Krystyna Cedro-Ceremużyńska: Rozmawiać i dawać swój czas
Wolontariat daje bardzo dużą satysfakcję. Mam poczucie robienia czegoś pożytecznego – przekonuje prof. dr hab. med. Krystyna Cedro-Ceremużyńska, wolontariuszka Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Hospicjum Domowego Zgromadzenia Księży Marianów.
Pani profesor Krystyna Cedro-Ceremużyńska współpracę z Muzeum Powstania Warszawskiego rozpoczęła od wywiadu udzielonego Archiwum Historii Mówionej w 2012 roku, podczas którego podzieliła się swoimi wspomnieniami z Powstania, które zapamiętała jako pięcioletnia dziewczynka. Od tamtej pory sama prowadzi wywiady biograficzne z Powstańcami.
A co sprawiło, że zdecydowała się Pani podzielić swoimi wspomnieniami z Muzeum Powstania Warszawskiego?
– Wszystko zaczęło się od tego, że za namową moich synów i wnuków postanowiłam spisać swoje wspomnienia. Wnukowie pytali mnie czasem o wydarzenia związane z Powstaniem, kiedy sami omawiali te tematy w szkole. I zawsze wówczas odpowiadałam, że nie będę opowiadać o fragmentach wyrwanych z kontekstu. To za poważny temat, żeby o nim mówić tak „przy okazji”. Natomiast obiecałam, że kiedyś wygrzebię wszystkie wspomnienia z zakamarków pamięci i je spiszę. Zajmowałam się tym zazwyczaj podczas zimowych wyjazdów na narty. I tak to po kawałku powstawało. Pracę nad spisywaniem wspomnień zamknęłam po przejściu na emeryturę i przygotowałam pięć egzemplarzy – po jednym dla każdego z moich wnuków. Wtedy mój syn powiedział: zanieś to do Muzeum Powstania Warszawskiego, tam na pewno gromadzone są takie teksty. Więc nieśmiało zadzwoniłam do Archiwum i zaproszono mnie z egzemplarzem moich wspomnień. Sądziłam, że zostawię go tylko na miejscu, jednak okazało się, że to dopiero początek współpracy. Zaproszono mnie do wywiadu, a potem to już właściwie zrealizowałam myśl, z którą od dawna się nosiłam i dołączyłam do wolontariatu.
Właśnie – zdecydowana większość osób udzielających wywiadów do Archiwum Historii Mówionej zazwyczaj na tym kończy etap swojej współpracy z Muzeum. W Pani przypadku jednak ta więź została podtrzymana. Co zaważyło o tym, że postanowiła Pani zostać wolontariuszką?
– Na tę decyzję wpłynęły dwa czynniki. Po pierwsze, kult Powstania Warszawskiego był bardzo silny w mojej rodzinie, towarzyszył mi od dzieciństwa. A drugi aspekt stanowiła ogromna ciekawość poznania, jacy to ludzie w tym Muzeum pracują. Proces powoływania do życia Muzeum Powstania Warszawskiego śledziłam od początku. Stałam w tym miejscu po raz pierwszy w długiej kolejce osób przynoszących swoje pamiątki do tego jeszcze zupełnie nieprzygotowanego budynku przed remontem. Odwiedziłam je potem jeszcze wielokrotnie i widziałam, że rośnie z tego wspaniała instytucja. Intrygowało mnie ogromnie, jacy ludzie ją tworzą. Ale możliwość bliższego przyjrzenia się Muzeum stała się realna dopiero kiedy przeszłam na emeryturę.
Pani praca, jako wolontariuszki Muzeum, polega na prowadzeniu wywiadów dla Archiwum Historii Mówionej. Pamięta Pani swój pierwszy wywiad?
– Pamiętam doskonale. Mój rozmówca był jednym z bohaterów ataku na Dworzec Gdański i opowiedział mi tę historię niebywale precyzyjnie – jakby miał przed oczami film, który właśnie ogląda. Nie miałam wówczas skali porównawczej, ale pracownicy Archiwum Historii Mówionej powiedzieli mi potem, że niewiele było tak szczegółowych relacji.
Czy miała Pani jakieś obawy przed tym pierwszym wywiadem? Towarzyszyły temu jakieś emocje?
