Jakub Wygnański: Widzimy się w niedzielę? Ja będę z pewnością
Jedna z definicji demokracji jest taka, że demokracja to ustrój, w którym możliwe jest wygranie lub przegranie wyborów. Podkreślam: nie chodzi tylko o to, że wybory są organizowane i nawet nie o to, że można w nich uczestniczyć. Chodzi o to, że jest realna szansa na wpłynięcie na ich wynik. Innymi słowy: możliwa jest zmiana władzy w wyniku wyborów.
Jeszcze chwila, a w myśl tej definicji Polska przestanie być krajem demokratycznym. Nie dlatego, żeby opozycji zabrakło realnej większości, ale na skutek niegodnych, wręcz haniebnych posunięć obecnej władzy. Po podpisaniu ustawy „lex Tusk” rządząca partia możne całkowicie dowolnie i bezkarnie zdjąć z szachownicy politycznych oponentów. Przeciw temu nie można nie protestować. To nie jest po prostu jeszcze jedna „skucha”. To jest przekroczenie grubej czerwonej linii. Tego nie można tak zostawić. Trzeba powiedzieć "dość". Zanim będzie za późno.
Ważne są liczby. Ważna jest widzialna skala społecznego oporu. Trzeba pokazać się i policzyć, bo słowa nie robią już żadnego wrażenia i to nawet gdyby używać słów coraz ostrzejszych.
To droga donikąd. Nie znajduje zresztą takich słów, które mogłyby przebudzić poczucie przyzwoitości wśród tych, którzy dopuszczają się tak bezwstydnych działań.
Naturą demokracji jest spór racji
Żeby było jasne: w całej sprawie nie chodzi o to, czy ktoś jest progresywny czy konserwatywny, wierzący czy niewierzący, lewicowy czy prawicowy – jesteśmy różni, spieramy się i dobrze. Naturą demokracji jest w istocie spór racji, ale tu dzieje się co innego. Tu dzieje się nieprawość, w najgłębszym sensie tego słowa – zarówno czysto formalnym (łamanie prawa), jak i moralnym (czynienie zła). Państwo – Rzeczpospolita (res-publica, a zatem rzecz wspólna) jest przedmiotem partyjnego łupu, patologicznej „prywatyzacji” (media publiczne, fundusze, instytucje, publiczne stanowiska).
Tak, wiem – organizacje społeczne z zasady dystansują się od polityki. Nie angażują się w bieżące spory partyjne. To akceptowalna, a nawet poprawna postawa w „normalnych” czasach. Jednak w obecnej sytuacji – granicznej i nadzwyczajnej – to rodzaj luksusu, na który, moim zdaniem, nie można sobie pozwolić. Brak zaangażowania to nie jest już praktykowanie cnoty neutralności i bezstronności, to raczej odwrócenie wzroku od dziejącego się na naszych oczach zła. Tak. Zła. I to nie jest za duże lub zbyt stanowcze słowo.
Czuję się okradany z zasłużonej dumy
To nie jest stanowisko jakiejś organizacji. To moja prywatna opinia i decyzja, żeby się z nią podzielić. Bo rzeczywiście, obecną sytuację traktuję osobiście. Coś we mnie pękło i czuję, że to, co robiłem dotychczas – to nie dość.
Myślę, że to, co robiłem dotychczas – to było jednak „za mało i za późno”.
Czuję się okradany z zasłużonej dumy z tego, co w Polsce wspólnie osiągnęliśmy. Rośnie we mnie oburzenie i gniew. Stąd już niebezpiecznie krótka droga do nienawiści, a tej z pewnością nie chcę do siebie dopuszczać.
Stąd przestroga: trzeba samego siebie „trzymać krótko". Trzeba, owszem, nazywać rzeczy po imieniu, burzyć się, protestować, ale jednocześnie uważać, aby nie „poślizgnąć się w nienawiść”, bo to dopiero jest sytuacja, na którą czekają nasi przeciwnicy i to właśnie na nią liczą. To jest dopiero rosyjski wpływ.
Owszem, trzeba wyznaczać granice i rysować linie, których nie wolno przekraczać (to jest istota moralnej oceny – szczególnie siebie samego, bo trzeba pamiętać, że moralizowanie i bycie moralnym to dwie różne sprawy).
