Janina Ochojska laureatką Nagrody Prezydenta Gdyni im. Piotra Pawłowskiego
„Gdyby mi to zaproponowano, to nie wiem, czy bym nie odmówiła” – o wyzwaniach i zadaniach w życiu dojrzałym mówi w podcaście Integracji Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, laureatka I edycji Nagrody Prezydenta Gdyni im. Piotra Pawłowskiego.
Gala na żywo i występ Magdy Umer!
Przez całe życie działał na rzecz osób z niepełnosprawnościami i jak nikt inny rozumiał ich potrzeby – teraz po raz pierwszy zostanie wręczona nagroda jego imienia. W czwartek, 20 maja, od godz. 17:00 będzie można obejrzeć online relację z gali wręczenia pierwszej Nagrody im. Piotra Pawłowskiego. Zgodnie z podjętą wcześniej decyzją trafi ona do Janiny Ochojskiej, znanej działaczki humanitarnej.
Patron nagrody – Piotr Pawłowski – to Honorowy Obywatel i przyjaciel Gdyni, wizjoner, inicjator i twórca wielu zmian na rzecz osób z niepełnosprawnością, a także założyciel i redaktor naczelny magazynu „Integracja” oraz portalu www.niepelnosprawni.pl. W dowód uznania za wszystko, czego dokonał przez całe życie na rzecz integracji osób z niepełnosprawnościami, miasto Gdynia zadecydowało o utworzeniu specjalnej nagrody jego imienia.
Za nami rozstrzygnięcie pierwszej edycji. Nagroda im. Piotra Pawłowskiego to z założenia wyjątkowe wyróżnienie dla osób, które wyznaczają w Polsce nowe standardy społeczne, zmieniają rzeczywistość oraz poszerzają świadomość społeczną dotyczącą integracji. Na mocy decyzji ogłoszonej w maju 2020 roku trafi ona do Janiny Ochojskiej, założycielki Polskiej Akcji Humanitarnej i posłanki do Parlamentu Europejskiego.
Decyzję o przyznaniu pierwszej Nagrody im. Piotra Pawłowskiego podjęła kapituła, której skład tworzą Wojciech Szczurek – prezydent Gdyni, Beata Wachowiak-Zwara – pełnomocnik prezydenta Gdyni ds. osób z niepełnosprawnością, oraz Ewa Pawłowska, prezes Fundacji Integracja, wdowa po Piotrze Pawłowskim. Kapituła wybierała spośród nadesłanych wcześniej zgłoszeń. Laureatka otrzyma statuetkę oraz nagrodę pieniężną w wysokości 10 tysięcy złotych.
– Osoba Piotra budzi mój nieustający podziw. Pomimo ciężkiej niepełnosprawności, która niejednego zniechęciłaby do podejmowania jakiegokolwiek trudu pomocy drugiemu człowiekowi, zrobił dla niepełnosprawnych i sprawnych więcej niż którykolwiek rząd. Często rozmawialiśmy przez telefon i najczęściej był w drodze – albo w Polsce, albo gdzieś w świecie. Piotr był też najelegantszym mężczyzną, zawsze w świetnie skrojonych garniturach, wyglądał jakby tylko na chwilę przysiadł na wózku. Bardzo dziękuję kapitule za przyznanie mi Nagrody im. Piotra Pawłowskiego, dziękuję panu prezydentowi Gdyni Wojciechowi Szczurkowi za jej ustanowienie. Zapewniam, że nie ustanę w czynieniu świata lepszym, bo ten świat bardzo tego potrzebuje – mówiła tuż po ogłoszeniu decyzji kapituły Janina Ochojska.
Dlaczego warto obejrzeć Galę na żywo?
Ze względu na pandemiczne realia gala wręczenia nagrody została przełożona w czasie, a relację będzie można obejrzeć online 20 maja, od godziny 17:00 na kanale YouTube miasta Gdynia i jednocześnie na Gdynia.pl oraz portalu Niepelnosprawni.pl.
