Debaty o bardziej obywatelskich mediach kręcą się w kółko. Ludzie mediów zamykają wszystkim usta argumentem, że na media działają dwie siły. Obie zewnętrzne, niezmienialne, z którymi trudno walczyć. Jedna to okrutny rynek, druga – „głupi” widzowie. Organizacje powinny to myślenie przełamać.
Uczestniczymy w jednej z
największej rewolucji tego, i ubiegłego, wieku – medialnej. Dla
tysięcy osób telewizja to dziś podstawowe źródło wiedzy o świecie.
Wiele zjawisk społecznych w ogóle by w naszej wyobraźni nie
istniało, gdybyśmy wcześniej nie włączyli odbiornika. Nie
mielibyśmy szansy zdecydować o solidarności z głodującymi w
Erytrei, gdybyśmy, przy niedzielnym obiedzie, nie oglądali
ONZ-owskich flag łopoczących nad obozami dla uchodźców, które
znajdują się w miejscu, które trudno nam nawet znaleźć na mapie.
Siła mediów działa również w drugą stronę. Wiele zjawisk w mediach
nie istnieje. Znaczy – jakby ich nie było. Świat pozarządowy o tym
wie i dotkliwie to odczuwa. Przykład: dziś, w dziedzinie edukacji
najdonośniej słychać głos ministra Giertycha, choć wielu
społeczników i nauczycieli ma lepsze pomysły na bezpieczeństwo w
szkołach, niż kamery w ubikacji.
– Po pierwsze, czy media zdają
sobie sprawę, jaką siłę stanowią? Po drugie, czy zastanawiają się,
co z tą siłą mogą zrobić dla dobra społecznego, dla interesu
wspólnego, po to, żeby się ten kraj, i każdy inny, rozwijał
możliwie najrozumniej?
INFORMACYJNY FAST FOOD
Pomimo spoczywającej na nich
olbrzymiej odpowiedzialności (działanie na wyobraźnię tysięcy osób)
i posiadania olbrzymiego potencjału, mediom funkcję edukacyjną –
polegającą na tłumaczeniu ludziom tego, co im się przede wszystkim
bezkrytycznie pokazuje – realizować trudno. Media, szczególnie
elektroniczne, są powierzchowne. W informowaniu o konkretnej
sprawie nie zachowują ciągłości. Serwują nam raczej informacyjny
fast food. Ledwośmy przeżuli „newsa” o rozpoczęciu protestu,
dostajemy kolejnego – o budowie autostrady. Możemy się nigdy nie
dowiedzieć, czy protest odniósł skutek.
– Jeden temat spycha drugi – mówił
prof. Król. – Nie jestem na przykład w stanie dowiedzieć się z
mediów w jakiej kondycji jest polska nauka. Kreuje się
rzeczywistość kawałków, nie budując między nimi linii ciągłej.
Dziennikarze się tłumaczą. Najpierw
specyfiką pracy. Ich pracodawca potrzebuje ekskluzywnego newsa,
którego muszą zdobyć pod presją czasu. Trudno, żeby taki news był
informacją pogłębioną. Trudno się znać na wszystkim, jeśli rano
jest się na przecięciu wstęgi w oczyszczalni ścieków, a wieczorem
na otwarciu galerii. Dziennikarstwo informacyjne to surfowanie po
powierzchni, a nie nurkowanie.
KTO DOSTĄPI ZBAWIENIA?
Prof. Król namawia, żeby jednak
spróbować.
– Mam wrażenie, że polska telewizja
jest wyjątkowo niechętna, żeby w swojego widza uwierzyć. W
telewizji niemieckiej, brytyjskiej czy amerykańskiej, na tyle na
ile je znam, jest możliwy program, gdzie przez dwie godziny dwie
osoby poważnie ze sobą rozmawiają, a nie boksują się. W polskiej –
na razie sobie tego nie wyobrażam. Nie wiem, czy ktoś w ogóle
próbował.
– Każde medium ma swoje społeczne
alibi i miejmy nadzieję, że dzięki niemu jednak dostąpimy
zbawienia.
MÓWMY W JĘZYKU SURFERÓW
Żadna z powyższych propozycji nie
satysfakcjonuje tych, którzy mieliby coś do powiedzenia, ale są
dzisiaj w komercyjnych mediach informacyjnych nieobecni. To spora
grupa osób, które nie dysponują immunitetem parlamentarzysty ani
nie są nadwornymi komentatorami o ugruntowanej pozycji. W tej
grupie znajduje się niemal cały sektor pozarządowy: społecznicy i
zaangażowani zapaleńcy. Tacy, którzy mogliby tłumaczyć ludziom
świat. Którzy mają wiedzę i bardziej finezyjne pomysły na Polskę,
budzenie patriotyzmu, edukację, niż te arcyłopatologiczne, o
których słyszymy, włączając odbiorniki.
Ci jednak, wiedzeni zasłyszanymi
opiniami lub własnymi niezbyt udanymi kontaktami z mediami, przy
kolejnych próbach reagują frustracją i narzekaniem: nie rozumieją
nas, nie chcą, więc nie będziemy się starać. A może jednak trzeba
się nauczyć języka surferów? Jeśli biznes, przy pomocy mediów,
potrafi skutecznie przekonywać, że zakup brązowych sznurówek
radykalnie zmienia ludzkie życie, to trzeci sektor prawdopodobnie
umiałby równie skutecznie namawiać do czynienia rzeczy mądrych,
dobrych i pięknych. To jest – przynajmniej po części – kwestia
narzędzi i umiejętności komunikacyjnych, których można się
nauczyć.
Mocno wierzę, że trzeci sektor może
być bardziej w mediach obecny. Jak również w to, że wśród ludzi
mediów i ich odbiorców znajdą się nurkowie, a nie surferzy.
Źródło: gazeta.ngo.pl