Stawianie granic to jednak całkiem co innego niż nieprzerwane kopanie podziałów i szczucie na siebie. Tę subtelną, a ważną różnicę dobrze ilustruje fakt, że greckie słowo diabolos oznacza właśnie dzielenie. Daje do myślenie – nieprawdaż?
Pamiętajmy mimo tego, że żyjemy w podzielonym społeczeństwie. Nie możemy i nie chcemy zepchnąć się wzajemnie do morza. Musimy szukać do siebie drogi i przegnać tych, dla których podstawowym instrumentem panowania jest właśnie dzielenie nas i napuszczanie na siebie. Nie musimy się kochać, ale trzeba nam żyć w pokoju.
Możemy się spierać, ale nie możemy się nienawidzić
Żyjemy w Polsce podzielonej. W rodzinach (często podzielonych). Trzeba o tym pamiętać, bo przerażające jest to, jak blisko siebie są słowa braterstwo i bratobójstwo (to z Ks. J. Tischnera).
Taka przestroga jest też w słowach Tadeusza Mazowieckiego ( Henryk Wujec często ją za nim powtarzał): „Możemy się spierać, ale nie możemy się nienawidzić”. Wbijmy do sobie do głowy, ale jeszcze bardziej weźmy to sobie do serca.
Amos Oz (poza tym, że znany izraelski pisarz, to także żołnierz i działacz pokojowy) powiedział kiedyś "Make Peace not Love". Utrzymanie pokoju to zresztą jeden z argumentów za demokracją – wiara w to, że uszanujemy jej werdykty zamiast wyniszczać się nawzajem.
Trzeba jednak pamiętać, że demokracja sama z siebie nie jest bynajmniej gwarancją pokoju, bo demokracje mogą mieć różną naturę. Mogą i owszem prowadzić wyczerpujące wojny. Mogą usprawiedliwiać, a nawet zapraszać do totalitaryzmu. Mogą całkiem demokratycznie popełnić zbiorowe samookaleczenie, czy nawet samobójstwo. Tak jednak być nie musi.
Są też demokracje „dobre” – mitygujące przemoc, oparte o dialog, szanujący tych, którzy znaleźli się w mniejszości, pielęgnujące różnorodność i doceniające jej bogactwo. Żeby tak się stało, trzeba dać jej (demokracji) choć odrobinę troski, uwagi. Trzeba pielęgnować w sobie zdolność do samodzielnego myślenia, zdolności do słuchania siebie nawzajem, zdolność do kompromisu. A czasem trzeba zrobić tak niewiele, jak niedzielna nieco dłuższa przechadzka po mieście „w nieco większej grupie”. Takie „tyci tyci”, a jednak ważne, bo pokazujące, że tak, choćby „tyci tyci”, zależy nam na demokracji, rządach prawach i zwykłej przyzwoitości w życiu publicznym.
To nie jest heroizm, to raczej mały gest, żeby uniknąć w przyszłości konieczności bycia heroicznym.
Zasłużyliśmy chyba na więcej
Dawno, dawno temu 4 czerwca 1989 roku byłem pod Niespodzianką na Pl. Konstytucji. Wiwatowałem z innymi. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Zaczynała się podróż w nieznane, ale napędzała nas potężna nadzieja. Tak to pamiętam.
Byłem wtedy jednym z koordynatorów kampanii wyborczej Solidarności. Biegałem wokół Henryka Wujca (i Ludki Wujec), starałem się być przydatny. Od tego czasu przychodziłem co roku 4 czerwca pod Niespodziankę. Gromadził się tam niewielki i – z roku na rok coraz mniej liczny – raczej tłumek niż tłum. Ostatnimi czasy nie były to tylko wspomnienia radosnych chwil, ale coraz częściej wyraz troski o to, co dzieje się w Polsce.
Tak będzie pewnie i tym razem, z tą różnicą, że trzeba i można się spodziewać nieco większej frekwencji. Jest dużo ważnych cytatów na temat natury demokracji. Jeden z nich stwierdza – skąd inąd oczywistą – prawdę, że w demokracji „rządzą nami Ci, na których zasłużyliśmy”. No, właśnie zasłużyliśmy chyba na więcej. Mam nadzieję, że widzimy się w niedzielę. Ja będę z pewnością.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.