Częścią uroczystej gali będzie też koncert Magdy Umer – relacja z gali z zapisem koncertu dostępna będzie przez kolejny dzień po publikacji (później – dostępna wyłącznie gala w wersji bez koncertu).
Warto wysłuchać podcastu – rozmowy z Janiną Ochojską
- w serwisie Apple Podcasts
- w serwisie YouTube:
Cykl podcastów „Wizja świata”. Rozmawia Ilona Berezowska
Są tu różne punkty widzenia i życiowe losy. Różne marzenia, działania i cele. Różne drogi do celu. Każdy gość dziennikarki Integracji Ilony Berezowskiej ma własną wizję świata. Poznajmy je wszystkie.
Do tej pory w ramach cyklu ukazała się rozmowa z Anną J. Nowak – inicjatorką akcji Przewijamy Polskę, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Dzieci i Dorosłych z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym „Żurawinka” w Poznaniu, mamą 36-letniej Agnieszki, niesłyszącej, niemówiącej, całkowicie zależnej.
„Rak nie oznacza, że trzeba rezygnować z życia” – transkrypcja podcastu
„Rak nie oznacza, że trzeba rezygnować z życia”
„Nasi kierowcy byli ranni, konwój został ostrzelany”
„Wiek i też zdrowie raczej na to nie pozwalają, chociaż gdyby mi zaproponowano, to nie wiem, czy bym odmówiła”
Ilona Berezowska: – Moim gościem jest Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, pierwsza laureatka Nagrody Prezydenta Gdyni im. Piotra Pawłowskiego, europarlamantarzystka. Pani Janino, Pani nazwisko kojarzone jest przede wszystkim z działalnością charytatywną. Znamy Panią jako założycielkę Polskiej Akcji Humanitarnej. Czy któraś z Pani akcji szczególnie zapadła Pani w pamięć, była wyjątkowa?
Janina Ochojska: – Trudno powiedzieć. Trzeba by było porównać, czy większym problemem i cierpieniem jest brak wody, czy wojna. Czy bardziej cierpieli ludzie podczas wojny w Bośni, czy bardziej w Czeczenii i w Afganistanie. Trudno powiedzieć. Z każdego z krajów, które wymieniłam, a mogłabym ich wymienić bardzo dużo, zachowałam wspomnienia ludzi i tego, co tam robiliśmy. W jakiś sposób rzeczywiście wyróżnia się Czeczenia, bo to była pierwsza stała misja. Do 2000 r. jeszcze wyjeżdżały konwoje, a my chcieliśmy jak najszybciej zacząć działać poprzez stałe misje. I właśnie w 2000 r. została założona stała misja w Czeczenii, co jest pomocą bardziej dojrzałą, bardziej profesjonalną. Konwój dowiezie pomoc i ona zostanie zużyta. Jak jesteśmy na stałe w danym miejscu, to możemy tworzyć długofalowe programy pomocy. Inaczej możemy planować. Ta Czeczenia stała się dla nas rzeczywiście ważna, ponieważ uczyliśmy się tam czegoś nowego, a prowadzenie takiej misji wcale nie jest proste. To łatwo powiedzieć, ale całość jest bardzo skomplikowana pod względem administracyjnym i prawnym. Na pewno akcje budowy studni i program wodny związany z higieną i sanitariatami są bardzo ważne, a pierwszy program wodny powstał właśnie w Czeczenii. Wprawdzie nie wierciliśmy tam studni, ale woziliśmy wodę. Dzięki nam Grozny miał pitną wodę.
Ile studni zostało już wywierconych?
– W tej chwili trudno mi powiedzieć, ile tych studni wywierciliśmy. Były w Afganistanie, na Sri Lance i w wielu innych krajach prowadziliśmy taką działalność. Stały się naszym znakiem rozpoznawczym. W Polsce jesteśmy bardziej znani z akcji Pajacyk. Chociaż już od kilku lat jest tak, że o wiele więcej wpłat i o wiele większe zainteresowanie budzą nasze akcje wiercenia studni niż akcja Pajacyk, mimo że problem nadal istnieje. Wśród wspierających chętniej dokonywane są wpłaty na budowę dostępu do wody w różnych miejscach na świecie. Sudan Południowy jest takim krajem, gdzie tych wpłat i działań jest najwięcej. To jeden z najbiedniejszych krajów świata i dostęp do wody jest tam bardzo utrudniony, również przez zmiany klimatyczne, które powodują, że naturalne źródła wody wysychają.
