– Najgorsze jest nastawienie, że nie można czegoś zrobić – mówi Grzegorz Kozłowski, przewodniczący Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym i współtwórca Polskiej Fundacji Osób Słabosłyszących.
„Monokular – dzięki niemu wiele zyskuję, mały, wygodny, a bardzo użyteczny – nawet krzyż na Giewoncie wypatrzyłem stojąc u stóp tej góry…”
Przekazać innym dobro
Z wykształcenia jest informatykiem. Przez wiele lat pracował w Ośrodku Obliczeniowym w warszawskich Zakładach Kasprzaka. Jest szczęśliwym mężem Renaty i ojcem czwórki dzieci. Uwielbia górskie wędrówki, choć coraz mniej czasu znajduje na przyjemności. Powiedziałby ktoś – wiedzie normalne życie. To prawda. Nie przeszkadza mu w tym fakt, że bardzo słabo widzi i bardzo słabo słyszy.
Urodził się z zaćmą w obu oczach. Gdy miał cztery lata, przeszedł operację lewego oka, po której zastosowano streptomycynę, by zwalczyć stan zapalny. Doszło do uszkodzenia nerwu słuchowego. Zaczął stopniowo tracić słuch. Kiedy poszedł do szkoły podstawowej, okazało się, że musi nosić aparat słuchowy. – Do czwartego roku życia słyszałem, ale nie pamiętam, jak wygląda świat odbierany normalnym słuchem – mówi pan Grzegorz.
Szkołę podstawową ukończył w Laskach. Gorzej było z dalszą edukacją. To były lata siedemdziesiąte, głęboki PRL. Nie istniały szkoły średnie, w których mogliby się uczyć niewidomi, brakowało podręczników brajlowskich, kadry, wszystkiego. Na szczęście mógł liczyć na wsparcie rodziny – rodzice dużo czytali mu na głos, tata opowiadał filmy Disneya, młodsza siostra stała się jego przewodnikiem, bo uczyli się w tym samym liceum, brat, złota rączka, potrafił naprawić magnetofon, na który pan Grzegorz nagrywał notatki w szkole, a potem przepisywał je w brajlu. Profesorki od angielskiego same nauczyły się pisma Braille’a, żeby sprawdzać jego klasówki.
Zdał maturę z drugim wynikiem w szkole. Dostał się na informatykę z programowaniem, która wówczas była nowo utworzonym kierunkiem na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach dostał pracę w Zakładach Kasprzaka jako programista. – Moja edukacja, podjęcie pracy, to wszystko bardzo zawdzięczałem innym ludziom. Spotkałem wiele osób, które pomagały mi bezinteresownie. Miałem taką wewnętrzną potrzebę, żeby to jakoś oddać. Żeby przekazać innym to dobro, które ja dostałem – mówi pan Grzegorz. W połowie lat 80. podjął współpracę z Polskim Związkiem Niewidomych.
Głuchoniewidomi – jak ugryźć problem
Któregoś dnia do PZN-u przyszedł list od osoby głuchoniewidomej, która szukała specjalistycznej pomocy. Nie wiedziała, gdzie się zwrócić, bo pracownicy PZN i Polskiego Związku Głuchych nie umieli pomóc. Sprawa trafiła do Józefa Mendrunia – niewidomego kierownika Działu Tyflologicznego w biurze PZN. On sam w tym mniej więcej czasie zaczął tracić słuch i to zainspirowało go do podjęcia działań na rzecz osób niewidomych z uszkodzonym słuchem. Zachęcił do tego również Grzegorza Kozłowskiego.
Przełomem okazał się wyjazd obu na konferencję głuchoniewidomych do Goeteborga. To był szok pod wieloma względami – życie za żelazną kurtyną wyglądało zupełnie inaczej, ale najbardziej byli pod wrażeniem poziomu świadczenia usług dla głuchoniewidomych. Co najważniejsze, na Zachodzie działały osobne organizacje, które zajmowały się tylko takimi osobami. – To była dla nas ogromna inspiracja – mówi pan Grzegorz.
– W 1985 r. zorganizowaliśmy pierwszy turnus dla głuchoniewidomych w Polsce. Przyjechało 40 osób z całego kraju. Dla nas to była wielka szkoła, uczyliśmy się na żywym organizmie, korzystaliśmy w tym z doświadczeń organizacji zagranicznych, zwłaszcza ze Skandynawii – dodaje.
Pięć, sześć lat dojrzewała idea powołania organizacji dedykowanej głuchoniewidomym. – Zastanawialiśmy się, jak to w Polsce ugryźć. Chcieliśmy utworzyć organizację, która nie tyle zrzeszałaby osoby głuchoniewidome, co działała na ich rzecz – dodaje. W październiku 1991 r. taka organizacja powstała – Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym.
Mniej więcej w tym samym czasie w życiu prywatnym pana Grzegorza również zaszły poważne zmiany. Założył rodzinę, choć jak przyznaje, nie śmiał o niej marzyć. Na jednym z turnusów dla głuchoniewidomych zorganizowanym przez PZN poznał Renię, swoją przyszłą żonę. Ona pracowała jako instruktorka orientacji przestrzennej, a on uczył głuchoniewidomych porozumiewania się za pomocą alfabetu punktowego do dłoni, który sam opracował (w późniejszych latach ten system zastąpił alfabet Lorma, którego zasada była podobna – każdej literze odpowiadają punkty i linie na dłoni). Początkowo mieli wątpliwości, czy podołają rodzicielstwu. W podjęciu decyzji pomogła wiara – oboje należą do wspólnoty neokatechumenalnej. Dziś mają czwórkę dzieci: Małgosię (obecnie studentkę), Antosia (licealistę) oraz Dominika i Agnieszkę – oboje są gimnazjalistami. – Do końca życia dziękuję Bogu za radość, z jaką przystępowałem do codziennego kąpania czy karmienia moich dzieci – mówi pan Grzegorz.
