Miała zostać antropolożką i opisywać życie w tradycyjnych społecznościach. Szybko jednak przylgnęła do rodzącej się po 1989 roku społeczności obywatelskiej. Ekspertka od zarządzania chętnie czasem porzuca sale szkoleniowe, by podczas podróży – jak w jej niespełnionym marzeniu o pracy – posiedzieć z ludźmi i ich poobserwować.
Dociekliwa i racjonalna – to da się powiedzieć o oficjalnej Katarzynie Sekutowicz, specjalistce od planowania strategicznego i ewaluatorce ze Stowarzyszenia BORIS. Jej współpracownicy mówią, że nie daje się zbyć jakąś prostą uwagą czy odpowiedzią – ma trzeźwe spojrzenie. – Tam, gdzie ludzie nie dopytają, ona na pewno dopyta, to wiąże się z jej naturalną skłonnością do planowania i badania zmian – przyznaje Paweł Jordan, prezes BORIS-a.
Z kolei marzycielski ton pojawia się w jej głosie, kiedy zaczyna opowiadać o studiach na Uniwersytecie Warszawskim, zainteresowaniu historią i wrażeniu, jakie na niej zrobiła Joanna Tokarska-Bakir, do której chodziła na zajęcia ze społeczności plemiennych. – Ja wtedy w to wsiąkłam. Poczułam, że to mój świat i tak mam do dzisiaj. Po studiach jednak zero pracy. A ja rzeczywiście wyobrażałam sobie siebie jako osobę, która będzie wędrowała po Polsce, rozmawiała z ludźmi, zbierała i opisywała życie w tradycyjnej społeczności w kategoriach różnych wzorców kultury. Oczywiście takiej pracy nie było – wspomina.
Próbowała sił jako pedagog
Jeśli nie antropolog kultury, to kto? Koniec studiów zbiegł się w jej przypadku ze zmianami w Polsce po 1989 roku – jednym z efektów był wysyp szkół prywatnych. Katarzyna Sekutowicz postanowiła wziąć udział w szkoleniu dla osób chcących prowadzić szkoły w oparciu o alternatywne metody edukacyjne. Na zajęciach u Krystyny Starczewskiej, twórczyni „Bednarskiej”, poznała Annę Wołosik, z którą wspólnie założyła Ogólnokształcące Liceum Ekologiczne przy Narodowej Fundacji Ochrony Środowiska. – Obie stwierdziłyśmy, że III sektor jest dla nas najlepszym rozwiązaniem – mówi Anna Wołosik, prezeska Stowarzyszenia W Stronę Dziewcząt. – Program Liceum nie tyle koncentrował się na ochronie środowiska, co raczej na ekologii "głębokiej" z podejściem antropologicznym.
To właśnie ta nowatorska formuła nauczania przekonała Katarzynę Sekutowicz. – Byłam wicedyrektorką szkoły, prowadziłam przedmiot antropologia kultury. Mogłam robić to, co lubię. Mogłam uczyć w sposób inny, niż robiło się to do tej pory. Wspominam ten czas bardzo ciekawie.
– Kasia miała doskonały kontakt z młodzieżą. Wspólnie dobierałyśmy też współpracowników – opowiada Anna Wołosik. Po dwóch latach szkołę jednak szybko „przejął” Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska. – Prowadzenie szkoły to była jazda bez trzymanki. Do pewnego momentu można było w nieskrępowany sposób realizować swoje pomysły. Potem rzeczywistość zaczęła stawiać opór – zaznacza Anna Wołosik.
Antropologię kultury Katarzyna Sekutowicz uważa jednak za fundament w swojej codziennej pracy. – Dała mi m.in. wielowymiarowe spojrzenie na społeczność lokalną – np. poprzez kategorię swój-obcy, wzorów kultury, stereotypizacji. Ta wiedza bardzo mi się przydaje, zarówno we współpracy ze Stowarzyszeniem Wspierania Centrów Aktywności Lokalnej, jak i w prowadzeniu edukacji antydyskryminacyjnej w ramach Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej.
Strach przed ewaluatorką
Jeśli poszukać słów kluczowych, które opisywałyby jej pracę ekspertki – to tworzy się grupa „mocnych” pojęć – strategia, planowanie, ewaluacja, zarządzanie. Pytam ją, czy ludzie się jej boją, kiedy przychodzi ich szkolić. – Boją się podwójnie, bo przychodzi osoba, której nie znają, więc muszą ustalić z nią jakieś relacje. Przychodzi temat, którego nie znają, nowa wiedza, samowiedza o nich, o organizacji, w której działają, z którą się muszą skonfrontować, więc strach jest zwielokrotniony. Tak. Zaczyna się od strachu – przyznaje Katarzyna Sekutowicz. – Bywa, że kończy się to zderzeniem z rzeczywistością, która ich zaskakuje. Np. zawsze myśleli, że robią rzeczy bardzo ciekawe, wartościowe, a kiedy zaczynają się im przyglądać, to nagle się okazuje, że nie są one aż tak wartościowe, że dużo powinni zmienić. I to jest dla nich trudne, zwłaszcza gdy są to rzeczy, do których są przywiązani, sami je stworzyli.
Kiedy mówię, że kojarzy mi się to z wizytą u psychoterapeuty, na początku nie zgadza się z tym porównaniem. Po chwili jednak dodaje, że zdarza się jej to słyszeć na szkoleniach. – Często pada taki głos: „tylko żebyśmy nie byli tu jak u psychoterapeuty, żebyśmy nie musieli się wywnętrzać, wszystkiego wyrzucać”. Na to jest bardzo duży opór. Jeśli przychodzę do organizacji, w której jest np. jakaś nieujawniona trudna sytuacja i ujawnia się ona w czasie ewaluacji, to emocje są wtedy duże i z nimi się wtedy pracuje.
