Na marginesie dyskusji wywołanej zmianami sposobu przekazywania 1% podatku pozwalam sobie przypomnieć, że intencją wprowadzenia odpisów 1% nie było stworzenie możliwości bezpośredniej pomocy indywidualnym osobom, a raczej wsparcie dla organizacji pożytku publicznego i dopiero za ich pośrednictwem (i na podstawie ich rozeznania potrzeb) pomoc osobom indywidualnym.
1% nie miał też być bynajmniej zarezerwowany do działań z zakresu
pomocy materialnej i socjalnej. Miał raczej skłonić podatników
(obywateli) do namysłu nad tym, jakie sprawy publiczne (w ustawie
jest ich ponad 20) wymagają wsparcia w stopniu większym niż czyni
to państwo. Miał też pośrednio zmusić organizacje pożytku
publicznego, aby konkurowały między sobą w edukowaniu obywateli o
ważnych sprawach publicznych i namawianiu ich do wsparcia
niektórych z nich. Szczególnie zaś tych, o których państwo zapomina
lub troszczy się o nie za mało.
Niszcząca konkurencja
Nie chodziło o to, aby licytować się czyja indywidualna tragedia
jest bardziej godna wsparcia. Ten rodzaj „konkurencji” jest na
dłuższą metę niszczący. Jak podatnik ma w ogóle dać sobie z tym
radę? Skąd ma mieć wiedzę o każdym z indywidualnych przypadków? Jak
ocenić, który z nich bardziej wymaga wsparcia? Jak dowiedzieć się,
że potrzeby finansowe danej osoby zostały już zaspokojone i że obok
jest inna, do której nie dotarło nic? Jak dać sobie radę z tym, że
mnóstwo pokrzywdzonych osób nie jest w stanie do mediów dotrzeć,
żeby przekonywać o tym, że ich tragedia jest większa niż tragedia
innych? Czy media ułatwiają ten wybór, czy może wręcz przeciwnie?
Czy i jaką biorą odpowiedzialność za podawane informacje? Pytania
się mnożą. Warto zadać sobie jeszcze i takie: czy ten rodzaj
„marketingu” istotnie prowadzi do uwrażliwienia opinii publicznej?
Czy wręcz przeciwnie: do „ścigania się” w nieszczęściu i ciągłego
podnoszenia stawki? Wreszcie, czy można się zgodzić, aby istotnie
los tak wielu ludzi i instytucji zależeć miał od tego, czy wzbudzą
dość współczucia? Trzeba powiedzieć bardzo wyraźnie: 1% nie może
zwalniać instytucji demokratycznego państwa od realizowania jego
zadań, a zatem wsparcia koniecznego dla osób, które znalazły się w
szczególnie trudnej sytuacji i instytucji, które mogą im pomóc. 1%
ma charakter uzupełniający, a nie zastępujący. Nie może być tak, że
przetrwanie na przykład hospicjów dla dzieci zależeć ma od
filantropijnej mody. To nieporozumienie. 1% może i powinien im
pomagać, ale nie może warunkować ich działania.
Demokracja uczestnicząca, a nie filantropia
W swej istocie i konstrukcji 1% jest mechanizmem z zakresu tzw.
budżetu partycypacyjnego i ma raczej związek z demokracją
bezpośrednią, a nie – jak sądzą niektórzy – z filantropią. Trzeba
nazywać rzeczy po imieniu: 1% nie jest filantropią, a jedynie
mechanizmem alokowania (przekazywania, zmiany przeznaczenia) części
podatku i jako taki podlega pewnym ograniczeniom. Nie kosztuje on
podatnika nic poza czasem poświęconym na wysłanie pieniędzy lub –
jak ma to miejsce obecnie – wskazaniem organizacji w formularzu
PIT. Czy to tak dużo?
Z powyższymi poglądami łatwo się nie zgodzić, więc przypomnę, że
dla tych, którzy chcą jednak „oznaczyć” swoje pieniądze dla
konkretnej osoby (mimo wszystkiego co napisałem wyżej, wyobrażam
sobie wiele konkretnych sytuacji, w których jest to uzasadnione)
pozostaje zawsze możliwość wysłania informacji o takiej intencji do
organizacji, na której rzecz przekazano 1% – lub przekazanie kopii
PIT rodzicom lub bliskim, aby wiedzieli, że danej organizacji
powierzone środki z taką właśnie indywidualną intencją.