Bo żona lubi wąsy
Początkowo TPG był związany z PZN-em. – To miało swoje zalety – mówi pan Grzegorz – było łatwiej organizacyjnie, na początku przecież nie mieliśmy żadnych funduszy. Śmialiśmy się, że te pierwsze lata TPG to była ciąża w PZN-ie – dodaje. Do rozdzielenia instytucjonalnego doszło w 2004 roku, gdy pan Grzegorz został przewodniczącym TPG. Lokalizacyjnego – cztery lata później.
– Nam było z jednej strony łatwiej niż tym organizacjom, które od początku musiały radzić sobie same, ale z drugiej strony trudniej, bo kiedy się usamodzielniliśmy, pojawił się system grantowy, w którym początkowo nie potrafiliśmy się tak dobrze odnaleźć jak one – tłumaczy. Mimo wszystko udało się stworzyć organizację, która działa na rzecz głuchoniewidomych, obecną w całym kraju.
TPG ma jednostki terenowe w 13 województwach, z zarejestrowanych dwóch i pół tysiąca osób głuchoniewidomych obejmuje wsparciem kilkaset. – Niestety, nie jest ono systemowe, tylko wciąż uzależnione od grantów – mówi pan Grzegorz.
Choć TPG jest jego głównym „dziełem”, to nie jedynym. Trzy lata temu poznał Maćka Kasperkowiaka, audioprotetyka, który podczas swojej praktyki zauważył, że o ile aparaty słuchowe pozwalają na niezłe funkcjonowanie osób słabosłyszących w domu, w dobrych warunkach akustycznych, o tyle w przestrzeni publicznej już nie. Postanowili wspólnie zmierzyć się z tym problemem. Tak powstała Polska Fundacja Osób Słabosłyszących, której celem jest przezwyciężanie wykluczenia społecznego osób z niedosłuchem.
– Mówimy o nim "wizjoner", bo to, co się w ostatnich latach wydarzyło na rzecz głuchoniewidomych, czy to, co teraz zaczyna się dziać w sprawie słabosłyszących w Polsce, to dowód, że Grześ jest zawsze o krok do przodu, ma otwarty umysł i ciągle poszukuje czegoś nowego – mówi Beata Strzelczyk z PFOS.
Sam o dotychczasowych osiągnięciach na rzecz słabosłyszących mówi skromniej: – Na razie udało się niewiele, bo włączenie takich osób w przestrzeń publiczną, życie społeczne to materia bardzo trudna – przekonuje. – Trzeba pokonać wiele mentalnych barier. Przede wszystkim samych słabosłyszących – to raz; tych, którzy kierują placówkami kultury, wyższych uczelni, zarządców obiektów użyteczności publicznej – to dwa; ale też tych, którzy rozdzielają środki publiczne, decydują – czyli urzędników. I wszystkie te trzy grupy bardzo mało wiedzą na ten temat, często nie doceniają problemu – mówi pan Grzegorz.
– Kiedy udało się zainstalować pętlę indukcyjną w kinie Muranów, jedna pani popłakała się na seansie, bo to był pierwszy raz od dwudziestu lat, kiedy usłyszała ścieżkę dźwiękową do filmu – mówi Grzegorz Kozłowski. Takich osób jest i będzie coraz więcej – według WHO, co czwarta osoba po 65. roku życia ma dzisiaj problemy ze słuchem.– Jeśli architekt projektuje budynek, musi od początku myśleć o tym, że ma on być dostępny dla wszystkich, czyli także słabosłyszących – dodaje. – Trzeba pamiętać, że ci, którzy teraz są pełnosprawni, za 20 lat już mogą nimi nie być, bo zwyczajnie będą starsi. Najgorsze jest nastawienie, że nie można czegoś zrobić – dodaje pan Grzegorz.
Czy ma jakieś wady? – Grześ "nie widzi przeszkód" – mówi Beata Strzelczyk. – W praktyce wygląda to tak, że jego głowa jest pełna pomysłów i niepoprawnego optymizmu. Trzeba czasem go ściągać na ziemię – dodaje. – Inna wada Grzesia? Jego wąsy! – śmieje się. – Osoby słabosłyszące czytają z ust, a to trudne zadanie, kiedy ich nie widać. Utyskujemy na te wąsy, ale stanowczo odmówił ich zgolenia, bo żona je lubi i koniec.
Grzegorz Kozłowski
Współzałożyciel (w 1991 r.) i przewodniczący (od 2004 r.) Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. Twórca alfabetu punktowego do dłoni dla głuchoniewidomych, współtwórca programu „Świat bliżej nas, my bliżej świata”, nastawionego na udostępnianie osobom głuchoniewidomym sprzętu komputerowego i Internetu. Laureat konkursu „Człowiek bez barier”, organizowanego przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji. Współzałożyciel i jeden z fundatorów Polskiej Fundacji Osób Słabosłyszących. Od czerwca 2013 r. członek Społecznej Rady Konsultacyjnej przy Zarządzie PFRON. Jest osobą głuchoniewidomą.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)