Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Takiej Warszawy chcemy - czystej! Po kilku godzinach pracy dwa budynki przy Chmielnej przejaśniały. Kulfony pseudografficiarzy spłynęły tam, gdzie ich miejsce - do kanalizacji.
Powtórzmy: jak slums wygląda pierwszy deptak Warszawy. Choć Chmielna łączy Trakt Królewski z Marszałkowską bardziej przypomina miejski ściek niż ulicę w sercu miasta. Wszystko z powodu brudu i chuliganerii, która maże farbą w spreju po fasadach i witrynach, niszczy własność komunalną i prywatną.
Wojnę bezradności wypowiedział Paweł Walicki, właściciel spółki Centrum Medyczne "Puławska" i przychodni przy ul. Chmielnej 14. - Tylko maniakalnym uporem i natychmiastową reakcją można coś zdziałać - mówi.
Wojna jest do wygrania, czego dowodzi Metro Warszawskie. Choć też jest atakowane przez grafficiarzy, po bazgrołach nie ma śladu, bo są od razu usuwane.
Dar serca dla biednych Polaków
- Na ściany pomazane graffiti nakładam najpierw preparat żelowy, który rozmiękcza farby. Odczekuję pół godziny, godzinę. Potem przeciągam zwykłą szczotką, żeby graffiti poruszyć. I wkraczam do akcji z myjką ciśnieniową gorącowodną - wylicza mgr Marek Kijewski, właściciel firmy AntiGraff, zakładając gumowane spodnie.
Dwa budynki na Chmielnej odczyścił wczoraj za darmo. W czynie społecznym pomógł wcześniej wspólnotom w sąsiedztwie. - Prowadzili akcję Smolna wolna od graffiti - przypomina mgr Kijewski.
Zdradza, że zabazgroloną Chmielną pokazał Davidowi Francisowi, szefowi firmy Delta (A.G.) z Wielkiej Brytanii. A ten złapał się za głowę, pomyślał: "Biedni Polacy", ulicę w takim stanie mają w samym centrum stolicy, trzeba im jakoś pomóc, pokazać, jak z naściennym brudem radzi sobie cywilizowany świat. - Przekazał mi w darze preparaty do usuwania farby, a ja ofiarowałem swoją pracę - zaznacza szef AntiGraffu.
Radosny moment znikania bazgrołów pod myjką uwieczniał Paweł Walicki. Nie krył w rozmowie z "Gazetę", że bardzo trudno skrzyknąć sąsiadów do jakiegokolwiek wspólnego działania. - Wszyscy się zasłaniają, że to nie ich sprawa, tylko zadanie dla innych - mówi. - A mnie zależy, żeby od razu pójść za ciosem. Założyć monitoring. Na budynku, w którym działa moja przychodnia, już mam kamery.
Czyszczenie domów z bazgrołów jest czasochłonne i kosztowne. W zależności od tego, jaką farbą pomazano i co - jakie podłoże, za jej usunięcie trzeba zapłacić 70-120 zł za metr kwadratowy. Zabezpieczenie powierzchni specjalnym preparatem to wydatek ok. 40 zł (za 1 m kw.).
Warszawa czeka na swojego Giulianiego
- Dziewczyny też malują. Zostawiają swoje znaczki na murze pod osłoną nocy w towarzystwie mocno zbudowanych panów - zdradza Jacek Barcz ze wspólnoty mieszkaniowej Chmielna 14.
Uważa, że wobec urzędniczej znieczulicy, braku gospodarza w mieście i tego, że "nikomu nic się nie chce", nie ma co liczyć na poważne zmiany. - Prawo się musi zmienić. Jak złapali dzieciaka znajomych, którzy mieszkają w Sztokholmie, to nie dość, że musiał wyczyścić z bazgrołów elewację, to jeszcze odnowili ją na koszt rodziców. U nas to walka z wiatrakami. Nawet jak złapie się sprawcę na gorącym uczynku, to sąd orzeknie: mała społecznie szkodliwość czynu - złości się pan Barcz.
