Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
9 czerwca 2017 r. czeka nas wydarzenie wyjątkowe w historii Wrocławia – Pierwszy Kongres Wrocławskich Organizacji Pozarządowych, a w nim opracowanie Strategii Współpracy Organizacji Pozarządowych z Gminą Wrocław i wybory do Wrocławskiej Rady Działalności Pożytku Publicznego. O samym wydarzeniu i o tym, co wokół niego rozmawiają Agata Bulicz z Dolnośląskiej Federacji Organizacji Pozarządowych i Wojtek Staniewski ze Stowarzyszenia TRATWA.
I DFOP i TRATWA wchodzą w skład koalicji, która organizuje Kongres, a szerzej, pracuje nad Wrocławskim Modelem Współpracy organizacji pozarządowych z Gminą Wrocław.
Agata Bulicz: – Wojtek, dlaczego my ten Kongres robimy dopiero teraz? Mamy grubo ponad setkę zgłoszonych organizacji, ponad trzysta osób. Nawet nie marzyliśmy o takim zainteresowaniu, tzn. myśleliśmy, zależało nam, ale mówiliśmy sobie ze strachu, że nie o liczby chodzi. Niemniej jednak, dlaczego czekaliśmy do dzisiaj?
W.S.: – Wcześniej chyba nie wierzyliśmy, że to się może udać, ale też nie mieliśmy powodów do optymizmu. Do tej pory udawało nam się na wspólne przedsięwzięcia zebrać maksimum 40 organizacji, teraz nasze minimum wynosiło 80, jest około 130 – cud albo nieprzewidywalność sektora NGO. W 2008 roku poświęciłem bardzo dużo czasu na spotkania z organizacjami, ale nic z tego nie wyszło, chociaż wola była. Skończyło się na rozmowach.
To prawie dekadę temu, ale co chcieliście wtedy zrobić? Też Kongres?
W.S.: – Stół, okrągły, pozarządowy. Już wtedy chcieliśmy dzielić odpowiedzialność, jednoczyć środowisko, federalizować się.
Ile organizacji było zaangażowanych wtedy w te rozmowy? Ilu inicjatorów?
W.S.: – Trudno powiedzieć, tych inicjatyw było zapewne więcej. W działaniach, o których mówię, uczestniczyło około dziesięciu organizacji.
To tyle, co i teraz. Nasza koalicja to właśnie dziesiątka, dochodzą powoli nowe. Zaczęliśmy rozmawiać i spotykać się jesienią zeszłego roku i dalej rozmawiamy o tym, jak zintegrować pozarządowy Wrocław, jak poprawić współpracę z miastem. Pewnie jest nam teraz przez chwilę łatwiej współpracować, bo mamy konkretne zadanie do wykonania: kongres, strategię i wybory do rady. Boję się, co będzie potem, żeby nie było tak, że każdy pójdzie w swoją stronę. A jak było wtedy?
W.S.: – My nie mieliśmy koalicji, ale potencjał był. Zaangażowanych ludzi nie było mało, to były początki zmian w sektorze, czas Cyber-ręki Lidera (nasz flagowy projekt szkoleniowy). TRATWA była znana. Miasto dało nam Zajezdnię w użyczenie – dopiero co powstał Sektor3. Była moc. Ruch był po naszej stronie.
Teraz też to słyszę. Zdaje się, że takie słowa padły na konferencji prasowej u Prezydenta: "Ruch jest po stronie organizacji pozarządowych". Ja myślę, że my faktycznie mamy czas wspólnego działania, wzmacniania integracji wewnątrz sektora. Bez tego rozwój współpracy z miastem będzie iluzoryczny. Niestety, nie bardzo wiem, co możemy zrobić, żebyśmy czuli się solidarni. Co Wam się wtedy marzyło? Co chcieliście osiągnąć?
W.S.: – Podział kierunków działania. Ty robisz to, ja to. Pomysły na rozwój, wspólne cele. Chcieliśmy być ideowi, czyli pomysłowi. To zabawne, że ideologia wielu osobom kojarzy się z demagogią bardziej niż z pomysłem na działanie. Miasto miało kupować usługę. My chcieliśmy ustalać, co jest do zrobienia i umawiać się między sobą. Marzyła nam się nasza wewnętrzna pozarządowa umowa.
