Kontrkulturowe kawiarnie Warszawy: Kameralna
Imperium, wyspa zapomnienia, oaza wolności, królowa knajp – gdy we wspomnieniach bywalców warszawskich lokali okresu PRL trafimy na któreś z tych określeń, możemy być pewni, że chodzi o Kameralną.
Składający się z trzech części – baru, restauracji i klubu nocnego – lokal został założony pod koniec lat 40. przez Związek Inwalidów Wojennych. W momencie otwarcia był prawdziwą oazą na gastronomicznej pustyni powojennej Warszawy. Dla komunistycznych władz hasło odbudowy stolicy nie oznaczało przywrócenia jej dawnego mieszczańskiego sznytu, na który niewątpliwie składały się legendarne przedwojenne knajpy i kawiarnie.
Z braku miejsc, w których można było się podziać, warszawiakom wystarczyć musiał lokal przez wielu nazywany po prostu „mordownią”. Nie bez powodu: w Kameralnej wódka lała się strumieniami, wejście do środka w godzinach szczytu graniczyło z cudem, pilnujący wejścia „wykidajło” potrafił nie wpuścić za twarz, na którą w środku trzeba było szczególnie uważać, bo bójki były elementem codziennego repertuaru. Mimo to – a może właśnie dlatego – lokal przy rogu Foksal i Kopernika stał się miejscem kultowym i obleganym, a peany na jego cześć tworzyli wybitni pisarze – Marek Hłasko, Henryk Grynberg, Leopold Tyrmand czy Marek Nowakowski. Popularność Kameralnej tak tłumaczy poeta Roman Śliwonik: "Była to namiastka świata wielkiego, który gdzieś podobno istniał, ale też nie na pewno. Ale jeśli nawet był, przelewał się światłami, samochodami, dobrobytem, to dla nas niewiele znaczył, był odsuwany w głąb świadomości, bo fakt jego istnienia głęboko nas upokarzał".
"Koniak i owoce południowe"
Gdzie indziej można to upokorzenie odreagować, jeśli nie w przestronnych wnętrzach na Foksal, gdzie zawsze można liczyć na szybko podany "koniak i owoce południowe" (ćwiartkę czystej i kiszone ogórki). Mało tego – dzięki staraniom Związku Inwalidów kuchnia w dziennej części Kameralnej spełniała naprawdę wysokie standardy. W szczytowym okresie można tam było zjeść nawet rydze z patelni. Ci, których nie stać było na tego typu luksusy, mogli nacieszyć oczy widokiem słynnej szklanej gabloty, która zawsze, niezależnie od fazy kryzysu gospodarczego, pełna była zakąsek.
Kameralna wkrótce po otwarciu stała się przystanią dla inteligencji i środowisk artystycznych. To nie przypadek, że Nowakowski, piszący o warszawskim półświatku, mógł w Kameralnej spotkać osobę, która doskonale rozumiała jego literaturę. Mordownia przy Foksal, w przeciwieństwie do słynnych przedwojennych lokali, nie była enklawą wyższych sfer. Jak pisał w Bedekerze Warszawskim Olgierd Budrewicz, wyjątkowość Kameralnej polegała na tym, że w tłumie, jaki szczelnie wypełniał nocną część lokalu, mieszali się przedstawiciele różnych zawodów, grup i proweniencji: inteligenci, cinkciarze, dorastające dziewczyny, przyjezdni, a nawet przedstawiciele władzy ludowej. „Kamera” była bowiem świetnym polem obserwacyjnym dla agentów SB. Wszyscy doskonale wiedzieli o ich obecności i pozwalali im rozpłynąć się w dusznej atmosferze lokalu.
