Renata Jasińska to tegoroczna laureatka tytułu „Niezwykła Dolnoślązaczka”, w konkursie zorganizowanym przez Dolnośląską Federację Organizacji Pozarządowych. Jak wszystkie poprzednie zdobywczynie tego cenionego wyróżnienia, posadziła kolejne drzewko akacji w Parku Edyty Stein.
Kim jest laureatka?
Dyrektorka i współzałożycielka wrocławskiego Teatru Arka oraz prezeska Stowarzyszenia Przyjaciół Teatru Arka. Spektakl „ Bal u Hawkinga” z ogromnym entuzjazmem przyjęto podczas tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Fringe” w Edynburgu. Od kilkudziesięciu lat festiwal edynburski staje się latem największą sceną teatralną świata, przeglądem najwybitniejszych dokonań twórców teatru, miejscem spotkań z publicznością z całego świata. W tym roku teatralny Edynburg odwiedziło ponad dwa miliony widzów. „Bal u Hawkinga” zagrano w Edynburgu aż dwanaście razy. W drodze powrotnej do kraju artyści Teatru ARKA zagrali trzy spektakle w Londynie. W tym roku Teatr Arka otrzymał Europejską Nagrodę Europejską, wręczaną podczas uroczystej sesji Parlamentu Europejskiego w Brukseli oraz Nagrodę Miasta Wrocławia.
Zespół aktorski Teatru Arka liczy siedemnaście osób, są wśród nich aktorzy zawodowi, absolwenci wyższych szkół teatralnych oraz adepci sztuki aktorskiej – osoby niepełnosprawne, objęte programem profesjonalnego przygotowania do pracy scenicznej. W grupie adeptów trzy osoby pracujące w teatrze od sześciu do dziewięciu lat osiągnęły już profesjonalny poziom aktorskich umiejętności. To właśnie otwarcie na wzajemną odmienność twórców staje się inspirujące podczas pracy i dzięki temu powstają spektakle niezwykłe, wzruszające i zabawne, niepokojące i prowokujące. Taki teatr jest w Polsce jedyny.
Dominika Chylińska: – Czy niepełnosprawni aktorzy wnoszą do sztuki, do teatru coś specyficznego, charakterystycznego tylko dla nich?
Dla aktorów absolwentów uczelni artystycznych praca w naszym zespole to wyzwanie. Oni są również pedagogami, uczą niepełnosprawnych adeptów dykcji, emisji głosu, ruchu scenicznego. Niektórzy z nich pomagają mi przygotować muzycznie pozostałych aktorów, inni, bardzo uzdolnieni ruchowo, pomagają w przygotowaniu ruchowym. Nieustannie uczymy się od siebie nawzajem.
Ta nasza oryginalność leży przede wszystkim w położeniu nacisku na emocje, na uczuciowość. Tutaj naprawdę nie mogą się znaleźć ludzie, którzy chcą tylko zarabiać pieniądze – musi ich napędzać albo chęć poznania, albo pasja wobec misji, którą wspólnie zbudowaliśmy.
Ile czasu było trzeba, by powstał Teatr Arka w obecnym kształcie?
– Zajęło to nam dziesięć lat. Zaczynaliśmy z kilkoma osobami w zespole. Stały zespół aktorski mam dopiero od trzech lat. Dzięki temu, że aktorzy są tutaj zatrudnieni i jest to ich pierwsze miejsce pracy, sztukę tworzymy codziennie, w sposób laboratoryjny. Inspirujemy się zarówno Grotowskim, jak i Kantorem, tańcem Butoh czy teatrem No. Łączę te inspiracje i próbuję wykształcić własny styl, nasz niepowtarzalny styl. Rozmawiamy bardzo dużo, także o swoich marzeniach, adepci opowiadają o tym, co chcieliby zrobić i próbujemy to wszystko łączyć. To jest duży plus stałego zespołu– ja ich wszystkich coraz lepiej znam. Mamy o czym rozmawiać, mamy wspólną drogę – idziemy w stronę wysokiej sztuki. Oni mają też poczucie bezpieczeństwa, teatr jest ich miejscem – są z nim oswojeni, kochają je. Znają też mnie, wiedzą, czego się mogą po mnie spodziewać, z kolei ja wiem, czego mogę oczekiwać od nich.
To, co jest teraz, jest zasługują wielu ludzi – tych, którzy się przez teatr przewinęli, a przede wszystkim tych, którzy są tutaj nadal. Oczywiście chcemy, by Wrocław mógł się nami chwalić, by wrocławianie mogli mówić, że mają u siebie taki niepowtarzalny teatr. I myślę, że teraz mogą.
Z przyjemnością powtórzę to, co o nas publicznie powiedział profesor Richard Demarco, jeden z ojców festiwalu i legenda „Fringe”: „to, co robi Teatr Arka jest niesamowite i pierwszy raz widzę tego rodzaju zespół aktorski, z niepełnosprawnymi i pełnosprawnymi aktorami w takiej inkluzji i na tak wysokim poziomie artystycznym”.
Udało nam się to osiągnąć, ale w tym momencie stoi przed nami wielkie zadanie, by utrzymać ten poziom, a nawet go podwyższać. Pracujemy nie tylko nad teatrem, ale także dzielimy się naszymi wyjątkowymi umiejętnościami i prowadzimy też bardzo dużo warsztatów. Aktorzy ciężko pracują po dwanaście godzin. Ja podobnie – jestem nie tylko dyrektorem teatru, ale zajmuję się też pozyskiwaniem środków, w czym pomaga mi mój zastępca, bo sama nie dałabym już rady.
Jak udało się pani osiągnąć tak wysoki poziom aktorstwa niepełnosprawnych adeptów?
– Współpracuję z niepełnosprawnymi adeptami dość długo – tylko jedna osoba jest ze mną od niecałego roku, pozostałe od czterech do nawet dziewięciu lat.
W moim przypadku wygląda to tak, że swoim niepełnosprawnym adeptom powiedziałam, że wszystkie swoje problemy i swoją niepełnosprawność zostawiają przed drzwiami. Tutaj są pełnosprawni, mają tutaj taką samą wolność i takie same prawa, ale też takie same obowiązki jak osoby pełnosprawne. To oznacza, że wszystko to, co robi aktor – zawodowiec, który ukończył szkołę teatralną, oni również mają robić. Na początku jest to dla nich bardzo trudne, ponieważ muszą przestawić się z traktowania ich w sposób bardzo opiekuńczy i delikatny. Moja niepełnosprawna adeptka, kiedy przyszła do teatru mając lat 21, mówiła o sobie, że jest małym dzieckiem. Teraz, gdyby ją pani tak nazwała, obraziłaby się.
Czasami mówię do moich aktorów – i jest to taki mój żart! – „Wy pełnosprawni robicie się niepełnosprawni, a niepełnosprawni stajecie się pełnosprawni”. Oni naprawdę potrafią się tak połączyć i wymienić w tych swoich energiach. Czasami nawet widzowie nie są w stanie rozpoznać , który z aktorów jest osobą pełnosprawną, a który niepełnosprawną.
Można pomyśleć, że niepełnosprawnym jest trudniej grać na scenie, chociaż właściwie nie wiadomo, kto ma tak naprawdę trudniej. Pełnosprawni aktorzy muszą być do bólu prawdziwi. Jestem aktorką i wiem, jak bardzo jest to trudne. Często reżyserzy, by osiągnąć ten efekt używają różnych metod. Aktor jest w stanie skryć się za swoją maską i za swoją techniką. Ale dla widza najciekawsza jest prawda, którą niepełnosprawni adepci zawsze mają – to jest trafione w dziesiątkę za każdym razem. Ale trzeba z nimi popracować nad techniką. W przypadku aktorów zawodowych tę prawdę trzeba z nich wydobyć, kiedy już mają obok siebie niepełnosprawnych adeptów. Widziałam na przykład ostatnio szwajcarski teatr Hora z samymi aktorami niepełnosprawnymi. Tam reżyserzy dostosowują ich do swoich potrzeb – na ich barki składają to wszystko, co sobie wyobrażają. To też jest ciekawe – bo oni z nich robią „normalnych” aktorów i zespół był na bardzo wysokim poziomie.
Ja jednak postępuję inaczej: nie narzucam tym aktorom zdrowego, czyli pełnosprawnego człowieka, tylko przyjmuję tę ich niepełnosprawność i robię z niej walor. Pokazuję widzom, że to jest bardzo ciekawe, bardzo interesujące. Bo oni są bardzo interesujący, tacy jacy są. My nie musimy ich łamać, robić z nich „normalnych”. Wystarczy ich tylko pootwierać, pokazać, z czego mogą korzystać. A potrafią korzystać, proszę mi wierzyć – oni bawią się czasami i grają przy ludziach. Ja o tym wiem, ale ludzie z zewnątrz dają się nabierać, bo kto by przypuszczał, że ludzie niepełnosprawni potrafią tak świetnie zagrać.
Chcę w przypadku każdego aktora – i pełnosprawnego i niepełnosprawnego – pokazać jego inność i potem prowadzę do spotkania tych inności.
Na czym polega specyfika pracy z niepełnosprawnymi intelektualnie aktorami?
– Trzeba się umieć w pełni otworzyć na osoby niepełnosprawne, zaprosić ich do normalnego świata, potraktować normalnie. I ja to potrafię. To ma związek z moimi osobistymi doświadczeniami. (Drugi syn pani Renaty Jasińskiej urodził się chory, dzisiaj jest fotografikiem, a jego zdjęcia są publikowane w prasie ogólnopolskiej i lokalnej, wrocławskiej – przyp. redakcji). Kiedy 15 lat temu zaczynałam pracować z osobami niepełnosprawnymi wyobrażałam sobie, że wszyscy podchodzą do nich tak jak ja – robimy wszystko, aby ich wciągnąć do normalnego świata i nie wyobrażałam sobie, że można inaczej. Ze zdumieniem odkryłam, że tak nie jest. Moje doświadczenie życiowe zaowocowało tym, że ja czuję ich emocje, ich wyobraźnię. Mogę powiedzieć, że ja się z nimi czuję bezpiecznie.
Tak było, kiedy zdarzyła się tragedia – 26 grudnia ubiegłego roku zmarł mój starszy syn, niespełna 40-letni, zostawił żonę i osierocił małe dziecko. Jest to wielka tragedia, wtedy cały teatr był ze mną, ale obecność przy mnie moich adeptów była mi niezwykle psychicznie potrzebna. Oni byli ze mną i nadal są.
To ekstremalny przykład nieszczęścia. Ale zdarzają mi się czasami różne rzeczy – nie dostaniemy pieniędzy na projekt, ktoś mi powie coś nieprzyjemnego. Przychodzę i się uśmiecham, ale oni wiedzą, że w środku wcale nie mam uśmiechu. Przytulają się i mówią „Nie martw się”. Kiedy zaprzeczam, mówią „ Wiem, że się martwisz”. Są to osoby, które nie mają masek. Ale też uważają, że wszyscy ludzie tacy są, że nie kłamią, że są dobrzy. Na ogół rodzice i terapeuci nie mówią im, że świat jest taki, jaki jest: dobry, ale i zły. Nie mówią im też, że mają prawo do miłości. A my im o tym mówimy. Oczywiście, chronimy ich, bo jesteśmy za nich odpowiedzialni. I jak na nich patrzę, to uważam, że robimy dobrze. Oni już wiedzą na przykład, na kim mogą polegać, a na kim nie. Na samym początku, każdemu kto przychodził do teatru rzucali się na szyję. Nigdy im nie mówiłam, żeby tego nie robili, ale teraz po tylu latach widzę, że podają tylko rękę i czekają, aż człowiek zasłuży na zaufanie. To jest dojrzewanie – potrafią rozróżnić, że jedna osoba zrobiła dobrze, a inna źle. Nie było tak zawsze, ale to dlatego, że nikt ich tego nie uczy. Wiem, że jest to bardzo trudne i chylę czoła przed terapeutami, bo wiem, jaka to jest trudna praca. Uważam jednak, że jeśli ktoś przebywa z nimi tyle czasu, to powinien wziąć na siebie tę odpowiedzialność i uczyć ich takich rzeczy. Trzeba ich po prostu traktować jak dorosłych ludzi i ja już się tego po prostu nauczyłam. Teraz przygotowujemy spektakl „Statek szaleńców” – dotykamy tam takich spraw jak gwałt, czy pobicie osoby niepełnosprawnej, i musieliśmy takie rzeczy z adeptami przepracować, przy pomocy psychologa klinicznego. Oni naprawdę nie wyobrażali sobie, że ludzie mogą takie rzeczy robić.
Nasza kultura, nazwijmy ją zachodnią, dużą wiarę pokłada w testach na inteligencję. W intelekcie widzi kategorię opisującą świat. Pani z kolei całe swoje życie związała ze sztuką. Czy sztuka jest takim pełniejszym sposobem rozumienia człowieka?