Od dziecka jest Pani osobą z niepełnosprawnością, ale to nie jest powszechna wiedza. Muszę przyznać, że sama, dopóki kilka lat temu nie napisałam o Pani pierwszego tekstu, nie zwróciłam uwagi na kule.
– W tych trochę innych czasach często bywałam w telewizji publicznej i niejednokrotnie odbierano mi kule, gdy siadając opierałam je o stolik. Początkowo nie zwracałam uwagi, że zabierają te kule, bo psują dekorację, ale potem, jak zdarzyło się raz, drugi i trzeci, że ktoś był zdziwiony, że jestem niepełnosprawna, nie pozwalałam ich już zabierać. Ich obecność o czymś świadczyła. Gdy przy okazji różnych okrągłych rocznic fundacji szukaliśmy zdjęć, zauważyłam, że rzadko kiedy byłam tak fotografowana, żeby kule były widoczne. Nie wiem, czy to dlatego, że media nie lubią osób niepełnosprawnych i pokazują tylko sprawność? Nie przypuszczam, żeby tak było. Piotr [Pawłowski – przyp. red.] był bardzo znany. Naprawdę, nie potrafię powiedzieć. Nigdy nie ukrywałam swojej niepełnosprawności. Co więcej, ja o tej swojej niepełnosprawności mówiłam. Oczywiście nie powtarzałam „oj, jestem niepełnosprawna”, tylko przy jakichś okazjach, np. kiedy mnie o to pytano albo wspominając swoje dzieciństwo. Możliwe, że te konwoje, trudne misje, kraje, w których była wojna, nie kojarzyły się z osobą niepełnosprawną. I faktem jest, że w tych krajach, które odwiedziłam, budziło zdziwienie, że osoba z niepełnosprawna w coś takiego się angażuje. Jednak niepełnosprawni potrafią robić wszystko, nawet zmieniać świat jednym palcem. Nigdy nie patrzyłam na siebie jak na osobę niepełnosprawną. Nie patrzyłam od strony barier. Patrzyłam na wszystko od chęci zrobienia czegoś i wiary, że należy tak robić.
Kiedyś powiedziała Pani, że podczas pobytu w ośrodku nauczyła się Pani, że niepełnosprawność może być darem, że dzięki niej coś Pani zyskała. Czy teraz, po latach, widzi to Pani inaczej? Czy jest coś, co Pani straciła?
– Nie wiem. Może jazdę na nartach. To by mi się podobało. To daje poczucie wolności, ale nie, żebym jakoś rozmyślała o tym. Czasami, gdy przyjaciele przysyłają jakieś zdjęcia z nart, to myślę: „o, fajnie by było z nimi być i też pojeździć”. Zdawałam sobie sprawę z ograniczeń. Jako dziecko marzyłam np. że polecę w kosmos. Prawie by się to spełniło, gdyby nie to, że urodziłam się wtedy, kiedy się urodziłam. Teraz, jak się okazuje, NASA poszukuje osób niepełnosprawnych do wyprawy w kosmos, ale już teraz mój wiek i zdrowie raczej mi na to nie pozwalają. Chociaż gdyby mi zaproponowano to nie wiem, czy bym odmówiła. To musi być niezwykłe uczucie zobaczyć kulę ziemską z zewnątrz.
Ale dzięki Pani wykształceniu była Pani blisko gwiazd…
– No tak, ale nie tak osobiście, a jedynie głową i rozumem.
Pani działalność charytatywna również nie była związana ze środowiskiem osób z niepełnosprawnością. Dlaczego?
