Poniższy tekst jest fragmentem artykułu, który ukazał się w Dziękuję nr 6 (z 2003) pod tytułem "Jakie społeczeństwo obywatelskie?". Wtedy dotyczył propozycji rządu SLD dialogu ze społeczeństwem obywatelskim. W tej chwili mamy nową sytuację, gdy pojawiły się głosy o nowych pomysłach na umowę społeczną (patrz: Będzie umowa społeczna ws. społeczeństwa obywatelskiego wiadomosci.ngo.pl/x/183856). Wydaje się więc cenne przypomnienie podstawowych zasad demokracji uzgodnieniowej:
Demokracja uzgodnieniowa
W 1991 roku „Res Publica” przetłumaczyła (a
„Asocjacje” przedrukowały) bardzo ważny, moim zdaniem, tekst Gyorgy
Bence’a Demokracja korporacyjna czy stowarzyszeniowa, w
którym analizując sytuację na Węgrzech w początkach transformacji
pisał on, że budując społeczeństwo obywatelskie można odwołać się
do dwóch modeli. Pluralistycznego, opierającego się na wolności i
różnorodności inicjatyw, w którym dominują dobrowolne
stowarzyszenia, i drugiego, który poprzez określone
zinstytucjonalizowanie interesów umożliwia zachowanie wewnętrznej
równowagi w społeczeństwie poprzez mediowanie rozwiązań głównych
konfliktów z udziałem przedstawicieli władzy. U podstaw tego
drugiego modelu stoi przekonanie, iż we współczesnych
społeczeństwach mamy do czynienia raczej z współzależnością
interesów poszczególnych grup niż ich sprzecznością, stąd nie
walka, a uzgodnienia, są sposobem dochodzenia do najlepszych
rozwiązań. Jednak, aby do takich uzgodnień dojść mogło, musi
zaistnieć silna reprezentacja poszczególnych grup interesów.
„Idea społeczeństwa obywatelskiego – pisał
Bence – sama w sobie nie jest nam wielce pomocna, kiedy musimy
wybierać miedzy tymi dwiema zasadami lub kiedy chcemy ustalić
odpowiednie między nimi proporcje. Można sobie wyobrazić przyszłe
społeczeństwo obywatelskie z przewagą instytucji korporacyjnych,
można też wyobrazić sobie takie przyszłe społeczeństwo
obywatelskie, w którym będą dominować dobrowolne stowarzyszenia.
Decyzja co do tego, które z nich nam bardziej odpowiada, jest
kwestią politycznego wyboru. Za jednym i drugim wyborem stoją
racjonalne argumenty”.
Mamy też przykłady, że elementy obu tych modeli
doskonale mieszczą się w ramach współczesnych systemów
demokratycznych. Wystarczy wspomnieć, że np. działalność
organizacji społecznych w Niemczech ma wiele cech rozwiązania
korporatystycznego, a system mediacji pomiędzy pracodawcami,
pracownikami a rządem jest w wielu zachodnich gospodarkach trwałym
elementem instytucjonalnym funkcjonowania państwa. Trzeba tu
powiedzieć, że rozwiązania dotyczące właśnie kwestii gospodarki są
silnie rozbudowane i w Polsce (Komisja Trójstronna) i nie one są
głównym tematem tego wywodu, choć niewątpliwie mogą być ważnym
elementem wprowadzania w życie demokracji uzgodnieniowej.(…)
Dwie strony medalu
Analizując zalety i wady budowania
społeczeństwa obywatelskiego w Polsce w oparciu o model
korporatystyczny trzeba jednak wyraźnie podkreślić, iż należy
odróżnić go „zarówno od tradycyjnego korporatywizmu w
preindustrialnej Europie, jak i od autorytarnego korporatywizmu
typu faszystowskiego. Jego podstawową, wyróżniającą cechą jest
wysoki stopień autonomii poszczególnych grup, a stąd dobrowolny
charakter instytucjonalnej integracji grup społecznych uwikłanych
we wzajemne konflikty” (Lehmbruch).
Mamy tu do czynienia z modelem, który może być
dobrym rozwiązaniem problemów stojących przed władzą, prowadzącym
jednocześnie do stabilizacji systemu. Umożliwia zwiększenie
uprawnień władzy wykonawczej nie pozbawiając społeczeństwa kontroli
nad dalszym przebiegiem reform. Na dodatek jest to forma
zalegalizowania i tak już istniejących praktyk, gdyż grupy interesu
od dawna nastawione są raczej na naciski na rząd niż na forsowanie
swoich postulatów w dyskusjach sejmowych. Rząd natomiast zyskałby,
dzięki ustalanym w wyniku negocjacji porozumieniom, legitymizację
dla swojej działalności.