– Myślę, że tak. Sztuka teatralna funkcjonuje na dwóch płaszczyznach – społecznej i artystycznej. Artystyczna jest bliska rytuałom, obrzędom, religii. Płaszczyzna społeczna w naszym przypadku jest bardzo ważna, kładę na nią bardzo duży nacisk, by nie tworzyć tylko sztuki dla sztuki, więc by problemy społeczne, głęboko ludzkie były poruszane. Sztuka przyczynia się do zmiany społeczeństwa. Taka jest moja wizja, by człowiek, który przyjdzie na spektakl, widział aktorów, wszystkich – pełnosprawnych i niepełnosprawnych razem na scenie i czasami nie wiedział, który z nich jest niepełnosprawny. Człowiek jest naprawdę niezwykłą istotą, np. o osobach z zespołem Downa mówi się, że nie mają pamięci. To nieprawda, oni potrafią grać i potrafią opanować pamięciowo bardzo dużą ilość tekstu.
Jak się pani udaje zdobywać środki na działalność?
– Jedna sprawa to teatr – ale to nie jest opłacalna działalność. Scena jest malutka, dzięki temu widz ma bliski kontakt z aktorami. Ale nie możemy przecież wziąć wiele za bilet. Pomagają nam różne instytucje, m.in.: Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, Ministerstwo Kultury i Sztuki, Urząd Marszałkowski, w tym roku spore środki otrzymaliśmy z gminy Wrocław (m.in. na wyjazd na Festiwal „Fringe”). Duże dofinansowanie uzyskujemy też z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Prowadzimy także warsztaty, nie tylko teatralne, które są dofinansowywane przez instytucje publiczne. Brak stabilnych źródeł finansowania działalności Teatru Arka jest naszą wielką bolączką. Świadczy o niezrozumieniu przez decydentów roli sztuki, jaką ona pełni w życiu społecznym. Moim zdaniem teatr może zrobić dużo dobrego dla osób niepełnosprawnych ze względu na swoją niepowtarzalność i oryginalność. Ale także ze względna publiczność naszego teatru. Są to nie tylko rodzice osób niepełnosprawnych, profesorowie i studenci, którzy są lub będą terapeutami, psychologami, ale też widzowie teatralni, którzy chcą na własne oczy zobaczyć, że „ci niepełnosprawni” mogą grać na takim poziomie, że można ich „wpuścić do naszego społeczeństwa”. Śmieję się, że Arka jest takim maleńkim kluczykiem, który uchyla niepełnosprawnym drzwi do naszego społeczeństwa.
To chyba po naszej stronie, jako społeczeństwa leży ta odpowiedzialność. To my bronimy osobom niepełnosprawnym wejścia do społeczeństwa?
– Tak, i powiem coś, co może nie jest ładne i może się nie podobać, ale naprawdę uważam, że jako społeczeństwo jesteśmy naznaczenie stygmatem nietolerancji wobec osób niepełnosprawnych. Boję się, że w Polsce życie takiego człowieka, jak Stephen Hawking nie byłoby możliwe i prawdopodobnie nie mógłby być wielkim fizykiem. To jest jakiś defekt natury ludzkiej, ale to można przepracować. My jesteśmy zakodowani na takie klasyczne patrzenie na ludzi – jak ktoś jest trochę poza tym symetrycznym kanonem, to trzeba go odrzucić. Na Zachodzie wygląda to już inaczej. Na przykład w Edynburgu ludzie na nas w ogóle nie zwracali uwagi, a tutaj jednak się trochę na nas gapią, gdy idziemy ulicą. To warto zmieniać, przepracowywać i to najlepiej z młodzieżą. Mamy u nas Akademię Integracyjną – biorą w niej udział pełnosprawni studenci i niepełnosprawni dorośli. Dla pełnosprawnych to może nie było na początku takie proste, ale po kilku spotkaniach całkowicie się ze sobą zżyli i nie mają żadnego problemu we wzajemnych kontaktach.
W innym przypadku z kolei zauważyłam ciekawą rzecz, gdy obserwowałam widownię podczas naszego spektaklu „Bal u Hawkinga”. Kiedy wszyscy aktorzy wyszli do jednaj sceny, to my wszyscy z teatru pękaliśmy ze śmiechu, ale ludzie na widowni już nie. Oni siedzieli zszokowani i nie wiedzieli, czy mają się śmiać, jak w ogóle mają reagować i tylko niektórzy mieli uśmiechy na twarzy. Ale ta scena naprawdę była śmieszna i właśnie o to chodziło, żeby aktorzy byli zabawni. Dlaczego nie mieliby być? Dlaczego nie mieliby wzbudzać życzliwego uśmiechu?
Źródło: informacja własna serwisu wroclaw.ngo.pl