Łatwo być szlachetnym i szczodrym, gdy jest się sławnym i bogatym. Trudniej, gdy jest się biednym i skromnym zjadaczem chleba i nie ma się nic do zaoferowania innym, oprócz swej wiedzy, czasu i osobistego oddania - pisze czytelnik portalu Adam K. Podgórski z Rudzkiego Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw.
Pewnie zaraz usłyszę, że nikt z nas nie oczekuje nagród i
zaszczytów, że angażuje się w to co robi z własnego wyboru i
bezinteresownie. Z pewności tak! Tylko że instytucje i organa
państwowe powinny zrobić wszystko, żeby tę bezinteresowną chęć
działania i ogromy potencjał ludzkiej aktywności wykorzystać,
a nie, jak bywa – rzucać kłody pod nogi. Trudno się zatem dziwić,
że wszyscy odczuwamy kryzys postaw. Że ludziom brak
cierpliwości i motywacji do "pracy u podstaw", jak pisali
pozytywiści, a de facto wolontariat sprowadza się właśnie do
tego.
Kryzys wolontariatu. Dlaczego?
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem artykuł Pana Dariusza
Mola pt. Kryzys wolontariatu? w numerze 12/2008 „Gazety NGO”. Mocno
on mnie zmartwił i zasmucił. Zgadzam się z diagnozą, że niestety
minęła już moda na posłannictwo wolontarystyczne. Nie na
zapotrzebowanie na usługi wolontarystyczne, bo ono jest ogromne i
wciąż wzrasta, ale na indywidualne odczucie ludzie, kończące się
obecnie smutnym przeświadczeniem, że w wolontariat nie warto się
angażować.
Z pewnością każdy wymieniłby wiele przyczyn tego stanu rzeczy.
Pozwolę sobie przywołać tylko kilka, które naprędce przyszły mi na
myśl. Pierwsza leży w hurra - optymistycznym potraktowaniu idei
wolontariatu, jako pięknej idei samospełnienia się. Ludzie masowo
deklarowali chęć przynależności do rozmaitych organizacji
skupiających wolontariuszy, ale równie masowo i prędko doznawali
rozczarowania. Okazywało sie bowiem, że bycie wolontariuszem wcale
nie jest proste i piękne, że przeciwnie wiąże się z wielkimi
obciążeniami czasowymi, niekiedy finansowym (np. koszty dojazdów),
z rezygnacją ze sporej dozy i stylu dotychczasowego życia, innego
zaplanowania własnej aktywności.
Poza tym wiele organizacji nie potrafiło należycie wykorzystywać
zapału i chęci pozyskanych wolontariuszy. Ilość nie przeszła w
jakość. Nie sztuka bowiem szczytnymi hasłami przywołać ludzi, ale
prawdziwa sztuka - dać im satysfakcjonujące zajęcie. Nic tak bowiem
nie deprymuje, jak brak konkretnej roboty. Po kilku przyjściach na
tzw. dyżury w stowarzyszeniu, po oglądnięciu tych samych twarzy, po
wysłuchaniu tych samych plotek motywacja do działania zanikała, o
ile w ogóle była.
Po drugie, kilka lat temu jeszcze, młodzi ludzie – bo oni
głównie stanowią o liczebności armii wolontariuszy, aczkolwiek nie
lekceważę zaangażowania i pracy wolontariuszy starszych a nawet
podeszłych wiekiem – traktowali wolontariat, jako odskocznię do
kariery zawodowej, jako ważny moment, którym można się było
pochwalić w CV. Kiedy jednak zauważyli, że większości pracodawców
ta kwestia i rekomendacja organizacji jest - delikatnie mówiąc -
obojętny, a wielu nawet przeszkadza, jako fanaberia
uniemożliwiająca kandydatowi na pracownika zupełnie poświęcenie się
firmie, ta argumentacja odpadła.
Po trzecie, przyczyną zasadniczą jest brak społeczeństwa
obywatelskiego!
Idea społeczeństwa obywatelskiego, tak wydawałoby się chwytliwa,
jakoś dziwnie rozmyła się w polskiej praktyce życia społecznego i
politycznego. Poza szczytnymi hasłami głoszonymi przez polityków,
wtedy kiedy im to potrzebne w kampaniach propagandowych, jakoś
dziwnie mało konkretów. Byłbym niesprawiedliwym twierdząc, że
organizacje pozarządowe pozostawione są same sobą. Doświadczają one
bowiem niejednokrotnie wielkiej pomocy.
Ale dominuje niestety wszechwładne poczucie, że wszyscy żyjemy
nie w społeczeństwie obywatelskim, tylko w społeczeństwie
urzędniczym, technokratycznym i biurokratycznym.
To administracja państwowa i lokalna mnoży wciąż nowe struktury
swego aparatu: urzędy, posady, gdzie urzędnicy wymyślają rozmaite
sposoby okiełznania, ubezwłasnowolnienia, podporządkowania sobie
organizacji pozarządowych. Pisząc rozmaite, najczęściej psu na budę
zdatne, strategie, programy, plany, zwołując konferencje, narady,
spotkania, szkolenia, zmuszając pośrednio lub bezpośrednio NGO do
sporządzania sprawozdań, wypełniania ankiet itp. Ostatnio wiele
agend przejawia wielką chęć do rozliczania organizacji z
otrzymanych darowizn od obywateli w postaci 1% podatku od dochodów
indywidualnych. Niezależnie od tego, że uprawnione OPP muszą
sporządzać sprawozdania do Ministra Pracy i Polityki Społecznej.
Nie, trzeba je zmusić do tłumaczenia się, czy przypadkiem nie
przeznaczyły tych pieniędzy na balangi dla „aktywu”.
Sama na przykład procedura uzyskiwania dotacji na realizację
zadań publicznych na poziomie gmin jest mało przejrzysta. Konkursy
ofert nie dobywa się zgodnie z prawem zamówień publicznych. Przy
rozstrzygnięciach konkursowych nie sposób oprzeć się wrażeniu, że
panuje ogromna uznaniowość. Że poza względami merytorycznymi, liczą
się znajomości i układy. Nie ma procedury odwoławczej, czy choćby
kontrolnej. Stąd na realizację identycznego zadania nierzadko jedna
organizacja dostaje fundusze o wiele mniejsze niż inna.
Na przeszkodzie działaniom NGO stoi też urzędnicza interpretacja
przypisów. To ona kształtuje praktykę, a niekiedy zastępuje prawo.
Np. urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości uznają, że organizacje
uprawnione do otrzymywania nawiązek i innych świadczeń pieniężnych
orzekanych wobec sprawców przestępstw nie mogą dystrybuować tych
pieniędzy, w taki sposób, by pokrywać koszty niezbędne i wyłącznie
związane z tym procesem.
Mówiąc jaśniej i przykładowo: gdy organizacja dysponująca
funduszem nawiązek przyzna ofierze wypadku drogowego pomoc
finansową z puli uzyskanych nawiązek, nie powinna, w raczej zdaniem
urzędników nie może, pokryć z tych pieniędzy niezbędnych kosztów
korespondencji i opłat bankowych (przelewów, przekazów). Za to
powinni zapłacić członkowie i wolontariusze stowarzyszenia z
własnych kieszeni. Bo rzekomo nie są to cele bezpośrednio związane
z pomocą. To jakie więc są? Wydatkami na rozrywkę NGO,
widzimisię?
Urzędnicza, sztywna interpretacja postanowień kodeksu karnego
jest niezrozumiała, a nawet obłudna, gdyż istnieje zamiar
utworzenia kosztownego urzędu państwowego, który zajmie się
dysponowaniem nawiązkami. Z kosztownymi siedzibami z wyposażeniem,
jak mniemam z samochodami, telefonami, personelem któremu trzeba
będzie płacić pensje, premie, odprowadzać podatki i zasiłki ZUS. I
wtedy nikt nie będą to wydatki bezpośrednio na cele pomocowe.
