Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Nie chodzi o to, żeby przestać udzielać pomocy rozwojowej, która zmienia – i czasem ratuje – życie w krótkiej perspektywie. Ale samo przekazywanie pieniędzy nie przełoży się na trwałe rozwiązania – mówi Katarzyna Szeniawska z Grupy Zagranica.
Ignacy Dudkiewicz: – Rok 2015 został ogłoszony Europejskim Rokiem na rzecz Rozwoju również dlatego, że właśnie do 2015 mieliśmy osiągnąć Milenijne Cele Rozwoju. Jak nam poszło z ich realizacją?
Katarzyna Szeniawska, koordynatorka ds. polityki współpracy rozwojowej w Grupie Zagranica: – Kilka z nich udało się osiągnąć. Często istotne są jednak szczegóły. Problem polega na tym, że dane, które poznajemy na przykład z mediów czy za pośrednictwem rozmaitych organizacji międzynarodowych, na ogół podawane są w skali globu, przez co, paradoksalnie, bardzo mało mówią o tym, co realnie wydarzyło się na świecie. Wystarczy, że wiele wydarzy się w Chinach i nagle powstaje złudzenie, że na całym świecie jest lepiej. A to nieprawda.
Na przykład?
K.S.: – Udało się zrealizować choćby cel dotyczący redukcji skrajnego ubóstwa o 50% w skali świata, ale jeśli spojrzymy na to, jak się to przekłada na poszczególne regiony, to okaże się, że cały wskaźnik w dużym stopniu został wypracowany właśnie przez Chiny. W innych rejonach świata jesteśmy bardzo daleko od osiągnięcia takiego wyniku. Większości celów milenijnych nie udało się zresztą w ogóle osiągnąć.
Z czego to wynika? Może po prostu cele milenijne zostały wyznaczone zbyt ambitnie?
K.S.: – Postawienie sobie za cel tego, aby ograniczyć – nawet nie wyeliminować, ale ograniczyć – ubóstwo i głód na świecie, to nie jest cel zbyt ambitny. Moim zdaniem, zabrakło jednak strukturalnego podejścia do realizacji Milenijnych Celów Rozwoju. Siedem z ośmiu celów tak naprawdę koncentrowało się jedynie na symptomach, a nie źródłach problemów. To, jak zostały sformułowane, zachęca do tego, żeby przekazać trochę pieniędzy na rzecz dożywiania czy poprawy sanitariatów, ale w dłuższej perspektywie czasowej to niewiele zmienia. W momencie, w którym kończą się fundusze, osoby objęte podobnymi programami z powrotem znajdują się poniżej granicy skrajnego ubóstwa. Tak naprawdę tylko ósmy spośród Milenijnych Celów Rozwoju skupił się na kwestiach systemowych, dotyczących choćby struktur międzynarodowego handlu czy reguł przepływów finansowych. A to właśnie te elementy tworzą system, który często utrzymuje wiele krajów w ubóstwie.
I jak nam poszło w tym zakresie?
K.S.: – Niestety, właśnie w obszarze realizacji tego, według mnie kluczowego, celu, udało się zrobić najmniej. Oczywiście, tworzy się jakieś globalne partnerstwo, jest coraz więcej i więcej międzynarodowych konferencji, na których rozmawia się o tym, co zrobić, żeby było lepiej na świecie, ale nie poszła za tym żadna reforma czy to Międzynarodowej Organizacji Handlu, czy Banku Światowego.
Czego powinna dotyczyć?
K.S.: – Stoimy w obliczu wielu wyzwań o charakterze strukturalnym, związanych choćby z unikaniem opodatkowania. Organizacje pozarządowe wyliczają, że kraje globalnego Południa tracą wielokrotnie więcej w wyniku unikania opodatkowania przez działające w nich firmy, niż dostają w ramach pomocy rozwojowej. Pomoc rozwojowa nie ma szans być skuteczna, jeśli de facto musi skupiać się na łataniu dziur wynikających z wadliwego systemu podatkowego.
Jest aż tak źle?
K.S.: – Niedawno głośno było o sprawie brytyjskiej firmy, będącej właścicielem koncernu Zambia Sugar, czyli największego producenta cukru w Zambii, która w pewnym roku zapłaciła mniej podatku niż lokalny sklep. W jaki sposób możemy trwale zmniejszać ubóstwo w Zambii w sytuacji, kiedy pozwalamy na takie praktyki? Główny problem z Milenijnymi Celami Rozwoju polega właśnie na tym. Powiedziano: „jest ubóstwo w Zambii i musimy je zmniejszać”, ale nie powiedziano jednocześnie: „istnieje problem unikania opodatkowania, musimy ten problem rozwiązać”. Tak nie da się wprowadzić trwałej zmiany.
