Katarzyna Przybysławska. Prawa człowieka i prawo uchodźcze pociągały mnie od zawsze
W 2002 roku z inicjatywy dr Haliny Nieć – wykładowcy Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, działaczki praw człowieka – i jej studentów, powstaje stowarzyszenie działające na rzecz ochrony praw człowieka. Kilka miesięcy po zakończeniu rejestracji dr Nieć, siła napędowa organizacji i jej założycielka, umiera. Studenci postanawiają kontynuować rozpoczęte prace. Stowarzyszenie nieprzerwanie funkcjonuje do dziś.
Sprostać zadaniu
– Byłam wtedy studentką asystentką w Sekcji Praw Człowieka Uniwersyteckiej Poradni Prawnej na UJ i chciałam pomagać ludziom. Czułam, że to właśnie moja przyszłość – tak początki organizacji wspomina Katarzyna Przybysławska, współzałożycielka i prezes zarządu Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć. Wszyscy oczekiwali, że pociągnę to dalej. Mieliśmy bardzo dużo zapału. Sama nie wiem, jak to się stało, ale postanowiłam sprostać wyzwaniu i przyjęłam funkcję prezesa, mimo braku doświadczenia i bardzo młodego wieku. To wszystko działo się naprawdę szybko i na wariackich papierach, nie mieliśmy miejsca, komputerów, ani pieniędzy. Z pierwotnego składu przetrwałam tylko ja. Oczywiście zostały też relacje i kontakty, które czasem ułatwiają nam działania.
Dr Katarzyna Przybysławska specjalizuje się w prawie międzynarodowym, prawach człowieka oraz prawie uchodźczym. Wraz z zespołem oferuje nieodpłatną pomoc uchodźcom, cudzoziemcom ubiegającym się o ochronę międzynarodową, bezpaństwowcom i ofiarom handlu ludźmi, prowadzi monitoringi przestrzegania standardów praw człowieka, a także podejmuje interwencje prawne i działalność rzeczniczą. Centrum angażuje się w projekty badawcze, edukacyjne, w tym organizację kampanii społecznych.
Prawnik musi się nauczyć szacunku i pokory
12 633 72 23, 12 633 72 23, 12 633 72 23 – te cyfry jestem w stanie powtórzyć wyrwana z najgłębszego snu. Kiedy po raz pierwszy wybieram numer stowarzyszenia, zgłasza się automatyczna sekretarka. Słyszę nagranie w języku rosyjskim i kompletnie zaskoczona odkładam słuchawkę. Wiadomość zostawiam dopiero po kilku dniach.
– Sekretarkę nagrywaliśmy niedawno i ona powinna być dwujęzyczna: po angielsku i po rosyjsku. Nie wiem, dlaczego słyszałaś tylko tę po rosyjsku (śmiech), ale faktycznie – naszą pomoc kierujemy przede wszystkim do osób ubiegających się o status uchodźcy, a w Polsce to głównie osoby rosyjskojęzyczne.
– Kiedy rozpoczynaliśmy, mieliśmy przygotowaną też ofertę pomocy prawnej dla Polaków, jednak od zawsze to właśnie pomoc uchodźcom była najważniejszym działaniem stowarzyszenia. Może dlatego, że wymaga szczególnych kompetencji, przygotowania prawniczego oraz językowego, w Polsce istnieje tylko garstka organizacji zajmujących się tą dziedziną.
– Łączyła nas jedna uczelnia, wszyscy byliśmy wtedy związani z Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie; niektórzy byli jeszcze na studiach, część świeżo po, a reszta pracowała naukowo, jak na przykład nasza mentorka dr Nieć. To była niezwykła kobieta, prawdziwa pionierka. Zaryzykowała zaszczepienie na polskim gruncie amerykańskiej idei praktycznego kształcenia młodych prawników. Nie tylko otworzyła pierwszą uniwersytecką poradnię prawną w Polsce, ale poszła o krok dalej i stworzyła również sekcję praw człowieka, która koncentrowała się na pomocy uchodźcom. Na szczęście pomysł się przyjął i obecnie w całym kraju istnieją takie poradnie.