– Tak, ogromne emocje. Przygotowałam się do spotkania zgodnie ze wskazówkami przekazanymi przez pracowników Muzeum, które jednak zweryfikowało życie. W tym i w niektórych innych przypadkach rozmowa szła w kierunku bardziej aranżowanym przez rozmówcę niż przeze mnie. Często jedne wątki się wydłużały, inne się skracały, do niektórych rozmówca wracał wielokrotnie. I nigdy nie był to schematycznie prowadzony wywiad.
A ile wywiadów Pani przeprowadziła do tej pory?
– Chyba około dziesięciu. Jeden z ostatnich wywiadów przeprowadziłam z panią, którą udało mi się namówić do spisania swoich wspomnień. Pomagałam jej nieco w redakcji, a w tej chwili jesteśmy już na etapie końcowym i niedługo jeden egzemplarz przekażemy na stałe Muzeum.
Czy fakt, że jako pięciolatka była Pani świadkiem wydarzeń z okresu Powstania, ma jakiś wpływ na prowadzone wywiady?
– Moi rozmówcy nie wiedzą, że miałam cokolwiek wspólnego z Powstaniem. Jednak dzięki własnym wspomnieniom jest mi zdecydowanie łatwiej wczuć się w ich sytuację, w ich opowieść. Jestem w stanie ją sobie wyobrazić.
A przypomina Pani sobie jakieś szczególne, wzruszające momenty w pracy wolontariuszki w Muzeum?
– Szczególne momenty to są zawsze indywidualne spotkania z jeszcze żyjącymi Powstańcami w czasie uroczystości rocznicowych. Bezpośredni kontakt z tymi wyjątkowymi ludźmi umożliwia właśnie rola wolontariusza, wcześniej nie miałam ku temu tak wiele okazji. Wyjątkowym dla mnie i bardzo wzruszającym wydarzeniem był także wywiad z panią, która okazała się być moją nauczycielką biologii w szkole podstawowej. Jej osobę znakomicie z tamtych lat pamiętam, ale w tym stalinowskim czasie nie miałam oczywiście pojęcia o tym, jak niezwykły miała życiorys.
Z Pani wywiadu udzielonego Archiwum Historii Mówionej wynika, że w Pani pamięci, jako dziecka, pozostało poczucie dramatu czy tragedii, jaka się wtedy w Warszawie wydarzyła. Bywa teraz Pani w Muzeum dość często, a ta instytucja wprowadza taki nastrój podniosłości, a nawet pewnego niepokoju. Czy kiedy odwiedza Pani Muzeum wracają do Pani jakieś trudne wspomnienia?
– Bardzo mocno wracają i to głównie w kontekście emocji, jakie towarzyszyłyby osobie dorosłej. Zawsze w czasie zwiedzania Muzeum wyobrażam sobie tamten czas przeżywany przez dorosłych, przez moich rodziców, przez ludzi, mających dzieci czy wnuki, tak jak ja teraz. Wspominam te wydarzenia patrząc oczami osoby dorosłej, która zdaje sobie sprawę z tego, co grozi moim najbliższym. Jako pięcioletnia dziewczynka byłam oczywiście pozbawiona tego rozumowania i nie zdawałam sobie sprawy z tego, czy rodzice starają się mnie chronić przed niebezpieczeństwem.
Ale ten nastrój nie przeważa szali trudnych wspomnień. Pani w dalszym ciągu tutaj przychodzi?
– Oczywiście, że tak. To nie ma nic wspólnego z obawą przed przeżywaniem tego ponownie. Ja po prostu patrzę na Powstanie, jak na pasmo wydarzeń, które wymagały nieprawdopodobnej siły od pokolenia świadomych ludzi dorosłych.
Jest pani lekarzem z długim stażem pracy. I po tych wielu latach, przepracowanych na rzecz trudnej i społecznie potrzebnej służby, odeszła Pani na zasłużony odpoczynek. Jednak zamiast odpoczywać, Pani dalej pracuje – co prawda tym razem w innej roli, bezinteresownie.
– Pracę lekarską przy łóżku chorego prowadziłam tylko w ciągu kilku pierwszych lat zaraz po studiach. Zdecydowanie największą część mojej zawodowej aktywności poświęciłam pracy badawczej. Było to fascynujące zajęcie i nie zamieniłabym go na inne, choć bardzo mi pacjentów brakowało. Gdy zakończyłam pracę naukową, z przyjemnością wróciłam do chorego, choć już tym razem w roli wolontariuszki Hospicjum Domowego Zgromadzenia Księży Marianów. Ta praca umożliwia mi kontakt z osobami chorymi u nich w domu, w ich środowisku. I to ma ogromne pozytywy, a jednocześnie rekompensuje mi brak kontaktu z medycyną kliniczną przez tyle lat.