Są jeszcze darowizny
Warto też przypomnieć, że ciągle jeszcze możliwe jest odpisywanie
darowizn na rzecz organizacji od dochodu podlegającego
opodatkowaniu (do 6% jego wysokości). Środki te trafiają do
organizacji bezpośrednio i w tej sytuacji możliwe jest zaznaczenie
na formularzu przelewu dodatkowych intencji ofiarodawcy (zresztą
intencja taka nie musi oznaczać konkretnej osoby, częściej chodzi o
wskazanie jakiegoś przedsięwzięcia czy akcji). Dokonanie takiej
darowizny pozwala obniżyć kwotę należnego podatku. I w tym wypadku
rzeczywiście większość środków pochodzi od darczyńcy i właśnie
dlatego możemy mówić o filantropii. Bardzo źle by się stało, gdyby
1% wyparł autentyczną filantropię (wiele wskazuje, że tak właśnie
może się dziać). Przypomnijmy też, że nikt nie zabrania wspierać
osób indywidualnych bezpośrednio i bez żadnego związku z
regulacjami podatkowymi własnymi środkami, a zatem całkowicie już
filantropijnie. Za dokonanie takiej darowizny obdarowany nie
otrzymuje żadnej (w każdym razie finansowej) korzyści. System
przekazywania darowizn osobom indywidualnym działał na początku lat
- i mimo dobrych intencji (pomocy bezpośredniej) w praktyce
prowadził niestety do częstych nadużyć. Darowizny trafiały często
do członków rodziny „darczyńcy”. W skrajnych przypadkach były
przedmiotem „wymiany” między tzw. „darczyńcami”. Jeśli dobrze
pamiętam, budżet państwa stracił w skutek tych działań kilkanaście
miliardów złotych. Sytuacja ta o mało nie doprowadziła do
skasowania wszystkich ulg od darowizn. Od tego czasu mogą one
trafiać jedynie do instytucji.
Formalny pośrednik
Promowanie możliwości przekazywania 1% podatku dla osób
indywidualnych w skrajnych przypadkach czyni z organizacji
wyłącznie pośrednika i redukuje ich rolę do czysto formalnego
adresata przekazywanych środków. Jeśli zaś organizacja pobiera za
użyczenie konta i osobowości prawnej część środków przekazanych dla
konkretnej osoby, to sytuacja ta, moim zdaniem, jest moralnie
dwuznaczna.
Co dalej?
Wprowadzenie zasady przekazywania 1% przez urzędy skarbowe (tzw.
model węgierski) ma swoje plusy i minusy. Osobiście uważam, że
największy problem nie polega na tym, że w ten sposób zarówno
darczyńca, jak i ewentualny obdarowany stają się bardziej anonimowi
(ma to też swoje zalety). Na marginesie warto zwrócić uwagę, że nie
jest on anonimowy dla urzędu skarbowego (z tego powodu na Węgrzech
deklaracja o przekazaniu 1% jest składana oddzielnie, a nie
wpisywana do PIT, tak aby urzędnik nie mógł wiedzieć, jakie
preferencje ma podatnik, ponieważ uznano, że jest to informacja
wrażliwa. Ten mechanizm przypomina zatem raczej kartę do głosowania
niż PIT).
W moim przekonaniu większym problemem jest to, że środki
przekazywać można w danym roku tylko na jedną z ponad 5 tys.
organizacji. Gdyby była szansa na zmianę tej regulacji, należałoby
zmierzać się do modelu mieszanego. Ci, którzy mają dość
determinacji w samodzielnym przekazaniu 1%, powinni mieć taką
możliwość. Ci zaś, którzy nie mogą lub nie chcą tego zrobić,
powinni móc skorzystać z pośrednictwa urzędu skarbowego. Ci pierwsi
siłą rzeczy mieliby więcej możliwości precyzyjnego przekazywania
pieniędzy, ci drudzy musieliby się pogodzić z tym, że pośrednictwo
US (i tak przeładowanych już ilością pracy) oznacza też
nieuchronnie pewne ograniczenia.
Źródło: inf. własna