Z drugiej strony, organizacjom pozarządowym
dotychczas brakuje reprezentacji, co od lat powoduje sytuację, że
ogromna rzesza aktywnych, świadomych obywateli nie ma wpływu na
proces legislacyjny ustaw, które umożliwiają im działalność na
rzecz dobra wspólnego. (…) Być może w ten arbitralny sposób uda
się wymusić na ilościowo dużej, ale nieumiejącej współdziałać (co
oznacza brak znaczenia politycznego) rzeszy organizacji
obywatelskich (od ekologii po pomoc społeczną), utworzenie
reprezentacji, a co za tym idzie – stworzyć instytucję, która
mogłaby artykułować pozapolityczne i pozaekonomiczne interesy
obywateli.
Nie oznacza to, że model taki jest bez wad czy,
co więcej, że nadaje się do rozwiązywania wszelkich problemów
społecznych. Korporatystyczny charakter społeczeństwa
obywatelskiego zawsze może prowadzić do nadużyć. Niebezpieczeństwem
często podkreślanym przez organizacje pozarządowe jest sytuacja,
kiedy w imieniu tysięcy różnorodnych inicjatyw wypowiadać się będą
przedstawiciele tylko pewnego typu organizacji, np. o
ustabilizowanej pozycji (należy pamiętać, że większość lokalnych
stowarzyszeń to inicjatywy czysto społeczne, oparte jedynie na
pracy społecznej członków, których reprezentację trudno sobie
wyobrazić). Równocześnie ogromnym niebezpieczeństwem jest możliwość
uzgadniania decyzji poza kontrolą społeczną. Odbywające się za
zamkniętymi drzwiami przetargi i układy mogą prowadzić do
rozwiązań, które ostatecznie wypaczyłyby idee paktu społecznego.
Kolejnym, i może najważniejszym, problemem jest fakt, iż w
demokracji uzgodnieniowej bardzo ważne jest wzajemne dotrzymywanie
zobowiązań, w innym wypadku porozumienia pozostają jedynie
świstkiem papieru.
Czy to się może udać?
Wydaje się, że rozwiązanie korporatystyczne,
choć nie bez wad, jest pewną szansą na zbudowanie struktur
społeczeństwa obywatelskiego tak, aby zaczęły odgrywać należną im
rolę w funkcjonowaniu demokracji polskiej. Są szansą, o ile uda się
je wprowadzić, a to wcale nie jest już takie pewne, na co wskazują
ostatnie doświadczenia wokół Paktu dla pracy i rozwoju. Wydaje się,
że stosunkowo prosto jest uzyskać model korporatystyczny w dwóch
przypadkach. Gdy słabe państwo ma do czynienia z silnymi
strukturami społecznymi i poprzez swoją rolę mediatora odzyskuje
kontrolę nad procesami społecznymi. W tym wypadku mamy już
zinstytucjonalizowane grupy interesów, które mogą siąść do
mediacji. Silne struktury czy grupy interesu umieją utrzymać „pokój
społeczny” i dotrzymać podjętych zobowiązań. W innym przypadku
silne państwo może włączyć – poprzez wymuszenie instytucjonalizacji
interesów – słabe społeczeństwo obywatelskie do realizacji własnych
celów. Tu instytucjonalizacja interesów stymulowana przez państwo
nie natyka na silny opór innych grup społecznych, zaś dotrzymywanie
zobowiązań nie stwarza większych problemów.
Co jednak, gdy słabe państwo ma do czynienia ze
słabym społeczeństwem obywatelskim? Państwo nie jest w stanie
wymusić, a samo społeczeństwo wykreować jasnych form reprezentacji.
Nikt nie jest w stanie zapewnić, że przyjęte przez strony
zobowiązania nie zostaną zakwestionowane przez niestabilną sytuację
rządu czy nagłe zmiany w strukturze reprezentacji interesów
społeczeństwa obywatelskiego. Taki pakt społeczny jest możliwy, ale
wymaga długotrwałych wysiłków, wzajemnego wspierania się strony
rządowej i strony społecznej, dużej ilości dobrej woli i
samozaparcia. Czy jesteśmy już na to gotowi?