Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Justyna ma ośmioro dzieci, chorego męża i mówi, że życie w biedzie to najgorszy żywot na świecie. Barbara się z nią zgadza, ale dodaje też stanowczo, że ludzie sami z siebie robią dziadów.
Obie kobiety spotykam podczas zajęć grupy aktywizacyjnej dla osób
bezrobotnych w Ośrodku Interwencji Kryzysowej (OIK) Caritas w
Mińsku Mazowieckim. To drugie spotkanie po wakacjach. Jest tylko
Justyna i Barbara.
– To normalne, że po dłuższej przerwie nie ma wszystkich na pierwszych spotkaniach – wyjaśnia psycholog Joanna Zdanowicz, która prowadzi zajęcia. – Grupa liczy około ośmiu osób. Myślę, że wkrótce dołączy do nas reszta.
Grupa działa, bo jest potrzebna
Bezrobotni zaczęli spotykać się pod koniec 2005 r. Wtedy – dzięki umowie podpisanej przez Caritas z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie – były jeszcze pieniądze na prowadzenie zajęć. Teraz pieniędzy nie ma, ale grupa działa dalej, bo jest potrzebna.
Na samym początku, po każdym spotkaniu wydawane były paczki żywnościowe, więc przychodziło więcej ludzi. Odkąd żywność rozdaje się raz w miesiącu, w ośrodku zjawiają się tylko te kobiety, którym zależy na tym, żeby uczestniczyć w zajęciach prowadzonych raz w tygodniu w czwartki. I nie chodzi im tylko o ćwiczenia, dzięki którym lepiej poznają same siebie, zapanują nad stresem czy poradzą sobie z codziennymi trudnościami.
– Człowiek jest sam w domu, nie ma z kim porozmawiać, komu się wyżalić, a tutaj można się wygadać, pośmiać, poradzić się – mówi Barbara.
– Nie mogę się doczekać czwartku, żeby przyjechać na spotkanie i sobie z koleżankami pogadać. Nawet jak moje najmłodsze dziecko karmiłam, to mimo, że mleko mi z piersi leciało, ale na grupie musiałam być – twierdzi Justyna.
Historia Barbary
Barbara jest energiczną kobietą. Szybko nawiązuje kontakt. Szczerze opowiada o sobie.
– Ja wiem, co to bieda – zapewnia, ale nie ma w niej cienia żalu nad sobą. – Teściowa powiedziała kiedyś, że mój mąż jest w czepku urodzony, a takie osoby nie garną się do pracy. I tak było. Jemu życie upłynęło jak w bajce – opowiada. – Na początku było nam dobrze. Jednak po urodzeniu syna mąż przestał mi pomagać. Potem się rozpił. Były takie dni, że nie było co do garnka włożyć. A ile złota do lombardu poszło, szkoda gadać. To już się nie wróci.
Bywało, że Barbara pracowała na czterech etatach. Harówkę od rana do nocy przypłaciła zdrowiem. Ma kłopoty z kręgosłupem, sercem i rękami. Rok temu jej mąż zmarł. Została sama z synem i córką. Jakoś sobie radzi. Jak mówi: pracę się znajdzie, jak się chce. Nie narzeka, nie wyciąga rąk, żeby ktoś jej coś dał. Teraz, od dłuższego czasu, jest na zwolnieniu. Na zajęcia do OIK przyprowadziła ją znajoma. Spodobało jej się i zaczęła przychodzić regularnie.
– O czym marzę? – zastanawia się przez chwilę. – Chciałabym spotkać księcia na białym koniu. Chciałabym, żeby był pracowity i nie rzucał rodziną po kątach, żeby umiał gotować i dał trochę miłości – uśmiecha się. – Żartuję, najważniejsze żebym zdrowie miała, to z resztą problemów sobie poradzę.
Historia Justyny
Justyna trochę wstydzi się mówić o swoim życiu. Widać, że dostała od niego w kość. Bez przerwy jednak się uśmiecha.
– Jak byłam młoda zaczepiła mnie Cyganka, żeby powróżyć. Nie chciałam dać jej pieniędzy, wtedy ona powiedziała, że skoro tak, to i ja do końca życia mieć ich nie będę – opowiada. – I tak jest! Klątwę na mnie jakąś rzuciła. Pewnie do końca moich dni będę żyła w biedzie.
Justyna ma ośmioro dzieci, z czego czwórka chodzi do szkół specjalnych. Najmłodsze ma kilka miesięcy. Mąż nie pije, ale jest chory na padaczkę. Nikt do stałej pracy go nie chce wziąć. Łapie dorywcze zajęcia. Ona zajmuje się domem. Niedawno dobrzy ludzie przekazali im mieszkanie. Rodzina już nie musi tułać się po wynajmowanych lokalach. Jest lepiej, ale pieniędzy wciąż brakuje. Zasiłek rodzinny jest nieduży, a dzieci i ich potrzeby rosną.
– Najmłodsza córka jest już trochę odchowana, dlatego zimą pójdę do pracy. Oddamy długi i jakoś będziemy żyć. Grunt, żeby nigdy już nie usłyszeć „mamo, nie ma co jeść” – mówi Justyna. – Bieda, to najgorsze co może człowieka spotkać. Chciałabym, żeby moje dzieci miały w żuciu lepiej, nie tak jak ja.
Kto miał skorzystać, ten skorzystał
Po zakończeniu zajęć rozmawiam z Joanną Zdanowicz.
– Ta grupa wsparcia jest bardzo potrzebna – przyznaje. – Kiedyś przychodziła na spotkania pani, która opowiadała o swoich życiowych trudnościach. Dzięki rozmowie z kobietami uporządkowała swoje życie rodzinne. Wiele osób po zajęciach zaczęło inaczej patrzeć na swoje życie, zmieniło się, część znalazła pracę – wylicza. – Kto miał skorzystać z tej grupy, to na pewno skorzystał – zapewnia.