Jesteśmy chyba wyjątkowo oporni na zmiany, bo w Polsce ciągle główny nacisk kładzie się na teorię, praktykę traktując marginalnie. A to właśnie dzięki programom klinicznym studenci po raz pierwszy – przy wsparciu doświadczonych adwokatów – mają kontakt z klientami, z prawdziwymi sprawami. To moment, kiedy uczą się oddzielać swoje osobiste osądy od uprzedzeń, angażują w pracę pro bono i często łapią bakcyla. Czasem trwale decydują się na nieodpłatną pomoc najsłabszym.
To może dziwnie i niepopularnie zabrzmi, ale wierzę, że w edukacji prawnika najważniejsze jest, żeby się nauczyć szacunku i pokory. Być prawnikiem to znaczy służyć, być dla drugiego człowieka i szanować go.
– Czasem przychodzą do nas ludzie niesprawiedliwie potraktowani przez los, w trudnych momentach swojego życia. Właśnie wtedy, kiedy nie mogą sobie pozwolić na opłacenie renomowanej kancelarii prawnej, powinniśmy okazać im największe wsparcie. Niezależnie od tego, jak do nas trafili, jaka jest ich sytuacja życiowa, finansowa, czy status społeczny, łączy ich jedno, to ludzie, którzy przychodzą, żeby prosić o pomoc. I my powinniśmy tę pomoc i troskę im zagwarantować. Prawnik to nie może być człowiek, który myśli tylko o tym, żeby w eleganckiej marynarce pójść do sądu, wypić kawę z klientem i dostać worek pieniędzy. Być prawnikiem to służyć drugiemu – tłumaczy dr Przybysławska.
Kiedy patrzę na nią, jestem pewna, że mówi to bardzo poważnie, w jej głosie nie ma cienia wątpliwości. Jest spokojna, poukładana, bardzo merytoryczna.
Praca to dla mnie codzienna lekcja cierpliwości
– Chcesz wiedzieć, czy miałam momenty zwątpienia? Takie chwile, kiedy myślałam: po co mi to było, przecież są łatwiejsze sposoby na życie! Jasne, że tak. Miałam, miałam ich dużo, i nawet ostatnio przyszła do mnie taka myśl, takie wahanie, czy to na pewno moja droga. Działam w organizacji pozarządowej i chyba nie muszę ci tłumaczyć, że sytuacja jest niezwykle ciężka, że kwestie finansowe są niepewne, nigdy nie wiem, czy zdobędziemy wystarczające środki, a przecież ponoszę odpowiedzialność za ludzi, za osoby, którym pomagamy, współpracowników. Nasza kondycja finansowa, tak jak kondycja większości organizacji pozarządowych, zwłaszcza tych pomagających uchodźcom, nie jest dobra, niestety.
W ostatnich latach kierowanie organizacją i próby utrzymania jej na powierzchni stały się jeszcze trudniejsze. Obecnie pracujemy w pięcioosobowym składzie, mamy też grupę świetnych wolontariuszy, część z nich pomaga nam stacjonarnie, część zdalnie. Pewnie przydałaby nam się co najmniej jeszcze jedna osoba do pomocy i więcej pieniędzy na projekty, ale na razie nic się nie zmieni. Ta praca to dla mnie codzienna lekcja cierpliwości.
Od 2003 roku jesteśmy partnerem wykonawczym UNHCR w Polsce i to jest dla nas najważniejsza współpraca, z uwagi na naszą wspólną misję pomocy uchodźcom. Współpracujemy jednak również z instytucjami publicznymi, najwięcej kontaktów roboczych mamy ze Strażą Graniczną i Urzędem do spraw Cudzoziemców. W Straży Granicznej znam wiele osób, które pracują tam od lat, to bardzo wykształcone, profesjonalne osoby, które jednocześnie mają świetne zrozumienie procesów migracyjnych. Jestem pewna, że wykonują swoją pracę najlepiej, jak to jest możliwe.
Dla obu stron napięcia dotyczące stosunku do pewnych kwestii uchodźczych to trudna sytuacja i mimo że unikamy antagonizowania się, to jasne jest, że stoimy po obu stronach barykady i często mamy konflikt interesów. Zdarzają się momenty trudne i takie, w których się nie zgadzamy, szczególnie na przejściu w Terespolu, ale mimo wszystko staramy się zachowywać w sposób cywilizowany i współpracować najlepiej, jak potrafimy. Czasami mimo woli dwóch stron nie udaje nam się wypracować kompromisu i wtedy kierujemy sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, ale traktujemy to jako ostateczność.