– Zawsze byłam społecznie zaangażowana i w opozycję, i w Solidarność. To było dla mnie bardzo ważne. Moje życie miało wpływ na to, że zaczęłam od wysłania konwoju do Bośni. Operacja, którą miałam we Francji, organizacja EquiLibre, którą tam spotkałam, która przyjeżdżała do Polski z pomocą humanitarną w okresie stanu wojennego, i wolontariat w tej organizacji, której członkowie jeździli właśnie do różnych krajów, Armenia, Kurdystan, Nigeria, przygotował mnie na to. W Sarajewie byłam z Fundacją EquiLibre w październiku 1992 r., a jak ktoś był w Sarajewie w takim czasie, i to jeszcze z pomocą humanitarną, to naturalnie chciał zrobić to samo. Uważałam, że Polskę stać na to, żeby pomagać w Bośni i okazało się to możliwe, więc pociągnęłam to dalej. Po powrocie były już przygotowane następne ciężarówki i trzeba było pojechać znowu. Wiele się wydarzyło. W drugim konwoju zginęła Chantal Godinot, nasi kierowcy byli ranni, bo konwój został ostrzelany, ale wiadomo było, że nie przestaniemy pomagać tylko dlatego, że ktoś strzelał do pomocy humanitarnej. A potem to już poszło. I już sobie nie wyobrażam, że mogłabym robić coś innego. Chociaż kiedyś marzyłam, że będę astronomem i tylko astronomem.
A kiedy zamarzyła Pani o Parlamencie Europejskim?
– O nim wcale nie marzyłam. Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Zaproponowano mi, żebym kandydowała. Zgodziłam się dlatego, że była mowa o tym, że moja kandydatura może przyciągnąć inne kandydatury i więcej posłów z regionu dolnośląskiego i opolskiego mogło wejść do parlamentu. Pomyślałam, że to jest taki czas, kiedy trzeba coś jeszcze dla Polski zrobić innego. Poszłam do Parlamentu Europejskiego z hasłami związanymi z migracją, z zagrożeniami związanymi ze zmianami klimatycznymi, z problemami związanymi z osobami wykluczonymi, czyli również z osobami z niepełnosprawnością, i generalnie z działalnością organizacji pozarządowych. W Polsce jest dużo do uporządkowania w tym obszarze, ale na poziomie europejskim można również jeszcze bardzo wiele zmienić. Wszystko zależy od tego, w jakim kierunku pójdzie Polska. Poszłam do Parlamentu Europejskiego z poczucia obowiązku wobec kraju. Nie twierdzę, że mogę zmienić bieg świata, a na świecie dzieje się bardzo źle. Ostatnio przeczytałam, że rząd Danii, który jest znany z finansowania pomocy humanitarnej, jak również z przyjmowania uchodźców, chce teraz zawrócić wszystkich uchodźców, którzy przybyli z Syrii, niezależnie od tego, czy tam jest bezpiecznie, czy nie. Zmiany klimatyczne powstają przede wszystkim z winy krajów rozwiniętych. Dotyka nas to poprzez różne klęski, których jest więcej. Zeszłego lata kilka gmin musiało dowozić wodę i kupować ją. Widać, że w Polsce też zaczynamy mieć problemy. Nie ukrywam, że praca w parlamencie bardzo mnie wciągnęła.
Tuż przed kampanią wyborczą do PE odkryła Pani chorobę nowotworową, raka piersi, i chyba więcej czasu musiała Pani poświęcić na terapię, ale brała Pani czynny udział w pracach nad Afryką. Jaki jest ich efekt?
– Niedawno w parlamencie została przyjęta nowa strategia współpracy pomiędzy Unią Europejską i unią krajów afrykańskich. Ważne w tej strategii było to, że w odróżnieniu od tej poprzedniej ta nowa była tworzona już z Afryką. Poprzednio było tak, że UE wymyśliła sobie pewną strategię dla Afryki i ją realizowała, ale działania skierowane do grupy pewnych osób powinny powstawać we współpracy z nimi. Myślę, że Integracja też doświadcza tego samego. Nie siedzi się i nie wymyśla, tylko z kontaktu z ludźmi, z rozmów, z przebywania razem, wyjazdów powstają koncepcje, strategie pomocy. To, że kontynent afrykański potrzebuje pomocy, jest oczywiste. Natomiast na pytanie, jakiej pomocy potrzebuje, tu odpowiedź nie jest już taka oczywista. Trzeba też pamiętać, że my, Unia Europejska, również potrzebujemy Afryki. Potrzebujemy rynków zbytu i np. minerałów. Te pola współpracy są bardzo różnorodne. Odbywało się to bardzo różnie.