To chyba też kwestia dyskursu. Proszę wybaczyć uproszczenie, ale strukturalne zmiany to raczej nie konik biznesmenów i grup rządzących, ale niewielkich grup aktywistów, ewentualnie protestujących studentów…
K.S.: – Coś w tym jest. Zagraniczni eksperci w rodzaju Jeffrey'a Sachsa z pewnością też nie pomagali. Sachs w pewnym momencie wyliczył, ile pieniędzy jest potrzebnych do osiągnięcia Milenijnych Celów Rozwoju. Oczywiście, z jednej strony, było to pewnie dobrą motywacją dla krajów Północy, żeby na pomoc rozwojową przeznaczać większe fundusze, co rzecz jasna ma sens, ale z drugiej strony odwracało uwagę od tego, jak jest skonstruowany cały system. Nie chodzi o to, żeby przestać udzielać pomocy rozwojowej, która zmienia – i czasem ratuje – życie w krótkiej perspektywie. Ale samo przekazywanie pieniędzy nie przełoży się na trwałe rozwiązania.
Czy w tym kontekście cele Europejskiego Roku na rzecz Rozwoju, spośród których głównym jest uświadamianie Europejczyków, panią przekonują?
K.S.: – Mimo wszystko tak. Zwłaszcza z tego względu, że jeżeli spojrzymy na to, jak sformułowano priorytety Europejskiego Roku Rozwoju, to okazuje się, że bardzo mocno postawiono akcent na tak zwaną spójność polityki na rzecz rozwoju. Nie chodzi więc jedynie o samą współpracę rozwojową, ale w ogóle o to, w jaki sposób Unia Europejska oddziałuje na świat. W Polsce skupiono się przede wszystkim na tym, żeby pokazać, jakie projekty realizujemy na świecie. A to tylko część – tak naprawdę mniej ważna – tego, w jaki sposób Unia Europejska oddziałuje na kraje Południa, czego dobrym przykładem jest wspomniana praktyka unikania płacenia w nich podatków. Cele Europejskiego Roku na rzecz Rozwoju zwracają uwagę na oba aspekty wpływu Unii Europejskiej na kraje Południa. W Polsce na razie brakuje opowieści o tym drugim, mniej oczywistym, komponencie.
Mówiąc wprost, brakuje sensownie prowadzonej edukacji globalnej.
K.S.: – Tak, między innymi. A jest to element niezwykle ważny właśnie w kontekście Europejskiego Roku na rzecz Rozwoju. To jest droga, którą możemy edukować społeczeństwo w zakresie globalnych współzależności, roli Unii Europejskiej i Polski w świecie oraz po prostu tego, co się na tym świecie naprawdę dzieje. To się powoli poprawia, na przykład do podstawy programowej wprowadzono wątki dotyczące edukacji globalnej. W praktyce jednak wygląda to różnie.
To znaczy?
K.S.: – Niedawno zrobiliśmy przegląd podręczników do geografii właśnie pod kątem treści dotyczących edukacji globalnej. Niestety, konkluzja z naszych badań dotyczących tego, jak się w Polsce uczy o krajach Południa, nie jest zbyt optymistyczna. Podręczniki szkolne wciąż są pełne stereotypów, a globalne współzależności pokazywane są w bardzo płytki sposób. O krajach rozwijających się mówi się w zasadzie wyłącznie w kontekście problemów, ale już nie ich źródeł. Informuje się: „w krajach Sahelu panuje głód i susza”, ale nie uczy się o złożoności tego zjawiska.
Jedna z tez, powtarzanych w kontekście Europejskiego Roku na rzecz Rozwoju, mówi, że ponieważ zacierają się granice między krajami, potrzebne jest przejście od relacji beneficjent–donor do relacji partnerskiej współpracy między krajami. Jak się taka wizja ma do mocnych danych dotyczących rosnących nierówności na świecie?