Ta praca nie przestaje mnie fascynować
Od zawsze pociągały mnie wyzwania i kiedy odkryłam Sekcję Praw Człowieka działającą w ramach Uniwersyteckiej Poradni Prawnej, poczułam radość, że prawa człowieka, o których tak chętnie uczyłam się na studiach, to nie są tylko mrzonki, że to się dzieje naprawdę, że można je przekuć na prawniczą praktykę i pomagać w konkretnych sprawach, prawdziwym ludziom.
Prawa człowieka i prawo uchodźcze pociągały mnie od zawsze, także od strony akademickiej, żyję tym i czuję się pewnie na tym gruncie.
Wiem, że rodzice marzyli o bardziej tradycyjnej karierze prawniczej dla mnie. Nawet ja myślałam w pewnym okresie o ścieżce międzynarodowej, może ONZ-ecie. Myślałam, że tego właśnie chcę, ale potem, kiedy stanęłam przed wyborem kariery międzynarodowej i kontynuacji pracy w Centrum, wybór okazał się prosty. Powiedziałam “nie”, czułam, że to nie jest moja droga, że w stowarzyszeniu mogę mieć gorsze momenty, ale ta praca nie przestaje mnie fascynować, nie sposób się nią znudzić. Na przestrzeni lat spotkałam wiele osób, które szybko się wypalały. Rok, czasem tylko pół, takie przypadki były nawet w moim zespole. Staram się wspierać te osoby. To zawsze trudny moment i niełatwa decyzja. Czasem myślę, że chyba znalazłam swój sposób, żeby się nie wypalić, bo ciągle trzymam się tego co robię.
Oczywiście zdarzają mi się kryzysy, miewam chwile zwątpienia i czasem czuję wewnętrzny niepokój, ale może właśnie dzięki temu nasza organizacja nie kostnieje. Po każdej porażce dostajemy też potężnego kopa do działania, żeby na nowo przebudować strategię, zdefiniować cele i sprawdzić, czy chcemy dalej razem działać. To jest oczyszczające dla organizacji i staram się o tym myśleć w pozytywach, dzięki temu jesteśmy na takim trendzie wznoszącym, też dzięki zmianie podejścia.
Dla mnie zawsze najważniejszy będzie człowiek
Jej wieloletnia przyjaciółka, Maria Pamuła, prawniczka i specjalistka ds. Ochrony Uchodźców w Biurze UNHCR, wspominając początki ich znajomości podkreśla ogromną pasję i zaangażowanie dr Przybysławskiej.
– Studiowałyśmy razem, zaimponowała mi ogromną wiedzą i pewnością siebie. Dla studentki, którą wówczas byłam, tak dojrzałe podejście do praw człowieka i tak jasno sprecyzowane cele życiowe – chciała pomagać osobom wykluczonym, prześladowanym i potrzebującym ochrony – były czymś niesamowitym. Realizowała wytyczony cel i dość szybko zaraziła mnie swoją pasją. Do dziś pracuję na rzecz osób ubiegających się o ochronę międzynarodową, głównie dzięki niej. Zawsze będę jej za to wdzięczna.
Zastanawiam się, czy ta kobieta nieomal z żelaza miewa też naprawdę trudne momenty zawodowe. Pytam i od razu dostaję odpowiedź. Słowa płyną spokojnie, są poukładane, przemyślane i pełne troski.
– Nasza praca nie jest łatwa do pokazania, widziana z boku może być nudna, bo komuś bez znajomości prawa trudno wytłumaczyć te zawiłości, a wielu elementów naszych codziennych działań nie możemy pokazać. Jest wiele ograniczeń, nie możemy robić i publikować zdjęć, albo jesteśmy w miejscu, gdzie musimy oddawać telefony przed wejściem.
Dla mnie zawsze najważniejszy będzie człowiek. Dbamy o szacunek, o zachowanie prywatności i godności naszych klientów i myślę, że już poprzez sam fakt, że możemy zaoferować pomoc, że podchodzimy do człowieka z poszanowaniem jego sytuacji, jego całej historii, to już jest jakaś wartość, że to przywracanie często utraconego przez te osoby poczucia godności.
