Głównym zadaniem biblioteki jest nie promocja książki, ale mediów w ogóle oraz edukacja medialna. Również z tego powodu, że nowe media nie zaspokajają potrzeb społecznych swoich użytkowników, a biblioteka – owszem. Rozmawiamy z Wojciechem Gachem, dyrektorem Biblioteki Suskiej im. dr. M. Żmigrodzkiego w Suchej Beskidzkiej.
Małgorzata Borowska: – Wojtku, ile masz zawodów?
Wojciech Gach: – Skończyłem filozofię, informatykę i zarządzanie kulturą. Pracowałem m.in. jako nauczyciel akademicki, instruktor teatralny, przez osiem lat byłem instruktorem w Domu Kultury. Ale wcześniej miałem też na przykład zakład stolarski i sklep muzyczny, który prowadził działalność – nazwijmy to – świetlicową.
Jak to?
W.G.: – Zrobił się z niego punkt spotkań, rozmów, wymieniania się płytami. Pod wieczór towarzystwo przenosiło się do klubu muzycznego moich przyjaciół, nieopodal. Stanowiliśmy wraz z nimi całkiem zgrany kolektyw zagospodarowujący czas miejscowej młodzieży praktycznie od rana do wieczora. Dziś zmienilibyśmy go może w jakieś stowarzyszenie. Wtedy nikt z nas nie miał o tym pojęcia, więc zamiast robić interes życia finansowaliśmy tę „świetlicę” z prywatnych pieniędzy.
Od sześciu lat z całego serca jestem też bibliotekarzem, choć nie jestem nim z wykształcenia. Za to bardzo pokochałem to miejsce – to, jak bardzo jest społeczne i jak wiele można tu zrobić. Oraz za to, że jest prawdziwe, broni się samo bez pustego PR-u.
Co to znaczy?
W.G.: – Że nie oferujemy czegoś, co potrzebuje nadmuchanego marketingu, ale co faktycznie jest ludziom potrzebne. Świadczy o tym fakt, że w Bibliotece Suskiej tłok panuje do 20.00, a książka wypożyczana jest średnio co 2,5 minuty.
Tłoczno jest chyba szczególnie w oddziale dla dzieci.
W.G.: – Urzędują tam nasi „rezydenci”. To dzieci, które spędzają w bibliotece cały dzień. Oddział dla dzieci był jednym z moich pomysłów i miał realizować koncepcję tzw. trzeciego miejsca, zgodnie z którą ludzie potrzebują miejsca poza domem i pracą – a w przypadku dzieci domem i szkołą – w którym mogą realizować się społecznie, towarzysko etc. Między innymi dlatego podzieliliśmy bibliotekę na dwie części długim korytarzem: po jednej stronie jest czytelnia dla dorosłych – klasyczna, cicha, a po drugiej – część dla dzieci, z założenia głośna, bo służy rozwojowi kreatywności. Najgorszą rzeczą, którą moglibyśmy zrobić, to kazać „rezydentom” cieszyć się ciszej. Kiedyś zastanawiałem się, czy ta teoria nie przeszacowuje wartości biblioteki jako miejsca spotkań dla dzieci, ze względu na to, że konkurujemy z innymi miejscami oraz przede wszystkim z Internetem.
Udało się?
W.G.: – Któregoś dnia zobaczyłem w korytarzu bibliotecznym porozrzucane w nieładzie buty – tak, jak się je zostawia w domu, kiedy się spieszy na obiad. Był to znak, że dzieci czują się u nas jak u siebie. Drugim znakiem było to, że na wycieczce w Warszawie uczestnicy naszych zajęć reagowali z euforią na widok dwóch naprawdę atrakcyjnych dla nich miejsc: McDonalda i bibliotek.
Z czego wynika takie zainteresowanie?
W.G.: – Na pewno z wolności i dobrowolności, którą w bibliotece dostają. Dobrowolność jest zresztą jedną z zasad w koncepcji trzeciego miejsca – nikt mnie nie zmusza do tego, żeby tu być, sam to wybieram. I pewnie z oferty: zajęć z animacji poklatkowej, rysowania komiksów, czy turniejów gier wideo. Dostaliśmy konsolę jako prezent od Microsoftu.
W bibliotece na konsoli? A książki czytają?
W.G.: – Większość czyta, a część nie. Nie widzę w tym problemu – uważam, że biblioteka dziś nie jest wyłącznie od promowania czytelnictwa. Narzekanie na to, że ludzie nie czytają jest niepoważne. Trzeba wziąć rzeczywistość, jaką jest i w niej działać. Dla mnie ważne jest to, że przychodzą do nas również dzieciaki, których szkoła nie lubi, one za to lubią bibliotekę. Niegrzeczne szkolne dzieci są u nas całkowicie grzecznie, a efekt w postaci tego, że działają zgodnie z innymi dziećmi, całkowicie mi wystarcza. Może część ich pokolenia w ogóle nie będzie czytać – w klasycznej formie.
I to jest dla bibliotekarza okej?