Wszystko ciągle pozostaje aktualne, nie sądzisz? Przez te lata współpracowaliśmy ze sobą, realizując wspólnie projekty, był podział zadań, poznawanie swoich organizacji... Umowy pozarządowej nie było.
W.S.: – Dla mnie umowa pozarządowa polega na tym, że myśląc o sobie, myślę automatycznie o innych. Realizacja celu własnego, kosztem braku realizacji podobnego celu u kogoś innego, w dłuższej perspektywie nie opłaca się.
Mam wrażenie, że to, iż mamy różne pomysły na działania, co Ty nazwałeś ideologią, hamuje naszą integrację. Żywimy przekonanie, że jest jakiś jeden właściwy patent na miasto, na młodzież, na osoby starsze, na biedę, życie sąsiedzkie, bezpieczeństwo etc., a tych sposobów mamy przecież wiele. Różnorodność działań jest wizytówką sektora. Przynajmniej powinna nią być.
W.S.: – Ja w 2008 r. miałem wrażenie, że większość organizacji robi podobne rzeczy. Przyjechałem wtedy z Niemiec, gdzie przez 10 lat cierpliwie zbliżałem Polaków i Niemców do siebie – dzieci, młodzież, dorosłych, seniorów. Ważna była praca u podstaw. Budowanie relacji i struktur. Moje niemieckie stowarzyszenie miało sporą autonomię: budżet, własną działalność, we własnym ośrodku animacji społeczno-kulturalnej, a jednocześnie realizowało wspólną dla wielu innych lokalnych organizacji wizję. Oni się widzieli, znali. Spierali się ze sobą, ale i wspierali. Działali osobno, ale i razem. My nie mieliśmy wspólnego celu środowiskowego, nie monitorowaliśmy swoich działań nawzajem, nie świętowaliśmy. Mało było mozolnej animacji u podstaw. Ale to był mimo wszystko romantyczny czas. Sny o potędze, wielomilionowe projekty. Perspektywa spektakularnej zmiany społecznej. Marzenie o subsydiarności, o realizacji poważnych, długoterminowych zadań społecznych. Życie bardzo szybko to zweryfikowało.
Wielu menedżerów, liderów z tamtych lat pozostało do dzisiaj w sektorze. Podziwiam ich wiedzę, odważne wizje, odmienne style działania i charyzmę. Potrafią robić naprawdę duże rzeczy, skupiają wokół siebie grono przyjaciół. Tylko to się nie przekłada na integrację wewnątrz sektora, pomiędzy organizacjami. Działamy osobno lub w małych grupach, polaryzujemy się. A mamy przecież fajne ośrodki pozarządowe, skupiające wokół siebie wiele ciekawych i potrzebnych mieszkańcom aktywności, które byłyby doskonałymi centrami integracji: na Nadodrzu Ekocentrum, Dom Pokoju i w ogóle plac Macieja, Hobbit i przystań, SEKTOR 3 i PPM Zajezdnia przy Legnickiej 65, Żółty Parasol na Ołbinie, Zajezdnia Dąbie i wiele innych. Mamy już zasoby, wokół których możemy budować nasze branżowe koalicje.
W.S.: – Zdecydowanie tak. Przyszedł czas na łączenie zasobów, większą wiedzę o sobie. Mógłbym to nazwać solidarnością wewnątrzsektorową. Trzeciosektorowi wyjadacze zapewniają co prawda, że wszystko już było – i porozumienia branżowe, i koalicje, i długofalowe wizje. Było i rozpadło się, z chwilą gdy organizacjom przestało być po drodze. Mimo wszystko wydaje mi się, że czas obecny jest wyjątkowy. Od pewnego czasu działają we Wrocławiu z powodzeniem Grupy Dialogu Społecznego. Coraz więcej organizacji wie, czego chce i nie musi obawiać się utraty autonomii z chwilą wejścia w większe koalicje. Mamy niemały już dorobek i determinację w dążeniu do realizacji własnej – reprezentowanej przez dość dużą grupę organizacji – wizji animacji społecznej. Potrzeba nam zgody wewnątrzsektorowej i dużo czasu. Takie przedsięwzięcia, jak Zajezdnia Dąbie czy kompleks Legnicka 65 mają, tak jak mówiłaś, ogromny potencjał koalicjotwórczy. Nie animujemy tych miejsc tylko dla siebie.