Oczywiście jeśli spojrzeć z szerszej perspektywy, to nie mamy powodów do radości, większość naszych spraw jest przegrana, tak po prostu kształtują się statystyki dotyczące wniosków o ochronę w Polsce, mamy jeden z najniższych współczynników uznawalności.
Gdyby więc mierzyć nasz sukces wyłącznie ilością wygranych spraw, to nasza skuteczność nie prezentuje się najlepiej. Ale potrzebna jest tutaj szersza optyka, myślenie, że jesteśmy dla tych ludzi czasem jedynym wsparciem i z tej perspektywy to wsparcie to już jakaś wartość. Każda wygrana sprawa oznacza z kolei życie uratowane przed wojną i prześladowaniem.
Po chwili dodaje: – Pytasz, co jest najtrudniejsze? Oczywiście wszystkie te kwestie związane z fundraisingiem, ale one są trudne globalnie i wymagają trochę takiego braku wstydu w mówieniu o pieniądzach. Trzeba się nauczyć prosić, mówić językiem potrzeb. Trudne są porażki, te wszystkie chwile bezradności, kiedy człowiek pyta: czy mam szansę, czy się uda, czy zostanę, czy będę deportowany? I musimy mieć tyle siły, musimy zebrać w sobie tyle odwagi, żeby powiedzieć: prawdopodobnie będzie pan odesłany do swojego kraju i to się wiąże z tym i z tym. Nie składamy fałszywych obietnic i zawsze mówimy prawdę. Przez lata nauczyłam się asertywności, ale to nie oznacza, że mnie to nie rusza. Czasem szukam winy w sobie, zastanawiam, co mogłam zrobić inaczej, wyobrażam sobie alternatywne scenariusze, ale to we mnie zostaje i nie wiem, czy jest ktoś, kto potrafi wymazać to z pamięci.
Sprawy to nie są zwykłe sprawy, tutaj chodzi o ludzi, za każdą sprawą stoi konkretny człowiek i jego historia, tego się nie da przekreślić i oddzielić grubą kreską po wyjściu z pracy.
O dalszych losach naszych klientów dowiaduję się zazwyczaj przypadkowo. Jesteśmy trochę jak dentyści, nikt do nas nie dzwoni, żeby powiedzieć “Ale nam się fajnie ostatnio borowało”. Ludzie idą dalej, czasem wyjeżdżają do innych krajów unijnych i ten kontakt się urywa. Zdarzają się też tacy, którym pomogliśmy, mają obywatelstwo i świetnie funkcjonują w społeczeństwie, i nie tylko utrzymujemy relację, ale często decydują się nas wesprzeć. Ostatnio był u nas młody chłopak z Afganistanu z kolegami, przynieśli dary dla uchodźców. To dla mnie szalenie budujące.
Chcę czuć, że to, co robimy jest ważne i potrzebne
Marzę o tym, żeby udało nam się zaktywizować poparcie społeczne, znaleźć i zbudować większą grupę osób, które utożsamiają się z naszymi działaniami, i nie chodzi mi tu o wsparcie finansowe, tylko takie poparcie społeczne, zwykłe ludzkie trzymanie kciuków za to, co robimy. Chcę czuć, że to, co robimy jest ważne i potrzebne, nie tylko w naszych oczach. Jak jest teraz? Rząd jest nieprzychylny, jego wyborcy są nieprzychylni i zdarza mi się myśleć o tym, że powinniśmy zawiesić naszą działalność albo znaleźć sojuszników, którzy powiedzą: działajcie dalej, to jest dla nas ważne, będziemy was wspierać.
– Lubię w Katarzynie głęboki humanizm, ochronę prywatności i idealizm. Nasze rozmowy telefoniczne najczęściej kręcą się wokół zarządzania, czyli utrzymywania przy życiu naszych organizacji, ponieważ nie możemy zawieść ludzi, którzy potrzebują pomocy – sporo z tego zawarłam w mojej laudacji, z okazji przyznania Katarzynie nagrody im. Pawła Włodkowica – mówi Irena Dawid-Olczyk z La Strady, fundacji przeciw handlowi ludźmi i niewolnictwu. – Czasami rozmawiamy o zwierzętach – psach i kotach, które obie lubimy. Nazywam ją Katarzyną, ponieważ osoba tego formatu nie powinna być nazywana publicznie zdrobniale.