Mimo wszystko zasłużyła Pani na odpoczynek, a i tak w dalszym ciągu poświęca Pani bezinteresownie swój wolny czas innym.
– Ale to daje bardzo dużą satysfakcję. Mam poczucie robienia czegoś pożytecznego. Pacjenci, którzy przechodzą pod opiekę hospicjum są przekonani, że przedstawiciele służby zdrowia nie będą się nimi już zajmować czy opiekować. I zaskakuje ich, że jednak są jeszcze ludzie, którzy się nimi interesują, poświęcają im czas i uwagę. Nie spieszą się, tylko spędzają z nimi tyle czasu, ile potrzeba. To bardzo podnosi na duchu zarówno pacjentów, jak i ich rodziny. Jako wolontariuszka poświęcam chorym tyle czasu, ile mogę, nie pracuję w pośpiechu, jak muszą to robić lekarze w szpitalach czy przychodniach. To jest zupełnie wyjątkowa rola.
O ile wolontariat hospicyjny jest dla Pani rekompensatą i możliwością ponownego kontaktu z chorymi, o tyle wolontariat w Muzeum już nie daje takiego rodzaju satysfakcji z pracy na rzecz innych.
– Należy pamiętać, że dla Muzeum prowadzę wywiady z ludźmi, którzy należą do wyjątkowego pokolenia. Ich wspomnienia są naznaczone pewnym dramatem i właściwie, kiedy oni odejdą, to już nikt nie będzie pamiętał tamtego czasu. Wówczas można będzie tylko czytać te wspomnienia, które teraz pomagam gromadzić. I to też jest doświadczenie niezwykłe.
Poza tym, jak już wspomniałam wcześniej – przygnała mnie tutaj ciekawość ludzi, którzy tworzą taką placówkę. Trzeba mieć wyjątkową charyzmę, pewną wizję myślenia perspektywicznego, jak również umiejętność wyobrażenia sobie tamtych wydarzeń i także poczucie misji społecznej – wszystko to się tutaj jak w soczewce skupia.
Powiedziała też Pani w pewnym momencie, że wolontariat to jest pożyteczne działanie. A jednak wyrastała Pani w systemie komunistycznym, w którym nie istniało pojęcie wolontariatu, natomiast do „dobrowolnej” pracy społecznej ludzie byli przymuszani. I w mentalności Polaków wciąż pokutuje takie myślenie, że wolontariat to jest bezsensownie darowana systemowi praca za darmo. A jednak, mimo że wyrastała Pani w takich okolicznościach, poświęca się Pani pracy wolontariackiej?
– Muszę przyznać że w młodości nie miałam w ogóle do czynienia z zajęciami, które jakkolwiek pasowałyby do pojęcia wolontariatu. Rzeczywiście w komunizmie nie było w ogóle o tym mowy. Brakowało mi w młodości harcerstwa, które przestało istnieć niedługo po wojnie. A w momencie, kiedy zaczęły w końcu powstawać pierwsze kręgi związane z harcerstwem, czyli w późnych latach 60., to ja już nie byłam w stanie się w to zaangażować. To był czas kończenia studiów medycznych i nabywania pierwszych doświadczeń zawodowych, co właściwie eliminowało możliwość jakiegoś nowego, dobrowolnego zajęcia.
Z pojęciem wolontariatu spotkałam się po raz pierwszy bardzo późno. Przed pierwszymi w pełni wolnymi wyborami w 1990 roku, gdy wybieraliśmy radnych do samorządu lokalnego. Do Konstancina, gdzie mieszkałam, przyjechała grupa Amerykanów, która wyjaśniała mieszkańcom, jak powinien działać samorząd. Nie pamiętam już z jakiej organizacji przybywały te osoby, ale prowadziły one instruktaż na temat organizacji samorządu lokalnego. Włączyłam się wówczas w te działania społeczne. Goście tłumaczyli nam, na czym polega samorządność lokalna, jak ten system funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych, jak tam działają rady gmin. I byłam wówczas zdumiona, że ludzie czynni zawodowo poświęcają masę swego wolnego czasu, żeby na takim kompletnie dziewiczym, dla samorządności, terenie przekazywać swoje doświadczenia. Dla nas to była ogromna egzotyka, choć z drugiej strony było to fascynujące, że ktoś przyjeżdża z daleka, żeby zupełnie bezinteresownie działać na rzecz innych.
