Kiedy czytaliśmy „Ptasie radio”, moja koleżanka zaproponowała, żebyśmy poszły i spytały w sklepie zoologicznym o możliwość pożyczenia ptaków na ten czas. Pomyślałyśmy: czemu nie? Najwyżej odmówią – o niestandardowych pomysłach i współpracy z lokalnymi partnerami opowiada Agnieszka Borkiewicz, dyrektorka Biblioteki Publicznej w Jarocinie.
Ignacy Dudkiewicz: – Słyszałem, że jest pani osobą szczerą i otwartą. Czy to cechy, które pomagają pani w działalności w bibliotece?
Agnieszka Borkiewicz: – Otwartość na pewno. A szczerość? Chyba też, ale nie aż do bólu. Powiedziałabym, że czasem potrzebna jest raczej dyplomacja – zwłaszcza w kontaktach z różnymi partnerami w środowisku lokalnym.
Szczerość niekiedy przeszkadza?
A.B.: – Często więcej można zdziałać, będąc elastycznym i otwartym na drugiego człowieka, na jego pomysły, sposób pracy, osobowość. Współpracujemy przecież z różnymi ludźmi. Z niektórymi od razu chwytamy ten sam tok myślenia. Ale są i tacy, którzy nas denerwują. Myślę, że powiedzenie wtedy: „twój pomysł jest beznadziejny”, niczemu nie służy. Zamiast tego warto spojrzeć z innej perspektywy, otworzyć się na to, że mój pomysł wcale nie musi być najlepszy, że być może z połączenia dwóch idei wyjdzie coś jeszcze całkiem innego, ale co uda nam się zrobić razem. A to duża wartość.
Elastyczność przydaje się też pewnie w myśleniu o tym, czym jest biblioteka.
A.B.: – To prawda. Kiedyś 90% działalności bibliotek stanowiło wypożyczanie książek. Obecnie proporcje się odwróciły. Teraz 90% stanowi działalność okołobiblioteczna. W bibliotece musi się dziać więcej niż kiedyś. Tego oczekują użytkownicy. Te przemiany zachodzą na naszych oczach, a my musimy za nimi nadążać. Inaczej zostaniemy w tyle i po prostu znikniemy.
Powiedziała pani kiedyś, że „książka jest ważna”. Prowokacyjnie można byłoby powiedzieć, że chyba coraz mniej…
A.B.: – A jednak każde działanie, które prowadzimy, każdą imprezę, którą organizujemy, czy jest to noc w bibliotece, podchody czy rajd rowerowy, zawsze staramy się oprzeć o książki. Podczas niedawnej „Nocy w bibliotece”, w ramach której kilkadziesiąt dzieci nocowało u nas, motywem przewodnim była na przykład „Alicja w krainie czarów”. Zawsze staramy się tę wiedzę i miłość do książek przemycić, żeby nigdy nie stała nam się obca, nawet jeśli na pierwszy rzut oka jest ona jedynie tłem.
Czasami wydaje się, że staje się tłem także w działaniach biblioteki.
A.B.: – Coś w tym jest. Coraz częściej jesteśmy zapraszani do projektów niezwiązanych stricte z biblioteką. Organizujemy kursy komputerowe, na które lubią przychodzić przede wszystkim seniorzy, dla których biblioteka jest miejscem bezpiecznym, do którego nie wstydzą się przyjść, w którym nikt ich nie wyśmieje, nie powie złego słowa. To miejsce zaufania społecznego. Coraz więcej imprez robimy także we współpracy ze stowarzyszeniami. I o ile kiedyś to my zabiegałyśmy, żeby chciały z nami współpracować, o tyle obecnie to one coraz częściej szukają w nas partnerów.
Na taką marką trzeba pracować?
A.B.: – Bibliotekarze przez wiele lat nie chwalili się tym, co robią. Wiele się w bibliotekach działo, ale mało kto o tym słyszał. Program Rozwoju Bibliotek sprawił, że nauczyliśmy się o sobie mówić. I udało nam się zaistnieć w środowisku. Oczywiście za tym muszą stać dobre rzeczy, które robimy.
O bibliotece zrobiło się głośno?
A.B.: – Tak. A to znaczy, że ktoś nas widzi, ktoś wie, że możemy mu pomóc. Dzięki temu jesteśmy w stanie łączyć obszary, które wydawały się pozbawione punktów stycznych, jak wtedy, gdy zgłosiło się do nas stowarzyszenie organizujące rozgrywki w siatkówkę z pytaniem, czy w przerwie pomiędzy meczami nie moglibyśmy poprowadzić quizu sportowego. Musimy podążać za tym, czego się od nas oczekuje. Chociaż ma to oczywiście swoje granice. Garnków sprzedawać nie będziemy.
Głośno zrobiło się też w bibliotece.
A.B.: – To już nie są miejsca, w których wisiały słynne tabliczki z napisami: „proszę zachować ciszę” czy „nie wolno rozmawiać”. Myślenie o bibliotece jako o miejscu, w którym jest szaro, nudno i tylko kurz się unosi, to relikt dawnych czasów. Wciąż walczymy z tym stereotypem, bo chociaż w większości bibliotek się to zmieniło, to w świadomości osób, które do bibliotek od tego czasu nie trafiły, on wciąż pokutuje. Wciąż długa droga przed nami.
