Czy podejmując jedno wyzwanie, za chwilę widzicie kolejne? Świat należy do aktywnych, ale i na nich spoczywa odpowiedzialność za wprowadzane zmiany – zwłaszcza, gdy wypływają na życie mniej sprawnych osób. Opowiadają o tym Stowarzyszenie „Prodesse” oraz Spółdzielnia Socjalna „Piątkowska” z Głownai. Przeczytajcie, jak łączyć to, co społeczne z tym, co biznesowe, w firmie na miarę potrzeb pracowników z niepełnosprawnością intelektualną.
Czy zdarza Wam się, że podejmując jedno wyzwanie, za chwilę dostrzegacie kolejne i kolejne? Świat należy do aktywnych, ale i na nich spoczywa odpowiedzialność za wprowadzane zmiany – zwłaszcza, jeśli wypływają na życie innych osób, mniej sprawnych, o mniejszych możliwościach. Opowiadają o tym Agnieszka Łaska, prezes Stowarzyszenia „Prodesse”, współzałożyciela Spółdzielni Socjalnej „Piątkowska” z Głowna, oraz Krzysztof Parol, manager spółdzielni.
Spółdzielnia powstała w grudniu 2016 r. Osoby w niej zatrudnione pracują w piekarni przy pakowaniu chleba i sprzątaniu, dbają o czystość w przedszkolu „Osinkowo”, prowadzonym przez Stowarzyszenie „Prodesse” oraz o porządek na terenie wokół przedszkola.
Przeczytajcie, jak łączyć to, co społeczne z tym, co biznesowe, w przedsiębiorstwie na miarę potrzeb pracowników z niepełnosprawnością intelektualną.
Aleksandra Podkońska: – Jak zapadła decyzja o tym, aby dwa stowarzyszenia utworzyły spółdzielnię socjalną?
Krzysztof Parol: – Jako Stowarzyszenie Prodesse, podobnie jak Stowarzyszenie Oświatowe „emk-a”, cały czas pracujemy z ludźmi z różnymi niepełnosprawnościami. Znając ich sytuację, szukaliśmy rozwiązań, aby wydobyć ich z domów i zaktywizować. Siostra Agnieszki, Ola [poprzednia prezes Stowarzyszenia Prodesse – przypis AP], wpadła na pomysł spółdzielni socjalnej i zaczęliśmy drążyć ten temat. Realizowaliśmy też cały czas projekt „Autostrada do samodzielności” i nie chcieliśmy zostawić jego uczestników bez niczego.
Agnieszka Łaska: – Projekt zmotywował nas do poszukiwań. Trwa półtora roku, kończy się w lipcu. Jego uczestnicy, 20 i 30-letnie osoby niepełnosprawne intelektualnie, wyprowadzają się z domów rodzinnych do mieszkań wspomaganych, odbywają płatne staże zawodowe, przy naszym wsparciu rozpoczynają samodzielne życie. Pracują między innymi w przedszkolu prowadzonym przez Stowarzyszenie „Prodesse” i widzę, że większość z nich naprawdę dobrze sobie radzi. I właśnie tych ludzi nie chcieliśmy zostawić. Gdy powstał pomysł utworzenia spółdzielni, zaprosiliśmy do współpracy Stowarzyszenie Oświatowe „emk-a”. Teraz jesteśmy w trakcie rozwoju, dochodzimy małymi kroczkami do tego, co na końcu chcemy osiągnąć.
K.P.: – Jeśli chodzi o zakładanie spółdzielni, to na pewno nie zapomnimy rozmowy rekrutacyjnej w INSPRO. Zastanawialiśmy się, jak zaprezentować nasz pomysł, bo w tym wszystkim przyświeca nam taki cel, że spółdzielnia nie musi wypracowywać wielkich zysków. Chodzi o to, by później, gdy kroplówka ze wsparciem zostanie odłączona, miejsca pracy się utrzymały i spółdzielnia dalej funkcjonowała. Taka jest nasza misja i założenie. Nie stawiamy sobie bardzo ambitnych, nierealistycznych celów i tak o tym mówiliśmy na rozmowie. Wcale nie byliśmy pewni, że poszło nam dobrze. Gdy zobaczyliśmy wynik, to przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania i była to duża satysfakcja. Później było pisanie biznesplanu, poprawianie ostatniego dnia do dwunastej w nocy. Jak skończyłem, to byłem pijany z wiedzy i pracy szarych komórek. To były fajne doświadczenia i cieszę się, że wszedłem w coś zupełnie innego niż to, co do tej pory robiłem. Bo czasami człowiek powinien dostać od życia takiego kopa…
A.Ł.: – …stanąć na rozdrożu i wybrać coś zupełnie innego. Ja przeżyłam to w tym roku. Po 24 latach bycia nauczycielką porzuciłam pracę w szkole i podjęłam wyzwanie, aby poprowadzić przedszkole i stowarzyszenie, oczywiście przy ogromnym wsparciu wszystkich jego członków. „Prodesse” to takie miejsce, gdzie zawsze można przyjść, na bieżąco wszystko przedyskutować, zastanowić się i wspólnie podejmować decyzję. W stowarzyszeniu mamy 17 członków i kogokolwiek nie poprosić o pomoc, to jest w stanie coś z siebie dać. Każde nasze walne zebranie prowadzi do czegoś nowego, do nowych kierunków, do nowego spojrzenia.