A wracając do tych nastrojów i postaw Polaków wobec wolontariatu – przypuszczam, że niewielu Pani znajomych czy sąsiadów w Pani wieku udziela się tak społecznie.
– Muszę powiedzieć, że jestem świadkiem różnych aktywności społecznych prowadzonych przez moje koleżanki i kolegów. W ich przypadku nie zawsze to jednak działa w taki zorganizowany sposób jak u mnie, z pracą w konkretnym hospicjum czy Muzeum. Natomiast moje koleżanki lekarki robią wiele na rzecz innych. Jedna z nich, będąc już na emeryturze, przez wiele lat pracowała w szkole swojej wnuczki, sprawując społecznie opiekę lekarską.
Czyli w Pani środowisku działalność społeczna nie jest niczym wyjątkowym.
– Wśród znanych mi ludzi – absolutnie wyjątkowa nie jest. Miałam ostatnio okazję spotkania się z wieloma znajomymi lekarzami podczas uroczystości zorganizowanej z okazji 50-lecia uzyskania dyplomu lekarza. I okazuje się, że bardzo wiele moich koleżanek i kolegów jest włączonych w różne prace społeczne.
Czy spotkała się Pani z takim pytaniem: po co angażujesz się w wolontariat?
– Nie, wręcz przeciwnie. Jestem świadkiem dużej aktywności wolontariackiej innych. Działalność hospicjum w dużej mierze opiera się na pracy wolontariuszy, także młodych ludzi, nawet uczniów szkół ponadpodstawowych.
A jak rodzina do tego podchodzi? Wspomniała Pani, że to wnukowie zachęcili Panią do spisania wspomnień.
– Rodzina się śmieje, że jestem człowiekiem czynu, dlatego muszę się angażować. Ale moja rodzina akceptuje tę moją aktywność. Staram się oczywiście, żeby nie cierpiała na tym w tym sensie, że jeśli potrzeba zrobić coś dla młodszego pokolenia, to jestem do dyspozycji. I mimo tego, że moi wnukowie nie są już bardzo mali i radzą sobie ze wszystkim dobrze, to jednak przydaję się im nierzadko. Staram się być taką babcią „on call”.
Ale też babcią-wolontariuszką. Czy uważa Pani, że to ma jakiś wpływ na wychowanie, rozwój Pani wnuków?
– Myślę, że tak. W momencie, kiedy z wielką dumą, podczas rodzinnego obiadu zaprezentowałam im swój identyfikator z Muzeum i zawiesiłam go na szyi, to wnukowie mieli oczy szeroko otwarte.
A czy wolontariat też Panią do czegoś zainspirował?
– Wolontariat w Muzeum na pewno rozwinął we mnie zainteresowania czytelnicze, kierowane obecnie głównie na okres i zagadnienia związane z historią XX wieku. Zawsze to lubiłam, ale szczególnie teraz nie czytam już właściwie innych książek tylko dokumenty i pamiętniki z tamtego czasu. Natomiast wolontariat hospicyjny wymaga zgłębiania zagadnień związanych z medycyną paliatywną czy geriatrią.
Czyli ciągle się Pani czegoś uczy.
– Bo właśnie tak trzeba!
Jeśli miałaby Pani zarekomendować wolontariat w Muzeum jednym zdaniem, to jak ono by brzmiało…?
– Osoby, dla których wydarzenia związane z Powstaniem Warszawskim są bliskie z powodów osobistych i tradycji rodzinnej z pewnością doświadczą tu wielu niezwykłych chwil. Wolontariat w Muzeum to też wspaniałe pole do popisu dla osób, które mają wykształcenie humanistyczne, a ich pasją jest historia.
Zdjęcia: Robert Danieluk
Rozmawiała: Anna Samel
Anna Samel – od wielu lat związana z III sektorem, współpracuje z Centrum Wolontariatu Muzeum Powstania Warszawskiego, prowadząc wywiady z wolontariuszami.