Ten gwar panią cieszy?
A.B.: – Mnie i moich pracowników. Bo przede wszystkim to zespół pracuje z ludźmi, jest na pierwszej linii frontu, to dziewczyny budują naszą markę. Sama nic bym nie zrobiła. Mogę jedynie popchnąć coś w tym lub innym kierunku, ale tak naprawdę to od „zwykłego” bibliotekarza zależy, jak będziemy postrzegani.
Kiedy organizowaliście czytanie „Ptasiego radia”, wypożyczyliście ptaki ze sklepu zoologicznego…
A.B.: – Rzeczywiście, zaprosiliśmy dziennikarkę z lokalnej rozgłośni do czytania „Ptasiego radia”, a moja koleżanka, która miewa szalone pomysły, zaproponowała, żebyśmy poszły i spytały w sklepie zoologicznym o możliwość pożyczenia ptaków na ten czas. Pomyślałyśmy: czemu nie? Najwyżej odmówią.
Pomysł rzeczywiście szalony.
A.B.: – Bardzo chcemy nie zapraszać dzieci na nudne czytania. Kiedy czytaliśmy „Jak Wojtek został strażakiem”, na rynek przyjechała załoga straży, lali wodą i pozwalali dzieciakom wejść do środka wozu. Staramy się, żeby w pamięci młodych ludzi biblioteka została jako fajne miejsce, żeby czytanie kojarzyło im się dobrze. Chcemy, żeby dziecko wychodziło z biblioteki, chcąc do niej przyjść drugi, trzeci i dziesiąty raz.
Działania waszej biblioteki wychodzą także poza działalność kulturalną…
A.B.: – To prawda, biblioteka staje się też miejscem stawiania pytań i szukania odpowiedzi dla całej gminy i społeczności. Diagnoza społeczna jest dzisiaj punktem wyjścia dla wszystkich projektów. Jeszcze kilka lat temu nie było to dla nas takie oczywiste. Biblioteka także może być miejscem, które będzie taką diagnozę prowadzić. Ponadto wciąż jest postrzegana jako miejsce apolityczne, co daje nam szansę na organizowanie debat na ważne tematy dla społeczności.
Wiele z tego, co pani mówi, to wciąż niestandardowe pomysły. Czuje się pani innowatorką?
A.B.: – To trudne pytanie. Szczerze mówiąc: nie wiem. W Jarocinie mamy do czynienia ze specyficzną sytuacją, bardzo dużo się tutaj dzieje. Co więcej, od kilku lat udaje nam się wiele rzeczy robić wspólnie. Działa grupa liderów środowiskowych – wśród których, jak sądzę, jest też biblioteka – której wspólnie udaje się niekiedy kreować idee, których nikt wcześniej nie realizował. To grupa silnych ludzi z otwartymi głowami i ciekawymi pomysłami, którzy się wzajemnie nakręcają. Nauczyliśmy się współpracować, wiemy już, że wiele rzeczy warto robić wspólnie, bo wtedy mamy większą siłę. Innowacje też tworzymy wspólnie.
Powiedziała pani, że państwo się tego nauczyli…
A.B.: – Bo nie od razu byliśmy tacy chętni do współpracy. Na początku myślałyśmy, że same wszystko wiemy najlepiej. Z czasem zyskałyśmy świadomość, że jeżeli robimy coś razem, to niekoniecznie to wyjdzie tak, jak sobie to same zaplanowałyśmy, ale zazwyczaj wyjdzie lepiej.
Ta nauka przychodziła z trudem?
A.B.: – Tak, nie było to łatwe. Trzeba było schować do kieszeni dumę, chęć, by moje było zawsze na wierzchu, myśl, że to ja jestem najważniejsza w projekcie. A może wcale nie? Może ktoś ma lepsze pomysły od moich? To długi proces.
Muszę przyznać, że wielość partnerów jarocińskiej biblioteki robi wrażenie.
A.B.: – Tak, jak mówiłam – w Jarocinie mnóstwo się dzieje. Musimy nawet pomyśleć o uporządkowaniu tego. Zdarza się, że robimy podobne rzeczy w tym samym czasie, nie informując się o tym nawzajem. A powinniśmy łączyć siły. W czerwcu prawie co weekend odbywały się festyny. I kiedy spotkaliśmy się pod koniec miesiąca, stwierdziliśmy, że było to bez sensu, że w przyszłym roku powinniśmy namówić organizatorów, żeby zrobić jedną, wspólną imprezę.
Takiej koordynacji służyć ma też portal z kalendarzem, który chcecie państwo stworzyć.
A.B.: – Potrzebujemy takiego narzędzia. W zeszłą sobotę odbywał się zapowiadany od dawien dawna jubileusz miejscowego zespołu folklorystycznego, a jednocześnie organizowane były dwie inne imprezy. Zupełnie niepotrzebnie, powinniśmy wzajemnie szanować i doceniać swoją pracę. Chcemy doprowadzić do tego, żeby takie sytuacja się nie zdarzały.
To nie jedyna innowacja, którą państwo wypracowaliście.
A.B.: – Chcemy też stworzyć coś, co roboczo nazwaliśmy pogotowiem projektowym. Jest w Jarocinie grupa ludzi z doświadczeniem, ale działają tu też mniejsze stowarzyszenia. Chcielibyśmy stworzyć miejsce, do którego można przyjść z własnym pomysłem i uzyskać pomoc w napisaniu projektu, znalezieniu partnerów, zorientowaniu się, kto jakimi zasobami dysponuje. Czasem liderem takiego projektu będzie biblioteka, innym razem stowarzyszenie czy muzeum, a jeszcze kiedy indziej osoba prywatna.
Brzmi ambitnie.
A.B.: – Innowacje to nie jest prosta sprawa. W naszym wypadku realizacja inicjatyw wymyślonych w ramach projektu „Strefa Innowacji”, w którym bierzemy udział, oprze się nie tylko o zespół biblioteczny, ale o całe środowisko. Biblioteka będzie wsparciem dla innowacji, ale sama „strefa innowacji” objąć powinna całe miasto, powinna dziać się i rozszerzać wśród ludzi.
Ujęła mnie historia o tym, jak obdzwaniała pani inne instytucje, żeby zdobyć potrzebne komuś krzesła…
A.B.: – Wie pan, jaki to jest problem dla małego stowarzyszenia, które ma fajny pomysł, ale brakuje mu tego typu prozaicznych rzeczy? I kiedy jego członkowie mówią nam, że nie mają gdzie czegoś zrealizować, to mówimy, że przecież Stowarzyszenie Jarocin XXI chętnie użycza kino na takie wydarzenia. I dzwonimy. Potrzebne jest nagłośnienie? My nie mamy, ale wiemy, kto ma. Dzwonimy. Tego wszystkiego nauczyliśmy się, realizując wspólne przedsięwzięcia.
Niby proste sprawy.
A.B.: – Podam panu przykład. Muzeum regionalne posiada czarne ramy do realizacji wystaw. I wszyscy, jeśli kupują dla siebie ramy, to kupują identyczne, też czarne. To fantastyczna sprawa, bo przecież wcale nie musiało tak być. Każdy mógłby sobie kupić inne, trzymać je w magazynach i nikomu nie udostępniać. Przez jakiś czas też musiałam o to walczyć u mnie w bibliotece. Dziewczyny mówiły: „wypożyczasz ciągle te krzesła i wypożyczasz, widziałaś, jakie są zniszczone?”. Widziałam. Ale kiedyś wypożyczał nam je ktoś inny. Mam teraz odmówić?
Potrzebowaliśmy też dużego namiotu do organizacji spotkań, który kosztował ponad dwa tysiące. Nie było nas stać na taki wydatek, więc kupiliśmy go na pół z muzeum. Śmiejemy się teraz, że my mamy stelaż, a muzeum dach i ściany. I widzi pan, ani sam stelaż, ani sam materiał do niczego się nie przyda. Dopiero gdy połączymy siły, ten przedmiot uzyskuje użyteczność.
Ładna metafora. „Strefy Innowacji” były dla pani ponoć także okazją do zadania sobie pytań o własne granice?
A.B.: – To były bardzo osobiste refleksje na temat tego, ile mogę z siebie dać, dokąd jestem w stanie siebie eksploatować, zrezygnować z siebie na rzecz tego, co robię społecznie? Musiałam zastanowić się nad tym, jaka droga jest przede mną i czy pewnych działań nie powinnam odpuścić, a innych uporządkować.
Za dużo robicie?
A.B.: – Obawiam się, że grozi nam sytuacja, kiedy będziemy robić wszystko i wszędzie. Chyba już nadszedł czas na to, by pewne rzeczy wybrać, a inne odrzucić, mimo ich atrakcyjności. Uczę się tej roli i nie przychodzi mi to łatwo.
Może nie tyle odrzucić, co oddać?
A.B.: – Mam nadzieję, że nasze innowacje doprowadzą do tego, że pojawi się więcej małych organizacji i prywatnych ludzi gotowych do działania. Zdarza się, że w kolejnych projektach ciągle jest muzeum, biblioteka, stowarzyszenie jedno, drugie, trzecie – wciąż te same osoby. Dobrze byłoby, gdyby część działań przejęli inni, gdyby entuzjazmem udało się zarazić więcej osób, najlepiej po prostu mieszkańców. A czasem chyba tracimy ich z oczu, bo ktoś mniejszy może bać się do nas przyjść ze swoim pomysłem, bo my już dużo umiemy i dużo robimy. Mam nadzieję, że wymyślone innowacje pozwolą nam się otworzyć na pomniejszych partnerów, pozwolą rozszerzyć tę działalność. Tak, by biblioteka zawsze stała otworem dla wszystkich.
Agnieszka Borkiewicz – dyrektorka Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy Jarocin.