K.S.: – To zależy od tego, czy chodzi o nierówności między państwami, czy też między jednostkami. To są bardzo różne statystyki. W większości krajów na świecie w ciągu ostatnich lat rosły nierówności wewnątrz lokalnych społeczeństw. Z pewnością rosną też nierówności między jednostkami w skali globalnej, niewielka grupa ludzi dysponuje absolutną większością światowego bogactwa. Jednocześnie rzeczywiście zacierają się granice pomiędzy krajami, ale to nie znaczy jeszcze, że maleją nierówności pomiędzy grupami społecznymi. Przykładowo, w wielu krajach afrykańskich jest coraz szybciej bogacąca się grupa osób – biznesmenów i polityków – którzy, korzystając także na procesie globalizacji, są w stanie generować bardzo duże zyski. Nawet w Somalii są multimilionerzy. Ale to w żaden sposób nie przekłada się na sytuację większości mieszkańców tego kraju.
W suchych danych ich sukces jest jednak zauważalny…
K.S.: – Wśród wielu donorów pomocy rozwojowej, a także wśród wielu instytucji międzynarodowych, pokutuje wciąż zgubne przekonanie, że wzrost gospodarczy oznacza rozwój, wobec czego, skoro na przykład PKB Ghany rośnie, to wszystko jest już w porządku. A to nieprawda. Całe szczęście, coraz częściej patrzy się również na to, w jaki sposób owoce wzrostu gospodarczego rozkładają się między ludzi, jak wzrost PKB przekłada się na faktyczną poprawę warunków życia ludności, zwłaszcza tej jej części, która jest najbardziej zagrożona wykluczeniem społecznym.
Przyjrzyjmy się przez moment polskiej pomocy rozwojowej. W jej obrębie wiele spraw wydaje się kontrowersyjnych. Pomijając jej wysokość, warto zwrócić uwagę także na księgowanie jako pomocy rozwojowej udzielanych kredytów czy umarzanych długów, także Chinom, a więc drugiej gospodarce świata. Olbrzymią część polskiej pomocy rozwojowej obejmują działania w ramach Partnerstwa Wschodniego, które, oprócz charakteru rozwojowego, służą również dbaniu o polski interes geopolityczny. Do tego dochodzi kwestia pomocy rozwojowej realizowanej przez wojsko, co zawsze budzi wątpliwości. Polskiej pomocy rozwojowej, realizowanej – powiedzmy – „bez podtekstów”, jest jeszcze mniej, niż to się oficjalnie zauważa.
K.S.: – Niestety. Bardzo dobrze zidentyfikował pan najważniejsze problemy. Oczywiście, głównym problemem polskiej pomocy rozwojowej jest po prostu to, że jest jej mało. Ale to nie znaczy, że jest to problem jedyny. Biorąc pod uwagę na przykład politykę dotyczącą umów kredytowych, to można zauważyć brak jej jakiejkolwiek spójności z polityką rozwojową. Wielokrotnie podpisujemy je z krajami o średnim poziomie dochodu, a nie z krajami najuboższymi, nie z krajami priorytetowymi. To jest oczywiście bardzo łatwo wytłumaczalne, ponieważ decyzje dotyczące udzielanych przez Polskę pożyczek podejmuje Ministerstwo Finansów, a nie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Pokazuje to jednak, że polskie władze nie myślą o pomocy rozwojowej w sposób całościowy.
Dlaczego tak się dzieje?
K.S.: – Brakuje nam systemu sensownej ewaluacji pomocy rozwojowej. To się trochę poprawia, ale wciąż trudno, opierając się na twardych danych, powiedzieć, czy polska pomoc rozwojowa jest prowadzona w sposób sensowny czy też nie. A to nie sprzyja poprawianiu jej jakości. Moim zdaniem, brakuje też zrozumienia dla współpracy rozwojowej w innych ministerstwach i departamentach. Niektóre projekty, które są raportowane jako polska pomoc rozwojowa, mnie osobiście wydają się niepoważne. W 2013 roku jako polską pomoc rozwojową zaksięgowaliśmy środki przekazane na kwerendę w zbiorach archiwalnych Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Argentynie. W jaki sposób przełożyło się to na trwały rozwój społeczno-gospodarczy Argentyny? Każdy jest chyba w stanie sam sobie na to pytanie odpowiedzieć…
Katarzyna Szeniawska – koordynatorka ds. polityki współpracy rozwojowej w Grupie Zagranica. Od lat pracuje w obszarze edukacji globalnej i polityki rozwojowej oraz jako trenerka i autorka materiałów edukacyjnych. Pracowała m.in. w Beninie, Malawi i Belgii. Współautorka książki „Gorzka czekolada” o społecznych i ekonomicznych aspektach produkcji kakao na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Studiowała psychologię społeczną i afrykanistykę.
Szeniawska: Głównym problemem polskiej pomocy rozwojowej jest po prostu to, że jest jej mało. Ale to nie znaczy, że jest to problem jedyny…
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.