Patrząc na Barbarę i Justynę jestem pewny, że tak właśnie jest.
– To normalne, że po dłuższej przerwie nie ma wszystkich na pierwszych spotkaniach – wyjaśnia psycholog Joanna Zdanowicz, która prowadzi zajęcia. – Grupa liczy około ośmiu osób. Myślę, że wkrótce dołączy do nas reszta.
Grupa działa, bo jest potrzebna
Bezrobotni zaczęli spotykać się pod koniec 2005 r. Wtedy – dzięki umowie podpisanej przez Caritas z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie – były jeszcze pieniądze na prowadzenie zajęć. Teraz pieniędzy nie ma, ale grupa działa dalej, bo jest potrzebna.
Na samym początku, po każdym spotkaniu wydawane były paczki żywnościowe, więc przychodziło więcej ludzi. Odkąd żywność rozdaje się raz w miesiącu, w ośrodku zjawiają się tylko te kobiety, którym zależy na tym, żeby uczestniczyć w zajęciach prowadzonych raz w tygodniu w czwartki. I nie chodzi im tylko o ćwiczenia, dzięki którym lepiej poznają same siebie, zapanują nad stresem czy poradzą sobie z codziennymi trudnościami.
– Człowiek jest sam w domu, nie ma z kim porozmawiać, komu się wyżalić, a tutaj można się wygadać, pośmiać, poradzić się – mówi Barbara.
– Nie mogę się doczekać czwartku, żeby przyjechać na spotkanie i sobie z koleżankami pogadać. Nawet jak moje najmłodsze dziecko karmiłam, to mimo, że mleko mi z piersi leciało, ale na grupie musiałam być – twierdzi Justyna.
Historia Barbary
Barbara jest energiczną kobietą. Szybko nawiązuje kontakt. Szczerze opowiada o sobie.
– Ja wiem, co to bieda – zapewnia, ale nie ma w niej cienia żalu nad sobą. – Teściowa powiedziała kiedyś, że mój mąż jest w czepku urodzony, a takie osoby nie garną się do pracy. I tak było. Jemu życie upłynęło jak w bajce – opowiada. – Na początku było nam dobrze. Jednak po urodzeniu syna mąż przestał mi pomagać. Potem się rozpił. Były takie dni, że nie było co do garnka włożyć. A ile złota do lombardu poszło, szkoda gadać. To już się nie wróci.
Bywało, że Barbara pracowała na czterech etatach. Harówkę od rana do nocy przypłaciła zdrowiem. Ma kłopoty z kręgosłupem, sercem i rękami. Rok temu jej mąż zmarł. Została sama z synem i córką. Jakoś sobie radzi. Jak mówi: pracę się znajdzie, jak się chce. Nie narzeka, nie wyciąga rąk, żeby ktoś jej coś dał. Teraz, od dłuższego czasu, jest na zwolnieniu. Na zajęcia do OIK przyprowadziła ją znajoma. Spodobało jej się i zaczęła przychodzić regularnie.
– O czym marzę? – zastanawia się przez chwilę. – Chciałabym spotkać księcia na białym koniu. Chciałabym, żeby był pracowity i nie rzucał rodziną po kątach, żeby umiał gotować i dał trochę miłości – uśmiecha się. – Żartuję, najważniejsze żebym zdrowie miała, to z resztą problemów sobie poradzę.
Historia Justyny
Justyna trochę wstydzi się mówić o swoim życiu. Widać, że dostała od niego w kość. Bez przerwy jednak się uśmiecha.
– Jak byłam młoda zaczepiła mnie Cyganka, żeby powróżyć. Nie chciałam dać jej pieniędzy, wtedy ona powiedziała, że skoro tak, to i ja do końca życia mieć ich nie będę – opowiada. – I tak jest! Klątwę na mnie jakąś rzuciła. Pewnie do końca moich dni będę żyła w biedzie.
Justyna ma ośmioro dzieci, z czego czwórka chodzi do szkół specjalnych. Najmłodsze ma kilka miesięcy. Mąż nie pije, ale jest chory na padaczkę. Nikt do stałej pracy go nie chce wziąć. Łapie dorywcze zajęcia. Ona zajmuje się domem. Niedawno dobrzy ludzie przekazali im mieszkanie. Rodzina już nie musi tułać się po wynajmowanych lokalach. Jest lepiej, ale pieniędzy wciąż brakuje. Zasiłek rodzinny jest nieduży, a dzieci i ich potrzeby rosną.
– Najmłodsza córka jest już trochę odchowana, dlatego zimą pójdę do pracy. Oddamy długi i jakoś będziemy żyć. Grunt, żeby nigdy już nie usłyszeć „mamo, nie ma co jeść” – mówi Justyna. – Bieda, to najgorsze co może człowieka spotkać. Chciałabym, żeby moje dzieci miały w żuciu lepiej, nie tak jak ja.
Kto miał skorzystać, ten skorzystał
Po zakończeniu zajęć rozmawiam z Joanną Zdanowicz.
– Ta grupa wsparcia jest bardzo potrzebna – przyznaje. – Kiedyś przychodziła na spotkania pani, która opowiadała o swoich życiowych trudnościach. Dzięki rozmowie z kobietami uporządkowała swoje życie rodzinne. Wiele osób po zajęciach zaczęło inaczej patrzeć na swoje życie, zmieniło się, część znalazła pracę – wylicza. – Kto miał skorzystać z tej grupy, to na pewno skorzystał – zapewnia.
Patrząc na Barbarę i Justynę jestem pewny, że tak właśnie jest.
Artykuł ukazał się w miesięczniku organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 10 (46) 2007; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.