Chyba, że całość ciężar finansowania działalności tego kolejnego
biurokratycznego tworu pokryje państwo, czyli my! To samo państwo,
które uniemożliwia sprawnie działającym organizacjom pozarządowy
przeznaczania minimalnej części nawiązek na załatanie kosztów
związanych z ich rozdziałem osobom poszkodowanym przez los.
Wreszcie jeszcze jedna rzecz wołająca o pomstę do nieba. Ludzie
zdają sobie sprawę, że krytyka, niekiedy nawet uzasadniona, urzędów
państwowych i samorządowych może okazać się przykra w skutkach dla
obywateli żądających poprawy jakości urzędowania. Przeciwko
odważnym wszczynane są postępowania karne. Cynicznie wykorzystywany
jest aparat państwowy do ścigania niepokornych. Bez względu na
koszty! Urzędnicy czują się pewni i bezkarni w swej roli jedynie
słusznej wyroczni, stając ponad powszechnym prawem i bezlitośnie
wykorzystując silę państwa wobec słabej jednostki. Siłę mają, ale
gdzież tu autorytet i zaufanie społeczne dla państwa.
Te, jedynie przykładowo, po łebkach i pośpieszne rzucone
przykłady unaoczniają, że wcale niełatwo być w dzisiejszych czasach
ani członkiem, ani wolontariuszem NGO. I nic nie zmienia tu
nawoływania, apele do szlachetnych ser, kiedy pospolitość będzie
tak skrzeczała, jak skrzeczy, kiedy hasła polityczne będą się
rozmijały z codziennością, kiedy splendory i nagrody za „ dobre
serce” będą spadały na bogatych i sławnych, o czym świadczą
rozmaite rankingi, plebiscyty i konkursy na „działaczy roku”. Gdzie
pierwsze miejsca przypadają ludziom z czołówek publikatorów. Media
nagłaśniając „sukcesy” swoich ulubieńców zapominają zupełnie o
wytrwałej, konsekwentnej pracy bezimiennych rzesz członków i
wolontariuszy organizacji pozarządowych. Ważny jest dla nich
doraźny i gigantyczny efekt, najlepiej jeszcze doprawiony jakim
sensacyjnym doniesieniem. Dla tysięcznych rzesz zwykłych członków i
wolontariuszy, którzy borykają się z trudami codzienności nie
pozostaje nic, albo prawie nic.
Łatwo być szlachetnym i szczodrym, gdy jest się sławnym i
bogatym. Trudniej, gdy jest się biednym i skromnym zjadaczem chleba
i nie ma się nic do zaoferowania innym, oprócz swej wiedzy, czasu i
osobistego oddania. Pewnie zaraz usłyszę, że nikt z nas nie
oczekuje nagród i zaszczytów, że angażuje się w to co robi z
własnego wyboru i bezinteresownie.
Z pewności tak! Tylko że instytucje i organa państwowe powinny
zrobić wszystko, żeby tę bezinteresowną chęć działania i ogromy
potencjał ludzkiej aktywności wykorzystać, a nie, jak bywa – rzucać
kłody pod nogi. Trudno sie zatem dziwić, że wszyscy odczuwamy
kryzys postaw. Że ludziom brak cierpliwości i motywacji do "pracy u
podstaw", jak pisali pozytywiści, a de facto wolontariat sprowadza
się właśnie do tego.
Zachęcam do dyskusji.
Adam K. Podgórski - przewodniczący zarządu Rudzkiego
Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw
Pobierz
-
tekst na dzień wolontariusza; powiązane zdjęcie to plakat CW, można go wyrzucić, jeśli jednak będzie niepotrzebny
420144_200812021416440307 ・38.72 kB
Źródło: Adam K. Podgórski