Cieszyłam się jak dziecko, gdy w zeszłym roku weszły nowe przepisy o zbiórkach publicznych. Nie dość, że wystarczy tylko zgłoszenie (wcześniej trzeba było występować o zezwolenie), to jeszcze można je złożyć elektronicznie…
Do zgłoszenia elektronicznego wystarczy tylko jedna wizyta w urzędzie – i oto proszę bardzo: jest już profil zaufany. Teoretycznie jest tak: wypełniam prosty formularz, siedząc w domu na kanapie, np. o 23.15, , potwierdzam, że ja to ja (za pomocą zaufanego profilu) i maksymalnie w ciągu trzy dni dostaję potwierdzenie: zgłoszenie jest w systemie i można robić zbiórkę publiczną. A do tego system mi przypomina, ile dni mi zostało do rozliczenia się z niej. Cudownie – myślałam i już zaczęliśmy w naszej organizacji planować najbliższą zbiórkę.
Słyszałam co prawda, bo zawodowo zajmuję się doradzaniem organizacjom, że proces zgłoszenia zbiórki sprawia pewne kłopoty. Docierały do mnie sygnały, że „ten epuap to zupełnie nie działa” i „nie ma to jak papier”. Tak to już jest, myślałam, i mówiłam innym „to nowe przepisy, wszyscy się ich uczymy, nowy system informatyczny, trzeba się przyzwyczaić”. Ot, standardowe działania przy wprowadzaniu nowego narzędzia informatycznego. Organizacje miały kłopoty z samym formularzem: pytały mnie też o radę, jaką podać nazwę zbiórki, co wybrać jako cel (lepiej ogólny czy szczegółowy), jak opisać przewidywane koszty, żeby pokazać że faktycznie są, że nie są „wydumane” (np. robimy pierwszy raz zbiórkę do skarbon – to znaczy, że musimy je zakupić, a to kosztuje…), jak podpisać się elektronicznie pod zgłoszeniem w kilka osób, przy wieloosobowej reprezentacji… Byłam więc przygotowana na trudności.
Przyszedł w końcu ten dzień, w którym i ja odpaliłam nowy system, by zgłosić zbiórkę (ściślej oczywiście organizacja, w której działam). W związku z tym, że nie jestem osobą uprawnioną do reprezentowania stowarzyszenia (i z tego powodu nie mogę podpisywać dokumentów) formularz miała podpisać nasza wiceprezeska. Zadzwoniła radosna, że już „ma epuap”, potwierdzony podpis zaufany. Pozostało więc wypełnić formularz. Usiadłyśmy do tego we dwie, co i tak nie uchroniło nas przed popełnieniem drobnego błędu. I tu… pierwsze rozczarowanie. Informacja o błędzie przyszła co prawda ELEKTRONICZNIE, ale następnego dnia. No cóż. Spotkałyśmy się kolejny raz. Poprawiamy, wprowadzamy do formularza, wysyłamy i… tu następuje koniec zachwytów nad cudami techniki. Mimo wielokrotnych prób, wypełnienia zgłoszenia na nowo, podejmowanych o różnych porach dnia i nocy system odmówił współpracy i nie przyjął zgłoszenia.
Ogarnęła nas desperacja, bo zbliżał się termin rozpoczęcia zbiórki, która bez zgłoszenia byłaby nielegalna. Wydrukowałam więc wypełnione w systemie zgłoszenie. Następnego dnia pobiegłam do ministerstwa administracji i cyfryzacji, by je osobiście złożyć. Szczęście, że mieszkam pod Warszawą, bo mogłam to zrobić naprawdę szybko. Przyjął je bardzo miły pan, nawet niespecjalnie zdziwiony, że to wydruk komputerowy z sytemu do zgłaszania zbiórek publicznych. Najciekawsze okazało się jednak to, że już następnego dnia nasze zgłoszenie pokazało się w portalu zbiorki.gov.pl.
Okazuje się, że papier i miły człowiek, który go przyjmuje to jednak szybsza droga do zgłoszenia zbiórki niż nowoczesne on-linowe zgłoszenia. Ciekawe, jak będzie ze sprawozdaniami… A swoją drogą, zbiórka mojej organizacji, która już się zakończyła, cały czas, do momenntu gdy piszę te słowa, pokazuje się jako PLANOWANA.
Dobrze, że będzie epuap2.
Chrzczonowicz: Okazuje się, że papier i miły człowiek, który go przyjmuje to jednak szybsza droga do zgłoszenia zbiórki niż nowoczesne on-linowe zgłoszenia.