Trzymamy się obranego kierunku
Zapytana o największy sukces i porażkę proponuje, że rozpocznie od porażki, bo te łatwiej zapamiętać. Stale nosi w sobie obawę, że zawiedzie swój zespół. Ma wyrzuty sumienia, że ich sytuacja jest ciągle niestabilna, a kiedy próbuje zadbać np. o fundusze, to kwestie administracyjne leżą, gasi pożary i całą energię przekierowuje tam, gdzie się pali. Zarzuca sobie, że nie zrobiła więcej, że stowarzyszeniu nie udało się wypracować dobrze rozpoznawalnej marki, a to pewnie pomogłoby w realizacji jego misji. Widać wahanie, kiedy zaczyna mówić o sukcesach, jakby nadal nie mogła w to uwierzyć.
– Sukcesem jest chyba to, że nadal realizujemy swoją misję, staramy się być coraz lepsi, mimo że jesteśmy niszowi. Nie zmieniamy się tylko po to, żeby dostać fundusze, nie idziemy za pieniędzmi, trzymamy się obranego kierunku. To naprawdę bardzo skomplikowana dziedzina prawa, ale zdecydowanie warta pracy. Do tej pory Centrum udzieliło już bezpłatnej pomocy prawnej ponad 16 tys. osób.
Mówi o sukcesach, ale słowem nie wspomina o tym, że została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego za wybitne zasługi w działalności na rzecz budowania społeczeństwa obywatelskiego, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej. W ubiegłym roku wyróżniono ją nagrodą RPO im. Pawła Włodkowica. Dr Adam Bondar, Przewodniczący Kapituły, podczas wręczania nagrody podkreślał nie tylko pasję, osobiste zaangażowanie i determinację laureatek, ale też niezłomność charakteru i przywiązanie do praw i wolności człowieka, tak dalekie, że prowadzi do podporządkowania własnego życia działalności pro bono.
Zapytana, szczerze odpowiada: – Tak, dostałam nagrodę (śmiech) i bardzo się zdziwiłam. Zadzwonił do mnie Rzecznik i kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Było to szalenie miłe, ale miałam wrażenie, że to jakaś pomyłka. Jakoś mi to nie pasowało, że zostałam nagrodzona i nawet kiedy byłam na uroczystości, gdzie panowała niesamowita atmosfera, i stałam pośród laureatów, nawet przez chwilę nie opuściło mnie to irracjonalne uczucie, że jestem tu nie na miejscu. Oczywiście Nagroda Włodkowica to duży splendor, ogromna radość i wyróżnienie dla całego zespołu, trzymamy ją w biurze i mam taką cichą nadzieję, że może dzięki niej ludzie nas bardziej dostrzegą.
Zerka na zegarek i już wiem, że myślami jest przy kolejnych uchodźcach. Zadaję ostatnie pytanie, o to jak wyobraża sobie siebie za dziesięć lat.
– Ja za dziesięć lat? Nie jestem osobą, która porzuca swój zespół i ucieka. Czuje się odpowiedzialna za ludzi, za stowarzyszenie, za wsparcie, którego udzielamy. Niestety, jestem też realistką i nie sądzę, że za dziesięć czy piętnaście lat temat uchodźstwa przestanie istnieć. Myślę, że nadal będą tacy, którym będzie potrzebna nasza pomoc. I my tę pomoc chcemy świadczyć jak najdłużej. Mam nadzieję, że za dziesięć lat to będzie naprawdę stabilne stowarzyszenie z ugruntowaną pozycją i gronem wspierających osób. Chociaż w głębi duszy tęsknię za uniwersytetem. Mam połowę serca naukowca i czasem brakuje mi pracy na uczelni, ale mam nadzieję, że uda mi się to wszystko połączyć i dalej ciągnąć ten wózek.
Katarzyna Przybysławska – doktor nauk prawnych, współzałożycielka i prezes zarządu Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.