Jedni uważają, że inicjatywa lokalna to świetne narzędzie, inni, że sposób myślenia – jaki jeszcze nie do końca się przyjął. Jedno jednak jest pewne. Przez dwa lata funkcjonowania tego rozwiązania w przestrzeni publicznej wydarzyło się wiele! Między innymi na Narbutta, Targówku i Jazdowie.
Pierwsza inicjatywa lokalna: Sąsiedzka Altana
Andrzej Górz, członek Stowarzyszenia Mieszkańców Domków Fińskich Jazdów i społeczności Otwartego Jazdowa opowiada: – Z pierwotnego planu, jaki mieliśmy, a była nim budowa sąsiedzkiej kawiarni, zrezygnowaliśmy ze względu na konieczność uzyskania licznych pozwoleń i pozostaliśmy przy scenie ze stołami, siedziskami i ogródkami kwiatowymi w skrzynkach. W domkach fińskich na Jazdowie działało już wcześniej kilkanaście organizacji i grup nieformalnych, prowadząc różnorodne zajęcia, warsztaty, spotkania. Chcieliśmy jednak stworzyć tu typową przestrzeń wspólną – dostępną dla każdego. Tak powstał Skwer Dialogu Społecznego.
Skwer funkcjonuje świetnie do dziś. – Organizowane są tu wystawy, koncerty, kina plenerowe, wyprzedaże garażowe, pikniki. To miejsce żyje własnym życiem. Pamiętajmy też, nie wszystko musi być animowane od A do Z, w miejscach aktywności nie zawsze musi się coś dziać. Czasem ludzie chcą przyjść i spokojnie poczytać książkę czy wspólnie pogrillować – dodaje Andrzej Górz.
Skwer to pierwsza zrealizowana w Warszawie inicjatywa lokalna. – Wniosek złożyliśmy we wrześniu 2013 r., gdy nie było jeszcze stosowanych przepisów wykonawczych – wspomina Andrzej Górz. – Nam przypadła zatem przyjemność testowania współpracy z urzędem miasta i ZGN-em. Wszyscy razem się uczyliśmy. A nie było to proste. Ustalanie warunków umowy trwało kilka miesięcy, w końcu w proces musiał włączyć się CKS – kontynuuje.
Co było tu tak trudnego? Andrzej Górz nie ma wątpliwości: – Biurokracja! Okazuje się, że aby zrobić prostą rzecz potrzebne jest pięć miesięcy uzgodnień. Wydawało się nam, że miasto zapomniało, iż naszym celem nie było zbudowanie wieżowca, a raptem kilku ławek i stołów…
Od inicjatywy lokalnej do dotacji celowej
Czym różni się Cafe Sąsiad od zwykłej kawiarni? – Przede wszystkim nie jest to kawiarnia – mówi pani Hanna i wyjaśnia: – Jest to miejsce, gdzie można przyjść i spokojnie porozmawiać. Każdy może tu wejść, zrobić sobie herbatę, poczytać książkę.
Może także wybrać dla siebie zajęcia z bardzo szerokiej oferty: – Prowadzimy zajęcia plastyczne zakończone wystawą prac, szydełkowanie, zajęcia taneczne, czytanie książek na głos, różne konkursy, np. na kwietniki. W Święta mieliśmy wspólne kolędowanie, a także wigilię dla starszych samotnych osób.
O ofercie Cafe Sąsiad decydują przede wszystkim sami uczestnicy zajęć. – Ostatnio przyszli dwaj chłopcy, mówiąc, że chcieliby przychodzić tutaj posłuchać muzyki, w czym niestety przeszkadzają im hałasujące tu dzieci. Powiedziałam im, że to m.in. od nich zależy, co tu się będzie działo i wygospodarowaliśmy także specjalny czas dla młodzieży – cieszy się Hanna Nerć.
Nie udałoby się bez…? – Bez pomocnej dłoni urzędu – bez wahania odpowiada pani Hanna. Nasza współpraca układała się świetnie. Gdyby nie przyznano nam tego lokalu, nie wyremontowano go i nie zakupiono odpowiednich materiałów do prowadzenia zajęć, nie mogłabym teraz opowiadać o naszej inicjatywie.”
Ambasador inicjatywy lokalnej
Ania Grzelewska ze stowarzyszenia Moje Narbutta także skorzystała z inicjatywy lokalnej. – Nasze stowarzyszenie działa od siedmiu lat. Teraz jest moda na działania lokalne, ale wtedy byliśmy naprawdę jednymi z pierwszych. Nasza idea jawiła się jako abstrakcyjna, a nawet anarchistyczna – śmieje się Anna i kontynuuje opowieść na temat początków działań:
– Byliśmy nieformalną grupą sąsiadów, chcących zrobić coś dobrego w swojej okolicy. Spotykaliśmy się na „tajnych kompletach” w mieszkaniach, ktoś przynosił ciasto, gospodarz parzył herbatę i w sąsiedzkiej atmosferze zastanawialiśmy się, co i jak zmienić, aby wszystkim nam było lepiej. Przez cztery lata organizowaliśmy Święto ulicy Narbutta. W pewnym momencie natknęłam się na ogłoszenie o konkursie na ambasadora inicjatywy lokalnej. Napisałam wniosek, dostaliśmy grant, a z nim skrzydeł. Uważam jednak, że ta początkowa anarchia była nam potrzebna, dzięki niej nie staliśmy się towarzystwem wzajemnej adoracji – kontynuuje opowieść na temat początków działań.
Na czym polegało ambasadorowanie? – Przeprowadziliśmy 20 spotkań z mieszkańcami, ale także ze zorganizowanymi grupami mieszkańców i wspólnotami mieszkaniowymi. Organizowaliśmy również spotkania między grupami sąsiedzkimi z działającymi w różnych częściach dzielnicy. Chcieliśmy, aby ludzie się poznali, a przede wszystkim zobaczyli, że są nowe możliwości działania. Zorganizowaliśmy także sześć warsztatów, podczas których opracowywaliśmy już konkretne inicjatywy i razem pisaliśmy wnioski. Nasza działalność na tym polu skończyła się we wrześniu tego roku, a prowadziliśmy ją od lutego. Oczywiście nadal będziemy promować inicjatywę lokalną – deklaruje Anna Grzelewska.
Co było w ambasadorowaniu najtrudniejsze? – Dla mnie było to przeprowadzanie ludzi przez inicjatywę. Dużo brałam na siebie, aby społeczników nie zniechęcił nawał biurokracji. Niezbędne były konsultacje z urzędnikami, często długotrwałe. A prawda jest taka: jak robisz coś społecznie, to poświęcasz swój czas, więc jeśli jeszcze masz zajmować się procedurą, to zaczynasz się zastanawiać, czy jeszcze chcesz to robić – zauważa Anna Grzelewska.
Rezultaty ambasadorowania? – Niekoniecznie liczba inicjatyw – twierdzi Anna Grzelewska – ale rozpowszechnienie wśród ludzi tej idei i informacji na jej temat. Nie chodzi o to, aby od razu wszyscy zabrali się za działania lokalne, ale w miarę potrzeby wiedzieli, że taki instrument istnieje.
7 października mijają dwa lata od wejścia w życie przepisów o inicjatywie lokalnej w Warszawie. Z tej okazji, co tydzień przez cały październik, publikować będziemy historie ludzi, którzy zrealizowali w swoim otoczeniu inicjatywy lokalne.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)