Ta rozmowa rekrutacyjna z Wami to była jedna z najprzyjemniejszych rozmów. I chciałabym dopytać o coś, co mi w związku z nią utkwiło w pamięci. Mówiliście wtedy o przyszłych pracownikach spółdzielni „nasze dzieci”, chociaż to dorosłe osoby i wyjaśniliście, że to dlatego, że znacie ich rzeczywiście od ich dzieciństwa.
A.Ł.: – Tak, większość znamy od 1998 roku. Są to osoby, które chodziły do Zespołu Szkół Specjalnych w Głownie. Pracowały tam moja siostra Ola i żona Krzyśka, Agnieszka, która jest pedagogiem specjalnym. Do tej szkoły uczęszczały niemal wszystkie osoby, które pracują teraz w spółdzielni bądź są jeszcze w projekcie „Autostrada do samodzielności”. Ola i Agnieszka realizowały na terenie szkoły wiele działań na rzecz uczniów i ich rodzin, organizowały na przykład turnusy rehabilitacyjne, integracyjne czy kolonie. To były dwa albo trzy turnusy co roku, tak duże było zapotrzebowanie. Dzieci jeździły na nie z opiekunami indywidualnymi, czyli rodzicami, którzy później zostali członkami stowarzyszenia. To oni nas informowali o tym, czego oczekują, jakie są ich potrzeby. Dzieci dorastały, kończyły gimnazjum, potem szkołę zawodową, no i co dalej? Okazywało się, że pozostaje im siedzenie w domu. Cała ta grupa osób, które uczestniczą w projekcie i pracują w spółdzielni, jest nam znana właśnie z tamtych dawnych lat.
Dlaczego zaproponowaliście im pracę w spółdzielni, a nie jakąś inną formę aktywności?
A.Ł.: – Bo spółdzielnia to jest najlepsza odpowiedź na ich potrzeby. Oni mogliby uczestniczyć w warsztatach terapii zajęciowej, ale to nie jest oferta dla wszystkich. Niektórzy są na takim poziomie intelektualnym, że sami sobie potrafią zorganizować pracę, zadbać o jej dobre wykonanie. Na warsztatach nie byłoby osób, z którymi mogliby porozmawiać. Pomysł spółdzielni w naturalny sposób dorastał więc razem z „naszymi dziećmi”. Niestety, nie wszyscy sobie poradzą z tym, aby samodzielnie, bez nadzoru trenera pracy, wykonywać swoje zadania. Natomiast większość pracowników spółdzielni to absolwenci „Autostrady…” i wiemy już, że mogą w niej znaleźć zatrudnienie kolejni. Ważne jest to, że gdyby nie było projektu, a potem spółdzielni, to oni wszyscy byliby w domu.
A czy dostrzegacie w powstaniu spółdzielni jakieś korzyści dla siebie?
K.P.: – Ja czuję satysfakcję, jak patrzę na niektórych pracowników. Na przykład jeden z nich, który jest nadpobudliwy, wszędzie się wtrąca, ciągle się z kimś kłóci i można by powiedzieć, że się nie nadaje do zespołowej pracy. Ostatnio zadzwoniła jego mama i powiedziała: „Panie Krzysztofie, jakie to szczęście, że on pracuje, bo jakby nie pracował, to wie Pan, jakie on by miał towarzystwo? On by tylko z tymi pijakami i złodziejami zszedł na złą drogę”. I to chyba jest kwintesencja tego wszystkiego. Wyrywamy tych ludzi albo z domów, z totalnego niebytu, albo z takich miejsc, które są dla nich niebezpieczne. A to są ludzie bardzo wrażliwi, łatwowierni i mogą być ofiarami różnych nadużyć. Bo dla takich niebieskich ptaków, gdy pojawia się osoba, która ma jakieś pieniądze, bo ma dochody, no to jest przecież świetne źródło finansowania jakiś zachcianek. I wszyscy ją klepią po plecach, że fajny gość jest, „masz tu się napij z nami” czy coś w tym rodzaju…
Czy to kwestia chronienia tych osób? Trochę tak, jak się ochrania dzieci?
