Czy dotowanie spółdzielni socjalnych im pomaga czy szkodzi? Czy szkolenia są potrzebne? I jak budować nową solidarność społeczną? - gorąca dyskusja czytelników portalu ekonomiaspoleczna.pl wywiązała się pod tekstami Cezarego Miżejewskiego i polemizującego z nim Piotra Frączaka na temat spółdzielczości socjalnej w piątą rocznicę uchwalenia ustawy o spółdzielniach socjalnych.
Internauta Piotr, nawiązując do tej wypowiedzi, postuluje, aby wymóc zmianę priorytetów w przydzielaniu środków: ograniczyć dotacje dla „cwanych organizacji 'szkolących'”, a zwiększyć dla ludzi w spółdzielniach, które w innym wypadku w większości nie przetrwają na rynku.
Temat ciągnie inny internauta. „Ile osób z tzw. obszarów wykluczenia zatrudnia te 300 istniejących spółdzielni socjalnych? Ile pieniędzy wydano na promocję, wsparcie itd.? Ile wykluczonych osób usamodzielniło się materialnie?” – pyta Mzakrzewski. Sekunduje mu Barbara W., która uważa, że trzecie pytanie powinno stawiać się nie tylko w odniesieniu do spółdzielni socjalnych.
Internauta Mzakrzewski dodaje, że kiedyś zadał instytucji wdrażającej projekt systemowy dla placówek pomocy społecznej na Mazowszu pytanie, ilu beneficjentów w efekcie udziału w projekcie mogło całkowicie zaprzestać korzystania z pomocy społecznej lub zmniejszyć jego zakres. Okazało się, że organizatorzy konferencji byli zaskoczeni pytaniem i nie mieli odpowiednich danych, by udzielić odpowiedzi.
O odpowiedź pokusił się za to autor felietonu Cezary Miżejewski: „Te 300 spółdzielni socjalnych zatrudnia około 1500-1600 osób; I tyle można uznać za usamodzielnione. Ale ekonomia społeczna to nie tylko wykluczeni. Na promocję, wsparcie doradcze szkolenia od początku wydatkowania do końca marca br. zakontraktowano ok. 247 mln zł. zaś wydatkowano i rozliczono 128 mln zł. Z Funduszu Pracy nie wydano według moich obliczeń w ostatnich trzech latach więcej niż 2,5 do 3 mln zł”.
Miżejewski zgadza się jednak, że pieniądze nie zawsze są wydatkowane na najsensowniejsze rozwiązania: „Dziś szkolenie ze spółdzielni czy działalności organizacji pozarządowych robi każdy, kto raz przeczytał ustawy. Problem polega na tym że pieniądze dostawało bez żadnej publicznej strategii rozwoju się według tego kto ładniejszy – i spełniający formalne wymogi – projekt napisał. Po drugie nadal brak wsparcia dla rozwoju istniejących spółdzielni i podmiotów” – pisze Miżejewski. Dodaje przy tym, że nie można, jak liberałowie i technokraci, przeliczać wszystkiego na pieniądze. Nie da się tego zrobić z energią społeczną i poczucia wpływu na swój los – wartości, jakie wyzwala dobrze zrobiona przedsiębiorczość społeczna.
Zgadza się z nim internautka Grażyna: „stworzenie grupy, zaufanie, integracja to podstawa każdej pracy zespołowej. A od siebie dodam, że trzeba to pielęgnować, aby trwało”.
I właśnie z pielęgnowaniem, według części internautów, jest problem. Anonim pisze: „Na ogół początek to dofinansowanie PUP, fundusze unijne, piękna sprawa. Tylko że to się kończy. Środki z Funduszu Pracy skonsumowane na sprzęt lub inne niepotrzebne, nieprzemyślane sprzęty, ludzie niedobrani, ludzie oszukani, ludzie stojący przed problemem bytu bez świadczeń. Reasumując, energia jest, potencjał też, a przyszłości jak nie widać, tak nie widać”.
Z takim podejściem polemizuje internauta Prekser: „Historia z rybą i wędką, nie dotyczy tylko ludzi, ale również podmiotów. Jak się po prostu da spółdzielniom pieniądze na działanie, bo inaczej nie przetrwają na rynku to się im da rybę i nigdy się nie nauczą łowić” – pisze. Ale nie zgadzają się z nim inni czytelnicy. Internauta przedstawiający się jako Znajomy polemizuje: „historyjka z wędka i rybka jest dość znana i przestarzała. Jak masz odwagę, to weź sobie tę rybkę, dopraw i podaruj rodzinie. A spółdzielnię socjalną i ludzi, którzy ją prowadzą zostaw w spokoju. Może i nie mają doświadczenia, ale mają dużo odwagi i zapału”. Znajomy dodaje, że aby otrzymać dofinansowanie spółdzielcy muszą ciężko walczyć i wypominanie im tego jest nie na miejscu.
Tekst ten spotkał się z wielką aprobatą internautki przedstawiającej się jako Katarzyna Kamecka-Lach: „Jakże czekałam na ten głos! Bardzo dziękuję! Tak – stanowczo najpierw nauczmy się współpracy (np. w kooperatywie spożywczej) a dopiero potem zakładajmy spółdzielnie pracy (socjalne w szczególności). Inaczej to marnowanie pieniędzy publicznych i budowanie co najwyżej… spółdzielni frustracji i zniechęcenia”.
A jakie jest Państwa zdanie? Czy wydawanie środków publicznych na szkolenia dla spółdzielców to marnotrawstwo. A może wystarczy poprawić i uszczelnić system przyznawania tych środków? Czy dotacje pomagają ruchowi spółdzielczemu, przyczyniając się do poprawy sytuacji osób zagrożonych wykluczeniem, czy wręcz przeciwnie? Czy idea spółdzielni socjalnych się sprawdza, czy też może powinniśmy zupełnie inaczej, na nowo podejść do tej tematyki. A jeśli tak - to jak? Czekamy na państwa głosy - zarówno w formie komentarzy pod tekstem, jak i maili na adres ekonomiaspoleczna(at)fise.org.pl.
Krzysztof Cibor, ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl