Łatwiej pozyskać pieniądze na przedsięwzięcie parakulturalne, związane z edukacją albo pomocą społeczną, niż działalność twórczą – czyjeś niesprecyzowane licencia poetica.
Na plaży w Liverpoolu, w części miasta uznawanej za nieatrakcyjną i
podupadłą, tkwi w wodzie sto żelaznych postaci. To naturalnej
wielkości rzeźby Antony`ego Gormleya – symbol emigrantów. Kiedy
przychodzi przypływ – posągi chowają się pod wodą. „Emigrują”
wówczas do Stanów, tak jak wyjeżdżało, w XIX i XX wieku, tysiące
ubogich robotników. Instalacja została sfinansowana w całości z
publicznych miejskich pieniędzy. Ma służyć rewitalizacji tej
nadmorskiej dzielnicy, to znaczy: wywołać zainteresowanie tym
miejscem, zachęcić ludzi do odwiedzenia go, a potem osiedlania się,
inwestowania itd. Nie zaczęto jednak od budowy supermarketu, ale od
projektu, nieprzekładającego się wprost na wzrost czyichkolwiek
dochodów. Tzw. sztuka publiczna to wypróbowany brytyjski patent na
rewitalizację. Zajmują się tym uznani artyści i organizacje
pozarządowe – niezwykle doceniane przez samorząd, który jest często
mecenasem ich przedsięwzięć.
Ile pieniędzy na kulturę?
Fundacja Bęc Zmiana, która w Polsce zajmuje się promowaniem sztuki
publicznej, jest zdania, że u nas tego typu przedsięwzięcia trudno
sfinansować. Mimo że działa w najbardziej otwartym kulturalnie i
zamożnym środowisku, z samorządem sprzyjającym nietypowym
artystycznym akcjom – w Warszawie.
– Środki na finansowanie naszej działalności możemy pozyskać
jedynie z jednego Programu Operacyjnego Ministerstwa Kultury, a
mianowicie: Promocji Twórczości. Można próbować sięgać po środki
europejskie, tu jednak procedura selekcji jest bardziej
skomplikowana, a więc i szansa na ich otrzymanie mniejsza – mówi
Małgorzata Ratajska, fundraiserka Bęc Zmiany. – Pozostali
grantodawcy finansują głównie przedsięwzięcia, służące tzw.
awansowi społecznemu przez sztukę, czyli temu, żeby ludzi nauczyć
sztukę odbierać. I my staramy się znaleźć w tych priorytetach
miejsce dla siebie.
Ministerstwo Kultury przeznaczyło w tym roku 271 mln zł na kulturę,
w tym ponad 40 mln zł na promocję twórczości. W budżetach
samorządów rocznie wydaje się na kulturę od niespełna 10 tys. zł
(np. Dzierżoniów – mazowieckie), do 400 tys. (na Śląsku). Burmistrz
Kluczborka (opolskie) ma łącznie 70 tys. złotych na rozwijanie
wśród mieszkańców, szczególnie dzieci i młodzieży, świadomości
kulturalnej; działania na rzecz ogólnego wzrostu kultury
społeczeństwa; na przedsięwzięcia kulturalne i wychowawcze oraz
organizowanie konkursów kulturalnych dla dzieci i młodzieży.
Warszawa jest działaniom organizacji kulturalnych wyjątkowo
przyjazna, bo miasto wydaje na kulturę sporo. Roczny budżet
kulturalny, przekazywany w konkursach dotacyjnych wynosi ok. 20 mln
złotych.
Lepiej być animatorem niż artystą
Samorząd i administracja publiczna chętniej finansują edukację
kulturalną i animację kultury (np. warsztaty dla dzieci) niż
działania stricte artystyczne (np. stworzenie dzieła artystycznego
czy produkcję spektaklu).
– Z naszego doświadczenia wynika, że stowarzyszenie, które zajmuje
się wyłącznie twórczością, nie jest się w stanie z tego utrzymać –
mówi Alina Gałązka z teatru Komuna Otwock, który – jak wiele innych
teatrów offowych – jest stowarzyszeniem. Dlatego organizacje
kulturalne, by się utrzymać, robią rzeczy, których by nie robiły,
gdyby otoczono je mecenatem. Po prostu zajęłyby się tworzeniem
produktów kultury. A tak - chodzą na szczudłach i promują kawę w
supermarketach.
– Nie zauważyłam, żeby inne organizacje naciągały swoją działalność
po to, aby zdobyć środki – mówi Katarzyna Kazimierczuk z Teatru
Remus, działającego na warszawskiej Pradze. – Być może radzimy
sobie finansowo dlatego, że zajmujemy się animacją kultury. Ale my
chcemy się nią zajmować. To jest część naszej misji, również
artystycznej, bo jest dla nas ważne dla kogo i po co gramy. Znam
natomiast teatry, które chcą się zajmować tylko twórczością
artystyczną i nie robią projektów społecznych. I mają trudniejszą
sytuację finansową.
Karolina Sakowicz ze Stowarzyszenia Makata z Pińska, teatru
organizującego spektakle uliczne, ma inne zdanie.
– Nam udaje się pozyskiwać środki na produkcję i na wystawienie
spektakli. Wspiera nas regularnie urząd miasta, urząd wojewódzki i
marszałkowski.