Przypominają mi się wyniki Czujnika, sondażu, który robiliśmy w 2015 roku. Chcieliśmy się dowiedzieć wtedy, jak organizacje we Wrocławiu oceniają współpracę z miastem i swoją kondycję w tej współpracy. Wyniki pokazały, że mechanizm zlecania zadań w drodze konkursu mamy opanowany dość dobrze, natomiast jesteśmy zapóźnieni w mechanizmach partycypacji publicznej, w tworzeniu miejskich polityk publicznych, od polityki współpracy Gminy Wrocław z organizacjami pozarządowymi zaczynając po branżowe, dotyczące obszarów, w których działamy. I zdaje się, że ruszyliśmy. Jestem przekonana, że zbieramy plony wielu lat starań osób, którym zależało na współpracy między- i wewnątrzsektorowej. GDS-y powstały, bo WRDPP nie działała, mimo że byli w niej sprawni liderzy największych wrocławskich organizacji. Odruchowo trzeci sektor poszukiwał i tworzył przestrzenie realnego dialogu w mieście, po to aby dyskutować sprawczo o jego istotnych problemach. Choć chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak mozolna będzie walka o prawdziwą partycypację.
W.S.: – Partycypację można rozumieć dwojako. Jako uczestnictwo mieszkańców w życiu organizacji i jako uczestnictwo poszczególnych organizacji w życiu miasta – i to z perspektywy takich kryteriów jak: wiedza o tym co się dzieje (informacja), zaangażowanie, uczestniczenie w procesie poszukiwania rozwiązań (pomysłów), uczestniczenie w procesie decyzyjnym i zakres odpowiedzialności za dane działanie. O ile zakres odpowiedzialności organizacji za procesy lokalne wciąż rośnie, to udział mieszkańców w życiu organizacji jest wciąż za mały, aby uznać organizacje za naturalnego rzecznika mieszkańców.
Uczestniczenie wymaga sprawnych mechanizmów włączających mieszkańców w działania organizacji pozarządowych oraz infrastruktury – m.in. przestrzeni społeczno-publicznych. Mieszkańcy Wrocławia mogliby od przedszkola „spotykać” organizacje pozarządowe, szczególnie te, które działają w ich najbliższym sąsiedztwie. Z perspektywy mieszkańca organizacje pozarządowe powinny być widoczne jako oferta usług społecznych w najbliższej okolicy, dająca możliwość spędzania wolnego czasu, samorealizacji. Trudno to zrobić, kiedy większość organizacji nie ma siedziby, a nie może współtworzyć centrów aktywności lokalnej, bo brakuje nam takich miejsc na wrocławskich osiedlach. Musimy dopiero wypracować model wspólnych przestrzeni. Wtedy aktywność, o której mówisz, stanie się bardziej realna. Tak samo jest z organizacjami pozarządowymi, które współtworzą miasto. One również potrzebują przestrzeni i mechanizmów włączających, stąd nasze Grupy Dialogu Społecznego. Dla mnie są one ewenementem, są istotą tego, co ja rozumiem jako partycypację. Wrocław powinien być dumny z tego, że wypracował i ciągle pracuje nad utrzymaniem takich oddolnych i rzeczywistych struktur, napędzanych energią uczestników, w większości energią trzeciosektorową. Powoli zresztą, moim zdaniem, grupy dialogu będą przyjmowały, przynajmniej w części postać spotkań stricte branżowych.
W.S.: – Też tak myślę. Jest wiele zadań, które wymagają porozumienia. Oferta organizacji czasu wolnego ze strony organizacji pozarządowych jest wciąż za mała, zwłaszcza w okresie wakacji. W obszarze edukacji pozaformalnej i nieformalnej potrzebujemy długofalowych programów, inicjatyw realizowanych w koalicjach wielu podmiotów. Temat uwłaszczania organizacji i działalność non for profit czeka na wewnątrzsektorową spójność i solidarność. I tak w każdej dziedzinie. Poszukujemy rozwiązań kompleksowych i długoterminowych, a te wymagają cierpliwego dialogu i sprawdzania w praktyce i to najprawdopodobniej wielokrotnego.