Co jeszcze znalazło się w tej strategii?
– Drugim punktem strategii jest edukacja i związana z nią możliwość podjęcia pracy. Jeśli co miesiąc milion Afrykańczyków wchodzi na rynek pracy, to te potrzeby są ogromne. Trzeba powiedzieć, że na ten rynek pracy wchodzą osoby, które nie mają żadnego wykształcenia, żadnego przygotowania zawodowego. Edukacja zawodowa, uczenie różnych nowoczesnych profesji jest niezwykle ważna. To jest najmłodszy rynek pracy. Młodzi ludzie, którzy mają dostęp do komputerów, do internetu mogliby pracować zdalnie i moglibyśmy korzystać z ich umiejętności i z ich usług, dając im możliwość rozwoju. Jeśli chcemy współpracować ze społecznością, którą jest wykształcona, która jest na tym samym albo prawie tym samym poziomie rozwoju, to musimy zainwestować w tę edukację i stworzyć takie możliwości.
Czym jeszcze zajmuje się Pani w Parlamencie Europejskim?
– W tej chwili bardzo dużo pracujemy nad różnymi aspektami związanymi z COVID-em i z klimatem. Powstają dokumenty na temat wpływu COVID-u i zmian klimatycznych na migrację, wpływu COVID-u i migracji na edukację. To są wszystko powiązane ze sobą raporty. Jestem w dwóch komisjach, w Komisji Praw Człowieka i w Komisji Rozwoju. W tej pierwszej zajmujemy się wpływem zmian klimatycznych na prawa człowieka. I to jest bardzo ciekawy temat, bo wydawałoby się, że to jakby nie ma wpływu, tymczasem te zmiany idą bardzo głęboko i ważne jest, by poprzez dokumenty uświadomić sobie, jak te zmiany klimatyczne wpływają na prawa człowieka. To są główne tematy, którymi teraz się zajmujemy. To tematy najważniejsze dla świata: migracje i COVID.
Wróćmy do nowotworu. To był początek Pani pracy w parlamencie. Jak Pani odkryła nowotwór u siebie?
– Przy okazji leczenia ortopedycznego musiałam wykonać różne badania. Wykonałam wtedy badanie ginekologiczne i okazało się, że USG wykryło jakieś guzki w piersi. Od razu skierowano mnie na mammografię, która jednoznacznie potwierdziła nowotwór. Pobrano próbki. Miałam biopsję, która potwierdziła, że jest to jednak rak i jeszcze podczas kampanii podjęłam leczenie. Wtedy musiałam też podjąć decyzję, czy będę kontynuowała kampanię, czy zrezygnuję, ale pomyślałam, że skoro już zaczęłam, to gdyby rak miał uniemożliwić mi to albo gdyby moje myślenie było takie, że rezygnuję, bo rak jest tak straszną rzeczą, że trzeba ze wszystkiego rezygnować, to by wpłynęło negatywnie na moją psychikę. Osoby publiczne według mnie mają pewne zobowiązania. Dlatego uważałam, że powinnam ogłosić ten fakt publicznie, że wykryto raka piersi i podejmuję leczenie. Teraz widzę, jak ważne było to doświadczenie w moim życiu i jak wielu osobom może służyć. Rak nie oznacza, że trzeba rezygnować z życia. Osoby, u których wykryto chorobę nowotworową, powinny starać się utrzymać i takie tempo życia, i różne plany, i swoją pracę, by nie dostosowywać ich do raka, nie rezygnować z nich z tego powodu. A raczej jakoś tego raka umieścić w tym życiu. Potraktowałam to jako kolejne zadanie. Trwała kampania. Pierwszy raz w życiu coś takiego robiłam i było to dla mnie nowym doświadczeniem, ale połączenie tego z leczeniem raka też było dla mnie nowe, a jednocześnie było oczywiste i, jak widać, udało się. Jestem bardzo dumna z tego, że miałam czwarty wynik w Polsce, jeśli chodzi o liczbę głosów.