– Łatwo jest pozyskiwać środki na spektakl, koncert, wystawę, jeśli
robi się rzeczy widowiskowe, zwłaszcza dla dzieci – mówi Alina
Gałązka. – Ale są to często jednorazowe zdarzenia. A z czego
utrzymywać salę prób, galerię, jak zapewnić przeżycie zespołowi?
Trzeba szukać innych pól aktywności. Te inne działania często
wynikają z czyjejś pasji, zdarza się jednak, że wymusza je bieda i
są wynikiem aktu rozpaczy.
Trzeba wychować odbiorcę
Agnieszka Ginko-Humphries ze stowarzyszenia Teatr Grodzki z
Bielska-Białej twierdzi, że finansowanie przedsięwzięć
parakulturalnych jest zrozumiałe, bo przynosi wymierne efekty
społeczne.
– Sztuka może być podstawą wielu innych działań: związanych z
resocjalizacją, edukacją, aktywizacją zawodową, terapią itp. Dzięki
sztuce można osiągnąć inne ważne cele. Istotne jednak, żeby były to
działania twórcze.
Teatr Grodzki zajmuje się aktywizacją przez sztukę od 12 lat.
Pracuje z różnymi grupami: trudną młodzieżą, bezrobotnymi,
niepełnosprawnymi. Dlatego może liczyć na wsparcie aż 13
instytucji, w tym samorządu wszystkich szczebli, kilku prywatnych
fundacji, a nawet Ministerstwa Sprawiedliwości, które
współfinansowało zajęcia teatralne z przeciwdziałania agresji wśród
młodzieży.
W regionalnych strategiach rozwoju kultury (jeśli już istnieją)
dużą wagę przykłada się do edukacji kulturalnej.
Dariusz Jarosiński, szef Komisji Dialogu Społecznego ds. Kultury –
forum, gdzie współpracują ze sobą warszawskie organizacje
kulturalne i miejscy urzędnicy.
– Finansujemy animację kultury, bo zakładamy, że w ten sposób
kształcimy aktywnych odbiorców albo twórców kultury. Rezultatem
warsztatu ma być to, że się rozwiną jego uczestnicy – mówi Dariusz
Jarosiński.
Zgadzają się z tym przedstawiciele organizacji, szczególnie tych,
które zajmują się animacją kulturalną. Agnieszka Ginko-Humphries
mówi, że organizacje na Śląsku, gdzie powstawała Regionalna
Strategia Rozwoju Kultury, same o to zabiegały. Wyjaśnia, że to
ważne, bo jeśli szkoła nie przygotowuje do tego, żeby obcować ze
sztuką, to ludzie będą obcować głównie z bohaterami telenoweli.
– Musimy edukować odbiorców, bo jeśli po raz pierwszy nie zetkną
się ze sztuką na warsztatach, to większość z nich po prostu nigdy
nie przyjdzie do teatru.
Weź coś zrób dla dzieci
Bognę Świątkowską z warszawskiej Fundacji Bęc Zmiana boli jednak
fakt, w jakiej formie jest najczęściej realizowana edukacja
kulturalna.
– Nie wiem, czy najwięcej pieniędzy nie przeznacza się na tzw.
animację kultury w wersji: warsztaty dla dzieci malujących kredą po
chodniku, pod nadzorem nauczyciela plastyki. Już nie mówiąc o
chórach śpiewających patriotyczne piosenki. Jest to ważne i cenne,
ale jednocześnie to najbardziej staroświecki sposób obcowania ze
sztuką, który utrzymuje nas w kulturalnym, średniowiecznym
grajdole. Te warsztaty plastyczne można przeprowadzić z udziałem
uznanych polskich i zagranicznych artystów. Podczas takich zajęć
dzieci mogłyby robić rzeczy twórcze, ale niestandardowe. Jakość
tych zajęć jest absolutnie najważniejsza.
Bęc Zmiana stara się odpowiedzieć na standardowe potrzeby
samorządów w najbardziej niestandardowy sposób. Trudno zbadać, ile
organizacji oferuje taką ofertę i czy administracja samorządowa
jest gotowa ją poprzeć.
– Nie wszystkie samorządy poprzez konkursy dotacyjne ułatwiają
rozwój niezależnych inicjatyw kulturalnych. Tylko nieliczne
ogłaszają otwarte konkursy, określając ogólnie rodzaj zadań, np.
animacja przestrzeni postindustrialnych czy edukacja kulturalna, na
które można przedstawić dowolny projekt. Wiele samorządowych
konkursów nadal brzmi: „zorganizowanie koncertu z okazji Dnia
Dziecka”. I wtedy dotacje są rzędu 2 tys. zł – komentuje Katarzyna
Kazimierczuk.
Szansą na finansowanie przedsięwzięć niewpisujących się w
priorytety samorządów mógłby być prywatny biznes. Ale
przedsiębiorcę też ciężko skłonić do wyłożenia pieniędzy na coś, w
wyniku czego nie można się pochwalić społecznym, najlepiej masowym,
rezultatem.
– Jeśli znany w całej Polsce szef gdańskiego Teatru Wybrzeże
borykał się z postawą lokalnej władzy: „znajdź pan sobie, panie
Nowak, sponsora”, to co dopiero mały pozarządowy „bździk” – mówi
Alina Gałązka.
Źródło: gazeta.ngo.pl