I marzy, że kiedyś Warszawa doczeka się takiego prezydenta jak burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani. Może być w spódnicy.
Zostań fanem serwisu warszawa.gazeta.pl na Facebooku
Wojnę bezradności wypowiedział Paweł Walicki, właściciel spółki Centrum Medyczne "Puławska" i przychodni przy ul. Chmielnej 14. - Tylko maniakalnym uporem i natychmiastową reakcją można coś zdziałać - mówi.
Wojna jest do wygrania, czego dowodzi Metro Warszawskie. Choć też jest atakowane przez grafficiarzy, po bazgrołach nie ma śladu, bo są od razu usuwane.
Dar serca dla biednych Polaków
- Na ściany pomazane graffiti nakładam najpierw preparat żelowy, który rozmiękcza farby. Odczekuję pół godziny, godzinę. Potem przeciągam zwykłą szczotką, żeby graffiti poruszyć. I wkraczam do akcji z myjką ciśnieniową gorącowodną - wylicza mgr Marek Kijewski, właściciel firmy AntiGraff, zakładając gumowane spodnie.
Dwa budynki na Chmielnej odczyścił wczoraj za darmo. W czynie społecznym pomógł wcześniej wspólnotom w sąsiedztwie. - Prowadzili akcję Smolna wolna od graffiti - przypomina mgr Kijewski.
Zdradza, że zabazgroloną Chmielną pokazał Davidowi Francisowi, szefowi firmy Delta (A.G.) z Wielkiej Brytanii. A ten złapał się za głowę, pomyślał: "Biedni Polacy", ulicę w takim stanie mają w samym centrum stolicy, trzeba im jakoś pomóc, pokazać, jak z naściennym brudem radzi sobie cywilizowany świat. - Przekazał mi w darze preparaty do usuwania farby, a ja ofiarowałem swoją pracę - zaznacza szef AntiGraffu.
Radosny moment znikania bazgrołów pod myjką uwieczniał Paweł Walicki. Nie krył w rozmowie z "Gazetę", że bardzo trudno skrzyknąć sąsiadów do jakiegokolwiek wspólnego działania. - Wszyscy się zasłaniają, że to nie ich sprawa, tylko zadanie dla innych - mówi. - A mnie zależy, żeby od razu pójść za ciosem. Założyć monitoring. Na budynku, w którym działa moja przychodnia, już mam kamery.
Czyszczenie domów z bazgrołów jest czasochłonne i kosztowne. W zależności od tego, jaką farbą pomazano i co - jakie podłoże, za jej usunięcie trzeba zapłacić 70-120 zł za metr kwadratowy. Zabezpieczenie powierzchni specjalnym preparatem to wydatek ok. 40 zł (za 1 m kw.).
Warszawa czeka na swojego Giulianiego
- Dziewczyny też malują. Zostawiają swoje znaczki na murze pod osłoną nocy w towarzystwie mocno zbudowanych panów - zdradza Jacek Barcz ze wspólnoty mieszkaniowej Chmielna 14.
Uważa, że wobec urzędniczej znieczulicy, braku gospodarza w mieście i tego, że "nikomu nic się nie chce", nie ma co liczyć na poważne zmiany. - Prawo się musi zmienić. Jak złapali dzieciaka znajomych, którzy mieszkają w Sztokholmie, to nie dość, że musiał wyczyścić z bazgrołów elewację, to jeszcze odnowili ją na koszt rodziców. U nas to walka z wiatrakami. Nawet jak złapie się sprawcę na gorącym uczynku, to sąd orzeknie: mała społecznie szkodliwość czynu - złości się pan Barcz.
I marzy, że kiedyś Warszawa doczeka się takiego prezydenta jak burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani. Może być w spódnicy.
Zostań fanem serwisu warszawa.gazeta.pl na Facebooku
Źródło: warszawa.gazeta.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.