Emocjonalne reakcje zaobserwowane podczas szkoleń wiążą się w ogóle z obawą przed profesjonalizacją w III sektorze. – Binarne postrzeganie działań w organizacji jest częste – czyli albo pracujemy „sercem” i objawem tego jest wysokie zaangażowanie, albo planujemy nasze działania, nie stoją za tym emocje tylko rozum, więc jest to gorsze działanie. Z mojej perspektywy takie myślenie jest zupełnie nieuzasadnione – zwraca uwagę Katarzyna Sekutowicz. – Odchodzimy obecnie od świata rozumianego jako opozycja binarna, np. profesjonalny – nieprofesjonalny, w ogóle od liniowego układu postrzegania świata, od ścisłego kategoryzowania, że coś jest coachingiem, terapią, szkoleniem „miękkim”, szkoleniem „twardym”, coś jest taką kompetencją, a coś inną.
Na jej wolę łagodzenia różnic, chęć cierpliwego „budowania” z ludźmi zwraca uwagę Paweł Jordan. – Jest osobą poszukującą. Zainteresowanie planowaniem strategicznym wzięło się z poszukiwania, jak coś działa, „dłubania” w zmianie. Jest dociekliwa – taki ma rys. Ma takie „szkiełko i oko”, ale jest osobą ciepłą, nastawioną zespołowo. Ma bardzo dobry kontakt z ludźmi.
Szukanie miejsca w BORIS-ie
Do BORIS-a trafiła w dość przypadkowy sposób. W 1992 roku zaczęła pracować w Wojewódzkim Zespole Pomocy Społecznej, a z braku biurek, dostała miejsce w Ośrodku Nowolipie. Szybko zakolegowała się z ludźmi pracującymi obok – osobą z Fundacji SOS Jacka Kuronia, konsultantką UNDP ze Stanów Zjednoczonych oraz dochodzącym Kubą Wygnańskim. Ich zadaniem było stworzenie organizacji pozarządowej wspierającej rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Któregoś dnia Paweł Łukasiak, szef zespołu zaprosił ją do stołu: „Przychodzisz, przychodzisz i tak się wtrącasz w nasze rozmowy, siadaj, to pogadamy”. W 1993 roku została pracowniczką Stowarzyszenia BORIS.
W samym BORIS-ie zajęło jej chwilę znalezienie swojego miejsca. Na początku była odpowiedzialna za dział informacji. – Jednego dnia miałam spotkanie z dziennikarką, która miała przeprowadzić ze mną wywiad. Wzięła mikrofon i powiedziała: „A pani zajmuje się działem informacji”. A ja odpowiedziałam: „tak i co z tego”. Wszyscy się ze mnie śmieją, że mnie należy wysłać do działu PR, bo jestem taka elokwentna – mówi.
Pełniła też funkcję dyrektorki Stowarzyszenia w latach 1997-98. Szybko jednak przyszedł kryzys z dyrektorowaniem. Nie chciała dalej tego robić. – To było dla nas zaskoczenie. Jej decyzja była bardzo emocjonalna. Uważała, że się nie nadaje do roli administracyjno-reprezentacyjnej. To nie było dla niej – opowiada Paweł Jordan. – Nie lubi rozgłosu, promocji, błyszczenia, PR-owskiej otoczki. To czasami przeszkadza w pracy. To nie jest jej mocna strona. Jeśli nie musi tego robić, to nie robi – dodaje.
W codziennej pracy z ludźmi inspiruje ją aktor i reżyser Aleksander Bardini, który w PRL-u m.in. prowadził w telewizji programy podobne do dzisiejszych „Mam Talent” czy „Szansa na sukces”. – Ludzie śpiewali, a on dawał im informację zwrotną, jak mają to robić, żeby wychodziło lepiej i oni na antenie próbowali coś zmieniać. To było dla mnie odkrycie. On pracował na mocnych stronach ludzi, na ich talentach – teraz tak to oceniam. Dawał ludziom poczucie siły. To we mnie zostało – staram się to stosować w swojej pracy – przyznaje Katarzyna Sekutowicz.
Podróżowanie i nicnierobienie
Bardzo lubi podróżować. – To jednak nawet nie jest zwiedzanie. Lubię bywać w miejscach, patrzeć na ludzi, siedzieć na ulicy lub we wsi. To takie antropologiczne zacięcie. Generalnie to Azja jest moim kierunkiem. Kiedy ludzie przekraczają Ural, zaczynają czuć się nieswojo. A ja przekraczam Ural i czuję się jak w domu – mówi.
By obserwować ludzi i miejsca wcale nie musi daleko jeździć – wystarczy jej Mazowsze. – Czasem, kiedy ktoś mnie wiezie samochodem i przejeżdżamy przez piękną okolicę, obserwuję wiejskie chałupki. Myślę wtedy: "Boże, co ja robię w życiu? Spędzam czas w salach szkoleniowych przy biurku, a ja tam powinnam chodzić od domu do domu, rozmawiać z ludźmi, ot tak o niczym, przysiadać, powiedzieć, że ładny dzień dzisiaj mamy, zbierać opowieści". Myślałam nawet o tym. Mam plan związany z pieśniami żałobnymi. To miałoby się zakończyć nagraniami dźwiękowymi. Są organizacje, które stworzyli studenci etnologii czy antropologii kultury, i one teraz prężnie działają. Intensywnie przyglądam się tym organizacjom. Z niektórymi się przyjaźnię. Mam plany, żeby się w większym stopniu włączyć w ich działania.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)