W.G.: – Traktuję bibliotekę bardzo szeroko – obszarem jej działania jest dziś nie tylko książka, ale media w ogóle oraz edukacja medialna. Podjęliśmy strategiczną decyzję, że będziemy taką działalność rozwijać jako główną, a nie dodatkową. Po pierwsze, unikamy dzięki temu realizowania przypadkowych działań – np. sportowych, czy niektórych artystycznych, plastycznych, które mogą całkowicie rozmyć charakter tego, co robimy. Paradoksalnie także szkodzić, tworząc obraz biblioteki jako instytucji, która z powodu wypalenia się konwencji, histerycznie szuka zastępczych form działalności. Po drugie, dzięki otwarciu się na edukację medialną zmiany cywilizacyjne bibliotece nie grożą. Również z tego powodu, że nowe media same w sobie nie zaspokajają potrzeb społecznych swoich użytkowników – turniej gier wideo, który teoretycznie można rozegrać samotnie na kanapie był tak oblegany, że musieliśmy przeprowadzić trzy rundy. Było wokół tego spotkania dużo radości, ludzie umawiali się na kolejne. Więc tę potrzebę biblioteka na pewno może zaspokoić. Dzięki tego typu spotkaniom „wyinkubowaliśmy” w bibliotece stowarzyszenie.
Jak to się stało?
W.G.: – Przyszła do biblioteki grupka studentów, którzy chcieli grać w gry bitewne. To rozrywka, na którą potrzeba dużo miejsca, żeby można było m.in. rozstawić planszę. Grali u nas często, a z kilku osób zrobiła się grupa czterdziestoosobowa. Wyłoniła się z niej grupa przyjaciół biblioteki, z którą mieliśmy częste, przyjacielskie relacje. Śmialiśmy się, że to też „rezydenci”, którzy, jak przychodzą, sami sobie robią kawę. Oprócz tego angażowali się też w biblioteczne działania, np. prowadzili zajęcia dla dzieci. W projekcie Fantastyczne Warsztaty Artystyczne wzięło udział ponad 200 osób.
Zacząłem być gorącym orędownikiem pomysłu, żeby założyli stowarzyszenie – to dawało grupie więcej niezależności i możliwości, łącznie z tak prozaiczną, że nie musieliby dostosowywać swoich spotkań do godzin otwarcia i możliwości biblioteki. Zależało mi też, żeby inicjatywa klubu przetrwała i rozwinęła skrzydła, a to było możliwe tylko dzięki wyjściu poza ramy instytucji. Zgrywanie się trochę trwało, ale Klub się zarejestrował. Postanowiłem więc namówić ich na całkowitą autonomię – biblioteka zrzekła się lokalu, który pozyskała na działalność klubu. Namówiłem burmistrza, żeby udostępnił go nie bibliotece, a stowarzyszeniu. Dziś działają na własne konto, są rozpoznawalni – miasto zaprosiło ich m.in. do opracowywania Programu Współpracy.
Jak wygląda współpraca biblioteki z innymi organizacjami?
W.G.: – Realizujemy głównie projekty we współpracy z nimi, i są to głównie organizacje „zamiejscowe”. Uczestniczyliśmy np. w projekcie z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę” – Młodzi Menedżerowie Kultury. Zadebiutowały w nim osoby od długiego czasu współpracujące lub przychodzące do biblioteki. Ujawniali się tam ze swoimi pasjami, ale propozycją miejsca, w którym chcieli to realizować, była zawsze biblioteka. Bardzo mnie cieszy, że tak to wygląda.
Miejscowe organizacje nie zazdroszczą wam tej społecznej pozycji, liczby odbiorców?
W.G.: – Jestem przez wiele osób z różnych instytucji postrzegany jako ambasador NGO-sów. Biblioteka należy do przysłowiowego Jana Kowalskiego, my jesteśmy wynajęci do jej obsługi. Nasza rola poza zapewnieniem jej właściwego funkcjonowania w dużej mierze polega właśnie na wspieraniu wszelkich oddolnych inicjatyw, udostępnianiu przestrzeni dla nich. Każde nasze działanie wspólnie z organizacjami przynosiło jak dotąd wyłącznie obopólne korzyści. To, wydaje mi się, wyklucza zazdrość. Nawet jeśli ktoś nie chciałby współpracować, bo to nie jest idea bliska jego sercu, to powinien się na to zdecydować, bo to się po prostu opłaca.
Wojciech Gach – rocznik 1974. Dyrektor Biblioteki Suskiej im. Dr. M. Żmigrodzkiego w Suchej Beskidzkiej. Z wykształcenia filozof, informatyk i menedżer kultury. Absolwent szkoły trenerów STOP-PRB i Programu Liderzy PAFW. Od kilkunastu lat zawodowo związany z instytucjami kultury. Entuzjasta koncepcji trzeciego miejsca, alternatywnych form edukacji i partycypacyjnego modelu instytucji kultury. Pracował m.in. jako wykładowca filozofii, instruktor teatralny, dziennikarz.