Jak Pani znosiła chemię?
– To nie jest łatwe. Po pierwszej chemii pojechałam do Opola i czułam się super. Mówiłam sobie, a taka chemia to właściwie nic. Świetnie się czułam, w ogóle nie widziałam powodu, dla jakiego miałabym z wyjazdu zrezygnować. Moja pani doktor nie była z tego wyjazdu zadowolona, ale co zrobić. Po powrocie i bardzo dużym osłabieniu zobaczyłam, że to jednak nie są przelewki. Potem trafiłam nawet do szpitala, bo już tak mnie to leczenie osłabiło. W wyborach głosowałam już w szpitalu. To leczenie jest bardzo trudne i różne osoby różnie je znoszą. Była tam taka młoda dziewczyna. Przychodziła rano na chemię i wracała do pracy. Widać było, że znosiła to leczenie bardzo dobrze. Ja w tym okresie, gdy tej chemii dostałam bardzo dużo, musiałam zwolnić tempo pracy w parlamencie. Mam wspaniałe asystentki, dzięki którym mogłam tę pracę kontynuować, a od kwietnia zeszłego roku pracuję już pełną parą. Wszystko jest już dobrze.
Pani mówi, że nie było tak źle, a ja raczej sobie wyobrażam koszmar. Włosy wypadają, wymioty, omdlenia, a tu raport przychodzi z UE i trzeba coś przeczytać. Człowiek nic nie widzi na tym papierze i nie ma siły wstać z łóżka. Jak to tak naprawdę wygląda?
– Utrata włosów to mały pikuś. Odrosły mi włosy gęściejsze, więc mogę mieć powody do zadowolenia. To nie jest tak, że człowiek stale czuje się źle. Przy końcówce leczenia rzeczywiście było bardzo trudno, nawet karetką dojeżdżałam na kolejne chemie, ale zawsze jakoś te siły były, żeby się zwlec z łóżka, żeby przeczytać, podjąć jakieś decyzje. Bardzo dużą pomocą było dla mnie to, że cały czas miałam osoby towarzyszące. Mieszkałam wtedy w Krakowie, moje przyjaciółki się zmobilizowały i właściwie cały czas ktoś przy mnie był. Mógł mnie ktoś zagonić do łazienki albo żeby coś zjeść. Wtedy jest łatwiej. Na pewno takie leczenie trudno jest przejść osobom samotnym, bo człowiek nie ma siły, żeby coś wokół siebie zrobić. Muszę też powiedzieć, że ta praca w parlamencie trochę mnie ratowała. Na początku nie mogłam uczestniczyć w głosowaniach, ponieważ parlament jeszcze nie pracował online. Ale fakt, że miałam coś do zrobienia, że miałam jakieś obowiązki mobilizował mnie. To wszystko było bardzo ciekawe. Moja przygoda z parlamentem dopiero się zaczynała. Trudno to było odłożyć.
Pokonała Pani wszystkie ograniczenia związane z niepełnosprawnością. Pokonała Pani raka. A jak sobie Pani radzi z upływem czasu?