K.P.: – Tak. Chociaż nie powinniśmy ich traktować, jak dzieci i staramy się tak nie robić. Ja zawsze mówię tym ludziom, którzy teraz pracują w spółdzielni, że muszą zmienić swoje podejście. Gdy byli na stażach, to mieli zupełnie inne obowiązki, niż teraz, będąc na etacie. Nie może być tak, że ktoś zadzwoni albo przyśle smsa, że go ząb boli, bo to nie jest szkoła. Jesteś chory, idziesz do lekarza, przynosisz zwolnienie, ok. Tu już jest obowiązek, bo na ciebie liczą, jest jakiś zespół, jesteś na jakimś stanowisku.
Czyli prowadzenie spółdzielni, dawanie pracy tym ludziom, budzi satysfakcję, bo zmienia ich życie na lepsze. A jak spółdzielnia zmienia Wasze życie?
A.Ł.: – Tak czysto egoistycznie można podejść do tego tak, że jest to nowy kop życiowy. Zupełnie coś innego, niż do tej pory się robiło. Coś, co daje satysfakcję. To jest taki nagły zwrot, który powoduje, że jest adrenalina, że chce się wyjść z domu. Takie zupełnie nowe doświadczenie życiowe powoduje, że człowiek staje się bardziej kreatywny we wszystkim, co robi. Jesteśmy w połowie swojego życia zawodowego, do emerytury jeszcze daleko i chyba to dobry moment na zmiany.
K.P.: – A druga sprawa jest taka, że mamy świadomość, po co to robimy i nie potrzebujemy zewnętrznej akceptacji. Mamy jakąś wizję, realizujemy ją i tą akceptację widzimy u siebie wzajemnie i to wystarcza. Bo są dookoła ludzie, którzy krytykują, a sami nic nie robią. Wiele osób mówi, „a po co ci to?”. Nie wszyscy są naszymi sympatykami. Także ktoś nam czasem jeszcze rzuci kłody pod nogi, ale kłody się przejdzie.
A.Ł.: – Tak naprawdę to już się chyba pogodzili z tym, że tu jesteśmy, wgryźliśmy się w to. My robimy dalej swoje, bo to przejdzie, umilknie.
A co w takim razie robi spółdzielnia?
K.P.: – Skoncentrowaliśmy się teraz na dwóch obszarach. Pierwszy to wszystko, co jest związane z piekarnią i tu widzimy, że mamy potencjał i możliwości rozwoju.
A.Ł.: – Myślimy o cateringu, o kanapkach, o zaopatrzeniu szkół, stacjach benzynowych, jakichś sałatkach w zamykanych opakowaniach. O czymś, co nie jest skomplikowane w przygotowaniu, nie wymaga rozpisywania gramatury, kalorii, alergenów, bo to, przy stanie intelektualnym naszej kadry, się nie uda.
K.P.: – A drugi obszar, w którym widzimy przyszłość, w oparciu o nasze zasoby osobowe, to sezonowe prace w ogrodach, na terenach zielonych, czyli porządkowanie, kopanie, przesadzanie. No i cały czas jest także kwestia sprzątania. To są rzeczy, które już zafunkcjonowały i będą funkcjonowały w najbliższych miesiącach. A później wszystko zależy od tego, kto będzie u nas pracował. Spółdzielnia to są ludzie. Sam sprzęt nie będzie pracował. Przy wielu sprzętach musi być też odpowiedni człowiek, bo nie wyślę kogoś, kto jest rozedrgany emocjonalnie, do pracy z jakąś piłą, bo on może sobie albo komuś zrobić krzywdę.
A.Ł.: – Naszą rolą jest też dbanie o ich bezpieczeństwo. Musimy wiedzieć dokładnie, co potrafią, jakie mają umiejętności, jakie mają bariery do pokonania. I na takie rozeznanie potrzeby jest czas.