Po mordzie za głupią odzywkę
Jak wspomina Andrzej Roman: "Była niepisana umowa, że nie będzie w Kameralnej sytuacji oczywistych: werbunków, aresztowań czy przesłuchań. Legenda Kameralnej nie powstałaby, gdyby nie kult, jakim otoczony był w latach 50. jej najbardziej wytrwały bywalec – pisarz Marek Hłasko. Przesiadywanie i upijanie się w „mordowni” przy Foksal było dla niego istotnym elementem awanturniczego stylu życia. Za nim przychodzili młodsi od niego o parę lat wyznawcy i naśladowcy. Kult Hłaski w Kameralnej przybierał karykaturalny wymiar – jak wspomina Henryk Grynberg: "Tylko najodważniejsi ośmielali się do niego odezwać, bo kto się głupio odezwał, dostawał w zęby. No i snoby, którym wszystko imponowało: – Widziałeś, jak mi Hłasko dał w zęby?
W ponurym okresie stalinizmu o niezależnym życiu kulturalnym nie mogło być mowy. Warszawskim pisarzom i artystom musiało więc wystarczyć „życie towarzyskie i uczuciowe” – by zacytować Leopolda Tyrmanda. Do tego Kameralna nadawała się znakomicie. Przy kieliszkach wódki, w oparach papierosowego dymu toczyły się tam rozmowy o życiu i literaturze. Jedną z nich przywołuje w książce Nekropolis Marek Nowakowski: "Poznałem go przy barze w nocnej Kameralnej. Wydałem wówczas "Tego starego złodzieja". Wyraził się pochlebnie o książce. Zaczęliśmy rozmowę o złodziejach, kryminałach, i całej osobliwej specyfice półświatka. Wykazał się znaczną znajomością przedmiotu".
Los kawiarni tuż po wojnie
Sam pisarz nie ukrywał swojego przywiązania do lokalu na Foksal – jego "Piękni dwudziestoletni" to źródło anegdot z nocnego życia w Kameralnej i informacji o specyficznej etykiecie i zwyczajach, jakie tam panowały. Jedną z żelaznych zasad obowiązujących klientów nocnych było posiadanie marynarki i krawata. Gość mógł być wyjęty ze śmietnika. Po założeniu krawata natychmiast przemieniał się z łachudry w rokującego nadzieję młodzieńca z wyższym wykształceniem – pisze Hłasko, który swoją marynarkę i krawat przechowywał u szatniarza „Kamery”, żeby nic nie mogło powstrzymać go przed nieoczekiwaną chęcią pojawienia się na „wyspie zapomnienia”.
Bezkonkurencyjna w okresie stalinizmu Kameralna stopniowo traciła swoją wyjątkowość w miarę rozluźniania się obyczajowej i kulturalnej atmosfery w kraju. W latach odwilży zaczęły powstawać nowe knajpy i kawiarnie, w których toczyło się – w większym stopniu zasługujące na to miano – życie kulturalne. Długie rozmowy o literaturze i sztuce coraz częściej mogły odbywać się także przy świetle dziennym, nad filiżanką „małej czarnej”, a nie jedynie nad setą „białego wina” w zadymionej sali nocnego klubu przy Foksal.
Marek Hłasko, kaskader literatury
"Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni" – głosi napis na nagrobku marka Hłaski na warszawskich Powązkach. Taką właśnie aurę roztaczał wokół siebie pisarz, przez całe życie kreujący się na skłóconego ze światem buntownika. Jak wspomina Roman Polański: "Był to urodzony, pełen wdzięku kontestator, który pozował na proletariusza i często przechwalał się doświadczeniem kierowcy ciężarówki".
Nieodłącznym elementem legendy Hłaski było jego życie knajpiane: Iwona Kurz w książce "Twarze w tłumie" zauważa, że w miarę, jak rosła jego popularność, coraz chętniej pisał „o piciu wódki i dawaniu w mordę”. Wielki literacki talent, awanturniczy styl życia i niezgoda na rzeczywistość – aż nadto, aby stworzyć jedną z pierwszych ikon kontrkultury w PRL-u. Nie bez powodu o Hłasce mówiono, że to "polski James Dean": stał się wzorem dla całego pokolenia wchodzącego w dorosłość w niespokojnych czasach odwilży.