra” – pozostawione w środkach komunikacji miejskiej, z wypisanymi na pierwszej stronie życzeniami przyjemniej lektury. Bliźniacza akcja pod hasłem „Szybka Książka Miejska”, nawiązującym nazwą do popularnej trójmiejskiej kolejki, toczy się w Gdańsku. Jednak, biorąc udział w tych akcjach, raczej nie wypatrzy się nowości, o których głośno w mediach. Takie książki można znaleźć w krzakach, przy fontannie, powiedzmy na lewo od ławki. To akcja promocyjna blogu „CzytamRecenzuje.pl”, prowadzonego przez Rafała Hartmana. Autor chowa egzemplarze książek, o których pisze w internecie. Czytelnicy szukają ich w realu. Zabawa w małych detektywów jest przednia, a i książki najnowsze. Stąd obopólna korzyść promocyjna – dla tego, kto znajdzie, dla wydawnictw oraz samego blogera.
Lato zresztą sprzyja akcjom promującym czytelnictwo. W czerwcu 2013 roku Warszawę ogarnął szał i wzięła we władanie wielka książka – Big Book Festival. Fundacja „Kultura nie boli” zorganizowała w ciągu trzech dni pięćdziesiąt pięć imprez, skupiających trzy i pół tysiąca osób. W Pasażu Wiecha czytaliśmy każdy sobie, chociaż wspólnie. W różnych miejscach spotykaliśmy się z autorami, a na Dworcu Centralnym celebryci czytali nam przez sześć godzin dzieła Sławomira Mrożka. Warszawa rzeczywiście cała była w książkach, ale przez jeden weekend. Później był poniedziałek i wróciliśmy do naszej rzeczywistości bez lektur. Sami organizatorzy akcji mają nadzieję, że w przyszłym roku będą książkowo wszędobylscy i niepomijalni. Tak przynajmniej czytamy w nocie podsumowującej festiwal.
Chodź, porozmawiamy!
Jest jednak nadzieja, bo choć akcje promocyjne są doraźne i niestabilne, jak każda moda, pozostają cykliczne działania zakrojone długofalowo – Dyskusyjne Kluby Książki.
Powinny działać w zasadzie przy każdej bibliotece. W województwie mazowieckim jest ich 64, zgodnie z informacją zamieszczoną na stronie Instytutu Książki. Mogą być założone przez osoby pracujące w bibliotece. Uczestnicy spotykają się najczęściej raz w miesiącu. Czasami, tak jak na Białołęce, organizują spotkania z ciekawymi ludźmi – pisarzami, aktorami. Czasami takie kluby chcą założyć także sami czytelnicy. Magda Majewska, członkini Krytyki Politycznej, aktywistka i jedna z założycielek mokotowskiego DKK oraz klubu czytelniczego krytyki Politycznej, opowiada: – Wykorzystaliśmy najprostszy mechanizm: jeśli przeczytasz książkę, od razu masz ochotę o niej porozmawiać. Początkowo, o tym, co ostatnio czytali, rozmawiali ze znajomymi na Facebooku. Później zdecydowali się na zorganizowanie polskiej wersji projektu „One Book. One City”. Rzecz polega na tym, że całe miasto czyta jedną książkę i o niej dyskutuje. Projekt przyjął się w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Australii. Wszędzie okazał się niebywałym sukcesem. Jedynym miastem, które nie było w stanie się porozumieć co do wyboru tytułu, i przez to zrealizować projektu, był Nowy Jork. Bardziej koncyliacyjna Warszawa zajęła się „Cwaniarami” Sylwii Chutnik. Pierwsza edycja projektu była, zdaniem organizatorów, sukcesem. W ciągu czterech dni odbyło się kilkadziesiąt imprez: koncertów, warsztatów, paneli dyskusyjnych. Jedenaście klubów dyskusyjnych rozmawiało o „Cwaniarach”. Teraz trwa plebiscyt na książkę kolejnej edycji. Zgłoszenia spływają, lista propozycji wydłuża się. Niebawem przeprowadzone zostanie głosowanie.
Jednym z efektów „Warszawa czyta” stał się pomysł zorganizowania mokotowskiego DKK. Magda Majewska: – Dobrze jest afiliować taki klub przy jednej z bibliotek. To pomaga przede wszystkim dlatego, że można wtedy korzystać z programu prowadzonego przez Instytut Książki, który wspiera działania klubów. Można zamawiać książki, o których będzie toczyć się dyskusja na spotkaniach. Wojewódzka koordynatorka DKK zamawia kilka egzemplarzy i oddaje do dyspozycji uczestnikom klubu. Na koniec te książki trafiają do bibliotek. Jeśli książki nie są dostępne w ten sposób (te bardziej niszowe, którymi zainteresowany jest tylko jeden klub, nie są kupowane), zwracamy się do samych wydawnictw, które bardzo chętnie udostępniają nam kilka egzemplarzy, z zastrzeżeniem, że książki później trafią na półkę lokalnej biblioteki. To ważne, bo nie wszystkich stać na regularne kupowanie książek. Dla przykładu: w czasie ostatniego spotkania mokotowskiego DKK rozmawialiśmy o „2666” Roberto Bolaño, a to wydatek rzędu 80 zł.
Trzy osoby to już tłum
Dodatkową korzyścią współpracy z Instytutem Książki jest możliwość korzystania z narzędzi promocji. Chociaż istnieje FB, w dalszym ciągu bardzo przydatne są druki: plakaty i ulotki, które można roznieść w dzielnicy, dostarczane są przez Instytut. – To bardzo ważne – mówi Magda Majewska. – Na pierwszym spotkaniu z kilkudziesięciu osób, które zadeklarowały chęć udziału w DKK, pojawiły się, oprócz inicjatorów, trzy. W tym jedna przypadkiem. Było nas więc w sumie sześcioro. Dzisiaj przychodzi regularnie około dziesięciu osób i to jest liczba optymalna, by rozwinęła się dyskusja i by każdy miał czas wypowiedzieć się.
Z drugiej strony, w żoliborskim DKK, na początku przyszło szesnaście osób. Później stopniowo wykruszały się, ale stale na spotkania przychodzi około dziesięciu uczestników. Trudno jest o frekwencję. Wie coś na ten temat Aneta Purchała, blogerka i autorka fanpage'u „Czytadło”, która chciała założyć klub na Pradze Północ. – Umieściłam ogłoszenie na Facebooku, przypominałam, zagadywałam znajomych. Kilkoro zadeklarowało chęć udziału. Na pierwszym spotkaniu stawiłam się tylko ja. Ponieważ zorganizowałam je na początku marca, pomyślałam, że być może wybrałam złą porę – robi się ciepło, zaczyna się wiosna. Ale we wrześniu sytuacja powtórzyła się. Zrezygnowałam. Nie ma Klubu w „Wypiekach Kultury”, jednej z praskich kawiarni.
Magda Majewska zwraca uwagę, że to bardzo istotne, by spotykać się w przyjaznym otoczeniu. Biblioteki kojarzą się raczej z wyrzutami sumienia za nieoddanie książek. Poza tym, działają w dni powszednie od 10:00 do 19:00 i w tych godzinach trzeba byłoby organizować spotkania. Nie dla wszystkich takie godziny są odpowiednie. Dlatego Mokotów wziął się na sposób i dyskusje odbywają się w Centrum Łowicka, w soboty rano. – Pora ranna, więc rozmowy o książkach, zaczęliśmy łączyć ze wspólnym śniadaniem. Z podobnych założeń wyszedł Żoliborz. Ta grupa z kolei, spotyka się za każdym razem w innym lokalu: kawiarniach, restauracjach. Nieformalość spotkań bardzo pomaga i jest potrzebna, by ośmielić uczestników do swobodnego wypowiadania sądów. Szczególnie na początku, kiedy nie wiadomo jeszcze, z kim się rozmawia. A są to ludzie najrozmaitsi, różni wiekiem, wykształceniem, doświadczeniami. – Kiedyś rozmawialiśmy o „Małych lisach” Justyny Bargielskiej – opowiada Krzysztof Cibor, uczestnik mokotowskiego klubu – ktoś zwrócił uwagę, na jeden, szczególny fragment. Wtedy odezwała się inna uczestniczka spotkania, którą widzieliśmy po raz pierwszy. Powiedziała, że autorka trzy lata pisała tę część powieści i treść w niej zawarta jest bardzo bliska prawdzie. 'Tak to odczuwam', powiedziała, 'a w zasadzie wiem na pewno, ponieważ to moja własna historia'.
Czytanie łagodzi obyczaje
Dla dorosłych Dyskusyjnych Klubów Książki rośnie konkurencja – spotkania dla dzieci, organizowane wokół jednego tytułu. Coraz częściej organizują je kawiarnie, księgarnie i kluby dla dzieci. Na przykład na Żoliborzu w sobotnie poranki można pójść do sklepo-kawiarni Kalimba na „Czytajki”. W czasie warsztatów wokół kolejnych przygód popularnych bohaterów książek Annie M.G. Schmidt o Julku i Julce, można sprawdzić, co przyczepia się do magnesu. A jeśli tematem warsztatów była książka o „Pelerynku i przygodzie pod psem”, dzieci zastanawiały się, co można robić, kiedy pada deszcz. Podobne atrakcje dla dzieci przygotowuje księgarnia Badet – ostatnio można się było zostać małym detektywem, zupełnie jak bohaterowie serii „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai” Martina Widmarka i Heleny Willis. Takich propozycji jest więcej. I gromadzą podobną rzeszę zagorzałych czytelników, jak imprezy dla dorosłych.
Przeprowadzone ostatnio w nowojorskiej New School for Social Research badania dowiodły, że czytając powieści stajemy się bardziej empatyczni, lepiej odnajdujemy się w relacjach z innymi. Stąd jasnym jest, że warto sięgać po książki i warto je promować w każdy możliwy sposób – imprezami, spotkaniami, konkursami dla czytelników i nagrodami dla autorów. W świecie ciągłej rywalizacji na głosy, bo śpiewać może każdy i choreografie, bo ruch to zdrowie, przyjdzie kiedyś czas na wyścigi w czytaniu ze zrozumieniem.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)