K.P.: – Dlatego największy nacisk kładziemy nie na to, aby robić coraz więcej, aby mieć duże zyski, ale na to, żeby zapewnić odpowiednią pracę tym ludziom. Jest już kilka osób chętnych, które przyjmą naszego pracownika na miesiąc czy dwa w okresie letnim do pracy w ogrodzie, czy do rwania owoców. Mamy teraz taką sytuację na rynku pracy, która przypomina trochę narzekanie Brytyjczyków na Polaków. Polacy zabrali im pracę, nad którą i tak nie mieli zamiaru się pochylać, bo jest poniżej poziomu ich aspiracji. Tak samo w Polsce jest coraz większa grupa osób, która nie pójdzie pracować na przykład za dwa tysiące miesięcznie. A nas te dwa tysiące w zupełności satysfakcjonują. I naszych pracowników też. Bo najważniejsze, żeby byli aktywni, a jak jeszcze będą pracowali na świeżym powietrzu, w fajnym otoczeniu, to w ogóle super.
To jakie są największe wyzwania?
K.P.: – Największym wyzwaniem jest utrzymanie się bez dofinansowania, ale myślę, że to jest bardzo realne. Cały czas jeszcze musimy pracować nad tymi ludźmi, zastanowić się nad przyjęciem osób na staże na okres letni. Staże dają nam dostęp do zewnętrznych pieniędzy, a poza tym stażyści mają od razu przygotowanie do późniejszej pracy. Zatem ambicje mamy duże, a co najważniejsze, mamy determinację, aby to trwało.
A.Ł.: – W przypadku naszej spółdzielni, ze względu na to, że zatrudnia osoby z niepełnosprawnościami, wszystko musi trwać dłużej, i nauka, i wdrożenie do pracy, i rozeznanie w ich umiejętnościach. Ten pierwszy rok jest przede wszystkim na to, żeby zbudować bazę pracowników, żeby wiedzieć, kto w czym jest dobry i co dalej możemy z nim zrobić.
A czy te osoby w ogóle chcą pracować?
K.P.: – Nie wszystkie, ale te, które są w spółdzielni, to już tak. My jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że mieliśmy już przegląd w tej dużej grupie ludzi, którzy wcześniej byli na stażach w ramach projektu „Autostrada…”. To jest dwadzieścia jeden osób, więc już było z kogo wybrać, dzięki temu wiedzieliśmy, na kogo możemy liczyć. Wybrani zostali najlepsi z najlepszych.
A gdyby w ogóle nie było tych środków inwestycyjnych, pomostowych, to czy takie myślenie o przedsiębiorstwie społecznym, by się pojawiło czy raczej nie?
A.Ł.: – Myślenie pojawiło się już bardzo dawno temu.
K.P.: – Wiedzieliśmy, czym się chcemy zająć, tylko nie wiedzieliśmy, jak to ugryźć. A to pojechaliśmy na jakieś szkolenie do Wojewódzkiego Urzędu Pracy, a to był jakiś konkurs, a to nas uświadomili, że nie mamy szans… I tak trochę planowo, trochę po omacku, ale wciąż szukaliśmy.
A.Ł.: – Pierwszym pomysłem był zakład aktywności zawodowej, potem spółdzielnia. I czytanie, jaka to ustawa, co jest potrzebne, jakie finansowanie. To cały czas żyło, jak nie jeden pomysł, to drugi.
K.P.: – Zewnętrzne finansowanie jest bardzo ważne. Jeśli mielibyśmy wyłożyć na samym początku swoje prywatne pieniądze, no to obawiam się, że byśmy się zastanawiali, bo to jest zawsze obarczone dużym ryzykiem. Co innego poświęcać własny czas, a co innego poświęcać własne pieniądze. Jest ryzyko biznesowe, że jak się wejdzie do bardzo głębokiej wody, to się można utopić. Więc lepiej brodzić i powoli uczyć się pływać, gdzie mamy dosyć dużo kół ratunkowych i pomoc z zewnątrz, czy to finansową, czy doradczą.
Gdy Was słucham, to wydaje mi się, że taką nadrzędną dla Was wartością jest odpowiedzialność. Za tych ludzi, bo od wielu lat myślicie, co z nimi będzie dalej, jak oni sobie poradzą, ale też odpowiedzialność czysto biznesowa, żeby się nie porywać z motyką na słońce. W ekonomii społecznej ta część biznesowa niestety często szwankuje. Panie Krzysztofie, jako osoba, która ma duże doświadczenie w „zwykłym” biznesie, jakie ma Pan wskazówki dla innych przedsiębiorców społecznych?
K.P.: – Główna wskazówka to taka, że przyszły przedsiębiorca społeczny powinien wziąć kartkę, podzielić na pół i napisać „za” i „przeciw” przedsiębiorstwu. Jeśli „za” to będą tylko słabe argumenty, czyli takie, które tylko on uznaje, a rynek nie bardzo, albo argumentów „przeciw” będzie więcej, to najlepiej od razu dać sobie spokój. Jeśli więcej sensownych argumentów będzie po stronie „za”, to można przystępować do działania. Później w dalszym ciągu kartka, ołówek i liczenie. Wszystkiego nie da się policzyć, ale są koszty stałe, które będą determinowały każdą działalność gospodarczą, jak podatki, ZUS, opłaty, najem lokalu, no i przede wszystkim wynagrodzenia dla pracowników. I teraz pytanie, czy przy tym hipotetycznym przedsięwzięciu jestem w stanie na to wszystko zarobić? A jak jest pomysł na działalność, to trzeba odpowiedzieć na pytanie: czy ta działalność i ten pomysł jest fajny, bo mi się podoba, bo mnie to interesuje, bo komuś dobrze idzie? Bo to tak nie działa. Zasada jest taka, że jak się chcesz napić piwa, to nie musisz kupować browaru. Jeśli jesteś pasjonatem czegoś, to nie znaczy, że wchodząc w ten temat zrobisz z niego przedsiębiorstwo. No i trzecia, chyba najważniejsza rzecz, to czynnik ludzki. Chodzi o to, kogo jesteśmy w stanie zrekrutować i kim chcemy to przedsiębiorstwo realizować.
A.Ł.: – Ja jeszcze dodam, z perspektywy już działającej spółdzielni, że jak nie ma współpracowników, na których można polegać, to nic się nie uda. Jestem zwolenniczką ścisłej współpracy, jasnego przekazu informacji, dobrej komunikacji między personelem, załatwiania personalnych spraw na bieżąco, dbania o dobrą atmosferę pracy, o zdrowe relacje. Bez takiej współpracy niczego się nie osiągnie.
K.P.: – Myślę, że klamrą tego wszystkiego jest doświadczenie. W swojej biznesowej historii człowiek zawsze popełni mnóstwo błędów. Ich sens jest w tym, aby na ich bazie zbudować coś lepszego i aby starać się tych błędów nie popełniać ponownie. Ale to, że na początku się te błędy robi, jest naturalne.
A gdzie się widzicie na pięć, dziesięć lat, jako spółdzielnia, jako stowarzyszenie?
A.Ł.: – Ja się widzę tutaj, bo przecież dopiero zaczęłam nową drogę życia. Spółdzielnia to jest nasze czwarte dziecko. Pierwsze to było przedszkole, drugie to był żłobek, trzecie to był zespół wczesnego wspomagania, czwarte to jest spółdzielnia no i nie wspomnę projektów, które realizowaliśmy w międzyczasie, a piąte nasze dziecko to będzie przedszkole w gminie Zgierz. Za pięć lat widzę, że tam już są dzieci, jest położona kostka brukowa, jest plac zabaw, jest ogródek dydaktyczny.
K.P.: – A ja tam widzę pracowników spółdzielni, którzy przygotowują to wszystko (śmiech). Mam nadzieję, że to wszystko będzie kontynuowane i że nawet będziemy się rozwijać. Że to nie będzie sześciu pracowników, ale na przykład dziesięciu, dwunastu. Że się otworzymy na coś nowego.
A.Ł.: – W ogóle jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, w jakim kierunku wszystko idzie i że idzie tak naturalnie. Że jest rozmowa, są zmiany, poprawki, że jest taki spokój. Tak powinno być w przypadku osób niepełnosprawnych, czyli powolne wdrażanie i dostosowywanie.
K.P.: – Założyliśmy, że sukcesem jest, że spółdzielnia powstała. Jeśli się utrzymamy, jeśli będzie praca dla ludzi, to też będzie sukces. A na sukces w postaci wyniku finansowego spokojnie czekamy.
Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Podkońska, animator w Centrum KLUCZ – Ośrodku Wsparcia Ekonomii Społecznej prowadzonym przez Instytut Spraw Obywatelskich (INSPRO) w Łodzi.
Interesuje Cię tematyka przedsiębiorczości społecznej? A może chcesz założyć stowarzyszenie, fundację, spółdzielnię socjalną? Zapraszamy do kontaktu:
centrumklucz.pl