– Nigdy nie miałam z tym problemów. Wiek w połączeniu z niepełnosprawnością powoduje, że tę sprawność traci się szybciej. Teraz, po przejściu tego leczenia nowotworowego, które mnie bardzo osłabiło, ja właściwie jeszcze nie chodzę. Trochę na chodziku próbuję sił, ale nie jest łatwo. Bo też nie jest łatwo o rehabilitację. To są problemy, które mają osoby z niepełnosprawnością. Znalazłam rehabilitantkę, która przyjeżdża tutaj do mnie, ale już drugi raz przechodzi COVID. I teraz nie mam nikogo. Ćwiczę, ale to zawsze jest inaczej, więc te problemy się mnożą. Zdaję sobie sprawę, że przyjdzie taki moment, kiedy już nie będę chodziła. Teraz wierzę, że jeszcze wrócę do chodzenia.To trzeba uwzględniać w swoich planach. Nie pojadę już w góry na wakacje, a jeżeli tak, to tylko tam, gdzie dojadę samochodem i na wózku. Nie można tak całkowicie lekceważyć wieku czy niepełnosprawności, ale teraz niedawno przeczytałam na Twitterze o panu, który skończył 111 lat. Były jego zdjęcia. Dwa czy cztery lata temu przestał biegać. Świetnie wyglądał. Mamy tyle, ile sobie tego wieku zrobimy.Jak zrezygnujemy ze wszystkiego, to ten wiek będzie nam dokuczał bardziej. Od dwóch lat PAH ma misję w Jemenie. Nie byłam tam, a zawsze uważałam, że mam taki obowiązek i chciałam być w tych krajach, gdzie pomagamy. Bo to nie jest tak, że tam kogoś wysyłamy i on tam tylko pracuje, ale też w tym uczestniczymy. Takie wyjazdy dużo dają. Jak człowiek widzi coś na miejscu, to inaczej może o tym mówić. Ja dzisiaj o Jemenie mówię z przekazów innych. Plany mam takie, że na razie jest parlament i wszystkie siły chcę skierować na to, żeby być tam jak najbardziej użyteczną, by wykorzystać dobrze ten czas. Potem chciałabym wrócić do pracy w fundacji. Już nie pracy płatnej, ale chciałabym być czynnym prezesem tak długo, jak długo dam radę. Jest internet. Z pracownikami, którzy są na misjach, spotykam się dzięki internetowi. To ogromna szansa. Moja mama czy babcia tego nie miały. Ich emerytura była odcięciem. Dzisiaj nie myślę o emeryturze, chociaż już ten wiek mam. Naprawdę mam poczucie, że mamy tyle lat, ile sobie tego zrobimy. Jeżeli zrezygnujemy z różnych wyzwań i będziemy się chcieli zamknąć w domu, to wybór każdego, ale oznacza odcięcie się od życia.
Nie mieszka już Pani w Krakowie, prawda? Wybrała Pani inne miejsce do życia?
– Zawsze byłam związana z Toruniem. Niektórzy myślą, że jestem z Torunia. Jestem ze Śląska, chociaż urodziłam się w Gdańsku. Jak ktoś mnie pyta, skąd ja jestem, to zawsze mam problem. To moje życie było rozpięte na krańcach Polski, ale czuję, że jestem z Torunia. Tu studiowałam, tu miałam pierwszą pracę, tutaj mam przyjaciół, takich jeszcze z okresu studiów. W Krakowie też oczywiście pozostawiłam wielu przyjaciół. Mieszkam pod Toruniem z przyjaciółmi, którzy dobudowali do swojego domu całkowicie dostosowaną część. Mam piękną przestrzeń, przede mną są pola i las, za mną jest las. Marzyłam o tym, żeby bardziej żyć w przyrodzie i dobrze nam się tutaj mieszka – razem, ale osobno. Bardzo się lubimy i cieszę się, że mnie tutaj przyjęli, do swojego domu. Moi przyjaciele są zaangażowani w pomoc osobom z niepełnosprawnością intelektualną. Adoptowali dziewczynkę z zespołem Downa.
Czym nas Pani jeszcze zaskoczy? Czego możemy się spodziewać?
– Nie mam konkretnych planów, oprócz tego, że mam nadzieję, że będę mogła wrócić do pracy w fundacji. Chciałabym bardzo pojechać jeszcze do któregoś z krajów afrykańskich, ale też nie chcę narażać nikogo na trudy, a wiadomo, że sama nie dam już sobie rady z takim wyjazdem. Bardzo tęsknię za Sudanem i Somalią. Zostawiłam tam trochę serca. Kto wie, co mnie jeszcze w życiu spotka. Nie mam żadnych planów. Jestem otwarta.
Transkrypcja: Ilona Berezowska
Źródło: Fundacja Integracja