I widzisz, do tego potrzebujemy naszych wrocławskich struktur dialogu. Dlatego dosyć zgodnie mówimy o budowaniu Wrocławskiego Modelu Współpracy. Różnimy się nieco w podejściu do jego konstrukcji. Mamy zgodę na Grupy Dialogu, które cenimy za możliwość realnego rozpoznania problemu, zaplanowania procesu zmiany oraz jej przetestowania w realiach miasta. Zależy nam też na wzmocnieniu roli Rady Pożytku, chcemy partnerskiej relacji z miastem. Różnimy się przede wszystkim w kwestii federalizowania środowiska. Ciągle nie wiemy, jaka miałaby być federacja wrocławskich NGO. W DFOP mamy ponad 80 wrocławskich organizacji, zaczynają tworzyć grupy tematyczne. To też dobry znak.
W.S.: – My teraz kreujemy przyszłość. Istotne dla mnie będzie to, co wydarzy się po Kongresie. Zobaczymy się, ustalimy założenia strategii współpracy z miastem, umówimy się na Grupy Dialogu, może zapiszemy do Federacji Wrocławskich Organizacji. I co dalej? Ja mam świadomość, że organizując ten pierwszy kongres, właściwie już organizujemy trzeci. Ten jest konstytucyjny, tamten będzie sprawozdawczy. To na tym spotkaniu mamy okazję ze 130 organizacjami umówić się (lub rozpocząć umawianie się), kto – z racji swoich zasobów i misji – o co będzie się troszczył i za co odpowiadał. Jak możemy sobie pomóc.
A na tym nam zależy. Myślę, że jesteśmy gotowi do rozmów tematycznych. Mamy gotową formułę kontynuowania dialogu – nasze GDS-y. Tylko trzeba spotykać się, gadać do skutku i działać.
W.S.: – Ale co robić z rozproszeniem organizacji. Co pewien czas spotykamy się w ramach różnych aktywności i co pewien czas okazuje się, że o wcale nie małej liczbie organizacji nie wiemy prawie nic. Mało tego, one o nas też nie, chociaż TRATWA jest dużą infrastrukturalną organizacją. Moim zdaniem przyszedł czas na rozwiązanie tego problemu, na przeciwdziałanie anonimowości w sektorze.
Uda się, jeśli zaczniemy ze sobą współdziałać w ramach porozumień branżowych. Jeżeli zaczniemy siebie widzieć i doceniać. Pamiętam, jak zaskakujące było dla mnie to, że nawet znając się dość dobrze, ja ciągle nie do końca umiałam powiedzieć, czym zajmuje się ta czy inna organizacja od strony misji. Niby inne obszary działania, a prawie wszyscy szkolą lub doradzają.
W.S.: – Z boku może to tak wyglądać. Ciągle wracamy do różnorodności jako wartości samej w sobie i wciąż tkwimy w strukturach, w których jest ona ciężarem. Zastanawiam się, czy nam (środowisku) na niej naprawdę zależy. Różnorodność oznacza, że dogadywać powinny się małe studenckie NGO, lokalne organizacje osiedlowe i duże organizacje, będące już właściwie firmami non for profit. Organizacje działające w stylu przekazu i normy z organizacjami stawiającymi na pole eksperymentu i podmiotowość uczestnika. Nie jest to łatwe – różnorodność oznacza często sprzeczność interesów, ale jak długo starczy nam cierpliwości na uzgadnianie stanowisk w duchu wygrany/ wygrany, tak długo sprawa dla nas obecnie najważniejsza – jedność środowiska – nie będzie przegrana. Im więcej będziemy mieć wspólnych celów, tym bardziej różnorodność będzie nam pomagać. Na zasadzie: ja ogarnę to, czego nie ogarniasz ty.
Źródło: tekst własny
Ten tekst został nadesłany do portalu. Redakcja ngo.pl nie jest jego autorem.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.