„Teraz jest czas przemian” – mówi Przemek Pasek, prezes Fundacji Ja Wisła. „W tej chwili fundacji nie udało się pozyskać dotacji na dalsze działania, ale staramy się znaleźć wyjście z tej trudnej sytuacji. Można by właściwie kupić wódkę i się upić, ale ja wolę walczyć z przeciwnościami losu”.
Spotykamy się w Porcie Czerniakowskim. To tam ciągle urzęduje Ja Wisła. Przemek tłumaczył, że od strony Czerniakowskiej budowa i niby „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”, ale żeby się tym nie przejmować i podążać za znakami „Kajaki Leżaki”. Brnę więc z rowerem przez piachy i wykopy i rzeczywiście – po chwili docieram nad rzekę. A właściwie nad odnogę rzeki. Spokój, cisza. Zapach rozgrzanej smoły. Dwie długie łódki pychówki leżą wyciągnięte na brzeg. Ktoś przy nich szlifuje, smołuje, dłubie. Oczywiście Przemek. Na chwilę odrywa się od pracy, żeby porozmawiać.
„Rozpoczęliśmy prowadzenie odpłatnej działalności pożytku publicznego i zaczęliśmy biletować niektóre nasze przedsięwzięcia. Żeby móc zatrudniać ludzi, żeby ludzi nie tracić, dalej się rozwijać, po prostu istnieć” – mówi. Ale łatwo nie jest. „To już trzeci rok tego eksperymentu, kiedy próbujemy działać właściwie bez dotacji, i jak to mówią: raz na wozie, raz w nawozie. Obecnie organizujemy weekendowe rejsy po Wiśle tradycyjną drewnianą krypą do przewozu bydła. Sto kilometrów od Warszawy w górę albo w dół. Okazało się, że na tego typu spływ jest bardzo dużo chętnych. Więcej niż kiedyś, kiedy te rejsy były darmowe. I to jest chyba najlepsza weryfikacja, czy to, co robimy, jest potrzebne” – z dumą opowiada Przemek.
Siedzimy obok słynnej barki Herbatnik, dziś zamienionej na bar. Krząta się przy niej dwóch chłopaków. Otwierają okiennice, wystawiają stoliki, krzesła, leżaki. To właściciele knajpy Kajaki Leżaki, która działa w porcie.
„Żeby barka nie stała pusta i też jakoś przyczyniała się do naszego rozwoju, wydzierżawiliśmy ją firmie, która prowadzi tu bar. Chłopaki robią to, co my wcześniej. Pokazują filmy, puszczają muzyczkę, robią małe koncerty. Ich organizacja to dosyć droga impreza, kiedy się nie ma dotacji. Jakieś 7–8 tysięcy zł, a przychodzi ok. 150 osób. Ale dzięki temu, że Kajaki Leżaki sprzedają piwo, jakoś im się to opłaca”.
Z głośników leniwie sączy się muzyka. Ciepło, atmosfera końca lata. Wisła przyjemnie pachnie…
Piaskiem w bandytów
Przygoda Przemka z Wisłą zaczęła się jakieś dziewięć lat temu, w 2003 roku. Wrócił wówczas z długiego spływu kajakowego – przez miesiąc pływał po Bugu. Po powrocie nie bardzo potrafił odnaleźć się w Warszawie – ten rejs okazał się doświadczeniem zmieniającym jego świadomość. Wtedy postanowił zrobić coś z barką, która leżała w kanale portowym od kilkunastu lat. Kupił ją od Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego za symboliczną złotówkę. Wziął łopatę, wiadro po farbie emulsyjnej i zaczął wylewać z niej 20 ton wody z mułem, odkopywać, łatać dziury. Ale przede wszystkim nadał jej imię Herbatnik. Tak się zaczęła jego przygoda z barką, trwająca do dzisiaj. Zaczęli przychodzić znajomi, spontanicznie działy się rozmaite rzeczy, o których Przemek mówi: undergroundowe imprezy kulturalne. W pewnym momencie zorientował się, że właściwie co tydzień coś się tam dzieje. Wystarczał agregat prądotwórczy i kilka świeczek.
Wówczas idea była taka, żeby barkę wyremontować i popłynąć nią w rejs do Amsterdamu, ale okazało się, że jest już zbyt zardzewiała. Trzeba by było wymienić całe poszycie dna. W 2004 roku Przemek i jego znajomi dalej animowali na barce rozmaite wydarzenia. Zorganizowali ich ostatecznie 44. Co tydzień przychodziło tam kilkaset osób! Spontaniczne akcje powoli jednak stawały się coraz trudniejsze do przeprowadzenia, ilość pracy i koszty przerastały możliwości Przemka i jego przyjaciół. Na przełomie 2004 i 2005 roku pomyśleli, że to, co się tam dzieje, powinno mieć jakąś formę prawną. Wymyślili więc Fundację Ja Wisła. I tak się to wszystko zaczęło.
„Na początku rozwiązywaliśmy jakieś problemy totalne. Barka stacjonowała wówczas pod mostem Łazienkowskim, a tam w weekendy spotykali się przedstawiciele gangów warszawskich. Działy się tam straszne rzeczy, ale my postanowiliśmy ich stamtąd wygonić”. W głowie Przemka zrodził się plan. Zadzwonił do dyrektora Wodociągów Warszawskich i poprosił go o 100 ton piasku. „Następnego dnia przyjechały pod most wielkie ciężarówki z piachem i cały ten teren, gdzie się zbierali bandyci, został wysypany piaskiem. Zrobiliśmy plażę, wieczorem działało plażowe kino. Przychodziło tyle ludzi, że bandyci przestali tam przyjeżdżać. Nie mieli wyjścia”.
Biurowiec zamiast portu?
W końcu fundacja, która dała się już poznać w mieście jako prężny organizator imprez kulturalnych, ale zajęła się również nadwiślańską ekologią, historią i zapragnęła przywrócić Wisłę Warszawie, zaczęła się starać o dotacje z miasta. „Chcieliśmy robić to, co do tej pory, tylko bardziej profesjonalnie” – mówi Przemek. I zaczęli takie wsparcie dostawać. „Biuro Kultury wspierało nas przez szereg lat, dotacja rosła z roku na rok niemalże o 100 procent. Zaczynaliśmy od pięciu tysięcy, a pod koniec dostawaliśmy 500 tysięcy złotych. Dzięki temu nasze działania się rozwinęły i sprofesjonalizowały. Robiliśmy kilkanaście dużych projektów rocznie – koncerty na barce, tańce na dechach, kinomost, rejsy łodzią, spacery, wykłady w szkołach, uczestniczyło w nich kilkanaście tysięcy ludzi. Zatrudnialiśmy wówczas około setki osób i mieliśmy ogromną skalę oddziaływania. Udało nam się popłynąć barką na Warszawską Stocznię Rzeczną, gdzie kiedyś budowano statki”.
Wszystko działało świetnie do 2010 roku, kiedy nastał kres złotych czasów. Dotacje się skończyły, a miasto postanowiło inaczej zagospodarować teren, na którym działała fundacja. Przemek twierdzi, że zna plany zagospodarowania terenu – w Porcie Czerniakowskim ma stanąć ogromny biurowiec. „Tylko że my nie chcemy się stąd wynieść. Walczymy o to miejsce, ale nie wiadomo, co będzie za tydzień czy za miesiąc. Wisła to duża część mojego życia, wiele jej poświęciłem. To cały mój świat, wszystko, co mam”. Prezes Fundacji Ja Wisła jest bezrobotny i nieubezpieczony od dziewięciu lat. „Nie odkładam na emeryturę. Ale ja już nie chcę dostawać pieniędzy. Chcę je zarabiać, bo to daje niezależność. Mogę oprowadzać wycieczki, wozić pracowników korporacji barką po Wiśle. Mam stałych klientów i pewność, że jeśli ktoś raz ze mną popłynie, za rok wróci z towarzystwem. To obiecujące”.
W ogólnej świadomości funkcjonuje brzydka maska Wisły – groźna, zatruta, zanieczyszczona, w której topią się ludzie. Jednak dla Przemka rzeka ma wiele twarzy – przyrodniczą, kulturową, historyczną, żeglugową. Chciałby, żeby ludzie poznali je wszystkie, żeby poznali Wisłę, nauczyli się z niej korzystać, nie robiąc krzywdy ani sobie, ani rzece. „Dzisiaj Wisła jest pusta, raczej mało ludzi spędza tu czas. Łódki można policzyć na palcach jednej ręki – ale co się dziwić, skoro nie ma portów. Zależy mi na tym, żeby nad Wisłę wróciło życie, ale żeby nie została zadeptana i zniszczona. Dlatego pokazuję ludziom, jak można z niej korzystać w sposób mądry, bezpieczny i z obopólną korzyścią. Na tym polegają wyprawy, które organizuję – jesteśmy w samym sercu przyrody, ale ja staram się, żeby ta przyroda nie ucierpiała. I chyba to się udaje”.
Żeby miasto wróciło nad rzekę
Są chwile, kiedy Przemek jest rozgoryczony. Wisła to jego pasja, życie. Nie jest w stanie z niej zrezygnować. Tymczasem fundacja nie ma żadnej stabilizacji finansowej, nie można nic zaplanować, wieczna improwizacja. „Ja mam na działalność wiślaną konkretne, wynikające z doświadczenia pomysły. Potrzebuję tylko inwestora. Mam biznesplany na kilka poziomów działalności. Najniższy to 200 tysięcy do zainwestowania, najwyższy – kilka milionów. Ale na razie boksujemy się z rzeczywistością. Teraz nie zatrudniam nikogo, okazjonalnie jedną lub dwie osoby. Ogarniam wszystko sam, chyba że ktoś czasem ma ochotę pomóc. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że będziemy się musieli z portu wynieść. Jak się ma łódki, port jest niezbędny, poza tym fundacja powstała po to, żeby ten port przywrócić do życia. I kiedy się to udało, każą nam się wynosić”.
Jednak Przemek nie chce się poddać. „Zawsze kiedy jestem w sytuacji, kiedy wydaje się, że jest już bardzo źle, kiedy przychodzi najgorsza czarna godzina, myślę, że może gdzieś na półce jest jakaś książka, której nie przeczytałem, a w której może jest coś, co mi pomoże. Wierzę, że w końcu coś pozytywnego musi się wydarzyć, trzeba tylko zwiększać liczbę rzeczywistości i ilość prowadzonych działań, a to pomoże spojrzeć na sprawy z innej perspektywy. Nie sztuka zginąć w obronie bunkra. Sztuka dalej prowadzić wojnę – a najlepiej ją wygrać”.
Anna Rączkowska
Już po przygotowaniu tekstu dowiedzieliśmy się, że wniosek o przedłużenie dzierżawy został odrzucony. Fundacja Ja Wisła dostała natychmiastowy nakaz opuszczenia portu. Na razie nie wiadomo, co dalej.
Pobierz
-
201210231238420956
813664_201210231238420956 ・38.72 kB
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl