Domowy obiad w niewygórowanej cenie
25 osób jest tu zatrudnionych na umowę o pracę, jedna – na umowę zlecenie. Wśród pracowników 20 osób to niepełnosprawni. Mają schizofrenię, zaburzenia funkcjonowania, są wrażliwi, bardziej krusi niż ludzie zdrowi, często wolniej niż oni wykonują powierzone im czynności. Gospoda otrzymuje dofinansowanie do wynagrodzeń rzędu 75 proc. Ewentualne zyski nie są dzielone, tylko dalej inwestowane.
Gospoda to trochę stołówka, a trochę sala imprezowa. Panuje tu klimat swojski, serdeczny, bez zbędnego pośpiechu. Przy wejściu siedzi pani kasjerka. Kelnerki uwijają się, przynoszą dania do stolików. W sali konsumpcyjnej zmieści się około 50 osób, na imprezach więcej. Pani kasjerka z kelnerką długo zastanawiają się, jak ustawić złożone w misterny wachlarz serwetki – przodem czy bokiem do klienta. – Co pani myśli? – pytają.
Menu jest proste, dania przygotowuje się na świeżo, od ręki. W stałej karcie jest barszcz czerwony z uszkami, rosół (codziennie świeżo gotowany na czterech mięsach) z domowym makaronem albo z kołdunami. Pyszny. Inne zupy zmieniają się – raz jest chłodnik, raz pomidorowa, grochówka, ogórkowa, krupnik, jarzynowa, barszcz wiejski z warzywami, na zamówienie robią flaki. „Jaskółeczka” słynie z pierogów – z mięsem, z kapustą, a także na życzenie gości z kaszą gryczaną. Podawane są z „otopką”, czyli okrasą z topionej słoniny i boczku. Do robienia farszu do pierogów zatrudniona jest specjalna osoba. Dużo osób robi potem pierogi, ale wybrani do tego zadania są ci, którzy ładnie lepią, bo „u nas musi być pieróg smaczny, ale i ładny”, mówi szefowa kuchni, pani Ania.
W menu część cen została zaklejona kolorowymi karteczkami – to znaczy, że ich dzisiaj nie ma. Ceny są bardzo przystępne – do 10 zł zjemy cały domowy obiad. Na drugie danie można zamówić gulasz, dewolaja, pulpety. Sztandarowym daniem na imprezy jest udko bez kości faszerowane boczkiem w sosie beszamelowym, zapiekane z porem i podawane z warzywami gotowanymi na parze (brokułami, pieczarkami, kalafiorem, papryką). To danie jest specjalnością pani Ani, szefowej kuchni. Przed nią pracowały tu trzy kucharki, ale ona wytrzymała najdłużej. – Wprowadziłam wiele zmian – mówi. – Przede wszystkim zadbałam o czystość w kuchni.
Specjalnością szefowej kuchni są także ciasta. Na wesela czy chrzciny piecze „sernik z rosą” albo „tort śmietanowy spod kamienia”. Przygotowanie go wymaga wiele pracy, trzeba upiec mnóstwo placuszków. Pani Ania mówi, że ciasta wymagają pielęgnacji, skupienia, uwagi. Robi je po godzinach, w ciszy.
Współpraca i zrozumienie
W kuchni pracują cztery zdrowe kucharki, niepełnosprawni im pomagają – obierają ziemniaki, kroją warzywa, zmywają. Praca zajmuje im kilka razy więcej czasu niż osobom zdrowym. Najbardziej odpowiada im powolna, spokojna, wprowadzająca w trans produkcja. – Trzeba codziennie im mówić, co mają zrobić, powtarzać, nawet jeśli mają do wykonania te same czynności. Chwilami jest to bardzo trudne – wyznaje szefowa kuchni.
Pani Ania myślała, by odejść. Gdzie indziej oferowano jej lepsze warunki. Ma jednak blisko do domu, nie pracuje w nocy. Klienci za nią przyszli, robią w „Jaskółeczce” wesela. – Teraz do mnie dociera, jaką ponoszę odpowiedzialność – mówi. – Z szefową jesteśmy podzielone. Ona jest za niepełnosprawnymi, ja za zdrowymi pracownikami. Chorzy mają oprócz pensji renty. No i płacimy za jedzenie.
– Problem jest taki, że ja głośno mówię – zwierza się dalej szefowa. – Pani prezes ze mną walczy. Powtarzam im dziesięć razy, co mają zrobić, a nie mogę przecież podnieść głosu, no i denerwuję się. Nie byłam w żaden sposób przygotowana do pracy z chorymi.
Pani prezes: – Uczymy się w trakcie wykonywania pracy i oni nas też uczą.
W „Jaskółeczce” z założenia miały być zatrudnione osoby do opieki nad chorymi – tzw. trenerzy pracy (jedna z wykształceniem pedagogicznym, druga z gastronomicznym). W praktyce takich osób nie ma, więc zdrowi pracownicy muszą samodzielnie poszukiwać sposobów dotarcia do osób chorych. Dla pani Ani najtrudniejsze jest to, że trzeba powtarzać polecenia, a klient wymaga dania już, natychmiast. Dla pani prezes kłopotliwe są zwolnienia lekarskie. – Jak mają gorszy okres, biorą dużo zwolnień – mówi. – A tu trzeba wszystko zrobić. Działamy na wolnym rynku. Nie ma środków, żeby zatrudniać specjalnych opiekunów. Osoby zdrowe muszą opiekować się chorymi. Zarabiają tyle samo – od 1400 zł do 1800 zł brutto.
Mozolną pracę wydłubywania kości z kurzych udek przydzielono chorej na schizofrenię Agnieszce. Ma miły uśmiech, trochę zalęknione oczy. Podczas rozmowy po jej twarzy przelatuje nerwowy grymas. W „Jaskółeczce” pracuje od dwu i pół roku. Jest kucharką. Poza przygotowywaniem udek do dalszej obróbki kroi inne produkty, smaży mięsa, myje naczynia. Do jej zadań należy też wydawanie potraw. – Z chorych to tylko ja, Bogusia i Ula wydajemy – opowiada.
– Podgrzewamy wszystko, układamy na talerzu, przekazujemy kelnerkom. Innym jest trudno. To wymaga myślenia. Niektóre osoby by się zagubiły.
Agnieszka ma licencjat z ekonomii. Gdy zachorowała, straciła pracę i nie mogła znaleźć nowej. Chodziła do domu środowiskowego dla chorujących psychicznie i tam dowiedziała się o „Gospodzie”. Praca pomaga jej w normalnym funkcjonowaniu, opiece nad nastoletnim synem. – Nigdy nie jest się wolnym od tej choroby – mówi. – Trzeba jednak odróżnić fantazję od rzeczywistości, odrzucać dziwaczne myśli. Mnie się udaje. Praca jest dla mnie terapią.
Artur ma 29 lat, choruje na schizofrenię, pracuje w kuchni od trzech lat. – Lubię gotować – opowiada. – Co na przykład? – pytam. – Pierogi, rosół z grzankami, sałatki – wylicza Artur. Mieszka z rodzicami. W domu nie gotuje, bo mama mu nie pozwala, woli gotować sama.
Nadopiekuńczy rodzice zdarzają się często, jeśli chodzi o osoby chore psychicznie – stwierdza psycholog Zdzisław Gajewski, współpracujący ze Stowarzyszeniem „Wzajemna Pomoc”. – Tacy rodzice nie dążą do usamodzielnienia swoich dzieci. Rodziny zresztą czasem reagują lękowo, gdy pacjent się usamodzielnia. Wolą chorego pasywnego. Pacjentom bez pomocy najbliższych trudno wyjść z roli osoby bezradnej i wymagającej opieki – tłumaczy psycholog.
– Pracowały u nas osoby traktowane przez rodziców zupełnie ulgowo. Nie były nauczone, jak ścielić łóżko czy uprasować ubrania. Mamusia wszystko im podaje, nawet leki. Przychodzą tu i nie umieją nic. Nikt nie nauczył ich nawet, jak się układa sztućce. Nigdy nie pracowali. Trudno im zrozumieć, że to jest praca, a nie forma jakichś zajęć. Są jak dzieci – opowiada Dorota, lat 34, kosmetyczka z zawodu, kelnerka, w „Jaskółeczce” od 2007 roku. Nie jest chora psychicznie, ma tzw. „ogólny zły stan zdrowia”, jest po białaczce, ma nadwrażliwe jelito, chorą wątrobę, silne bóle i zawroty głowy, cierpi na chroniczne zmęczenie. Szefowa kuchni i pani prezes mówią, że trudno znaleźć bardziej pracowitą osobę.
Znany krakowski psychiatra Bogdan de Barbaro wśród czynników, które zapobiegają nawrotom i trzymają chorego w stanie stabilnym wymienia na pierwszym miejscu pracę, a nie nowsze leki czy terapię – tłumaczy doktor Edyta Mazur, psychiatra współpracujący ze Stowarzyszeniem.
Prezes Gierduszewska nie ustaje w planowaniu i marzeniach. Chce doprowadzić do otwarcia centrum psychiatrii środowiskowej w Radomiu. W takim centrum byłyby zespoły leczenia, oddział dzienny, psychoterapia indywidualna i grupowa. Poza tym planuje zagospodarować ogród wokół gospody, zrobić w nim ścieżkę edukacyjną dla dzieci z różnymi roślinami i ich opisami.
Doktor Mazur mówi: – Takie inicjatywy jak „Gospoda Jaskółeczka” powodują, że chorzy mogą wrócić do normalnego funkcjonowania, czuć się potrzebni. Mają kontakt z ludźmi o podobnych doświadczeniach, widzą, jak inni radzą sobie z chorobą, czują, że nie są sami. Mazur podkreśla także konieczność utworzenia ośrodków psychiatrii środowiskowej. – Radom to pustynia pod tym względem – ubolewa.
Pani prezes marzy o samochodzie dla „Jaskółeczki”. Dużo osób zgłasza się z prośbą o catering. – Będziemy startować do jakiegoś programu unijnego – mówi Gierduszewska.
Patrząc, jak wiele udało jej się dotąd osiągnąć, można być prawie pewnym, że i te plany zrealizuje. Poza wielkim wsparciem finansowym, koniecznym dla utworzenia „Jaskółeczki”, najważniejsza jednak wydaje się tu wielka praca pani prezes i osobiste zaangażowanie pracowników. Bez tego to przedsięwzięcie nigdy by się nie udało.
Monika Kucia
Źródło: Informacja własna