Fundusz Lokalny Masywu Śnieżnika działa od 1997 r. W ciągu 13 lat jego istnienia przyznano prawie 600 dotacji na projekty lokalne na kwotę ok. 530 tys. zł oraz ponad 700 stypendiów dla ubogich i uzdolnionych dzieci o łącznej wartości ok. 520 tys. zł. O tym, jak Fundusz wpływa na poprawę jakości życia społeczności lokalnych rozmawiamy z jego prezeską – Dorotą Komornicką.
Działamy na rzecz społeczeństwa obywatelskiego
Dorota Komornicka – Należy pamiętać, że działamy nie w skali ogólnopolskiej, tylko w małej kotlinie Masywu Śnieżka na terenie czterech gmin – Bystrzycy Kłodzkiej, Lądka Zdroju, Międzylesia i Stronia Śląskiego. Właściwie wszyscy się tutaj znamy, przynajmniej z widzenia. Ale czasem jest tak, że nie zdajemy sobie sprawy, iż wokół nas jest wielu ludzi, którzy myślą podobnie jak my, że wielu z nich chętnie poprawiałoby świat i pracowało na rzecz innych. I naszym zadaniem jest właśnie pomóc tym wszystkim, którzy chcą działać. Czyli mówiąc krótko – uczymy ludzi, jak rozglądać się wokół siebie, jak definiować lokalne potrzeby. Uczymy ich, czym jest wolontariat, jak mobilizować siły wokół pomysłu i wokół dobra wspólnego. Uświadamiamy, że dzisiaj obywatel może właściwie niemal wszystko. Przekonujemy, że tylko praca zespołowa jest absolutnym warunkiem powodzenia naszych działań. W żargonie organizacji pozarządowych to wszystko, o czym powiedziałam, nazywa się szumnie budowaniem społeczeństwa obywatelskiego czy otwartego, ale my mówimy prostymi słowami – przyłącz się do nas.
Chcemy osiągnąć
D. K. – Słowo osiągnąć kojarzy mi się z marzeniami. Jestem też przekonana, że kto marzy, temu ma się co spełniać. Dlatego marzymy, żeby nie było wykluczeń społecznych. Marzymy, aby ludzie identyfikowali się z miejscem, w którym mieszkają i chcieli na rzecz tego lokalnego środowiska coś robić. Marzymy o tym, aby poprzeczka edukacyjna, zarówno nauczania teoretycznego, jak i praktycznego była postawiona naprawdę wysoko, gdyż tylko porządnie wyedukowany człowiek ma większe szanse wyboru. A obecnie szkoła niewiele uczy, żadnych praktycznych rzeczy, tylko wychowuje raczej nieudaczników.
Chcemy też nauczyć ludzi pozytywnego myślenia i tego, żeby integrowali się wokół lokalnych inicjatyw na tyle, na ile się da. Aby nauczyli się spędzać wolny czas aktywnie i pożytecznie, i aby robiąc coś dla siebie, zrobili także coś dla innych. Kiedyś przeczytałam w Polityce, że drugie z dziesięciu przykazań szczęśliwego człowieka mówi: „zrób coś dla innych, a sam poczujesz się lepiej”. Uważam, że to bardzo trafne, prawie chrześcijańskie.
A jeśli chodzi o naszą organizację, to chcielibyśmy wybudować taki kapitał materialny, by maksymalnie się uniezależnić. Dzisiaj jeszcze wiele krajowych organizacji nam pomaga, ale przyjdzie taki dzień, że będziemy zdani tylko na siebie. To dla nas wielkie wyzwanie wymagające czasu i poświęceń, ale musimy już o tym myśleć.
Przeciwdziałamy
D. K. – Od zawsze mamy na „desce kreślarskiej” walkę z obojętnością czyli znieczulicą wobec krzywdy, biedy, czystego środowiska, braku edukacji, nierówności społecznych – zarówno w dostępie do nauki, kultury, zdrowia jak i – zabrzmi to trochę po lewacku – sprawiedliwie podzielonego „produktu narodowego brutto”. Nie znaczy to, że wzywamy lud na barykady, ale staramy się stworzyć system zapewniający w miarę powszechne uczestnictwo. Bo o równym starcie nie ma co marzyć przez następnych kilka pokoleń. Według mnie, obojętność czyni ludzi nijakimi, a co gorsza – czasami szkodliwymi. Pewnie, że najprościej jest narzekać, i jako społeczeństwo mamy to we krwi. My staramy się jednak działać, choć też nie mamy ambicji, by zmieniać świat – chcemy go tylko choć trochę poprawiać.
I jeszcze jedna niezwykle ważna rzecz. Ludzie na prowincji wciąż myślą, że są mniej warci niż naprawdę są. I to dotyczy zarówno starszych, jak i młodszych. I tu mamy wiele do zrobienia, aby to zmienić.
Wspieramy
D. K. – Naszą misją jest poprawa jakości życia społeczności lokalnej i realizujemy ją poprzez wspierania różnych inicjatyw lokalnych, przede wszystkim dziecięcych i młodzieżowych. Prowadzimy programy stypendialne dla utalentowanych młodych ludzi z niezamożnych rodzin, aby pokazać, że inni zauważają ich starania. I żeby ci młodzi ludzie uwierzyli, że są naprawdę dużo więcej warci niż myślą, że są. Prowadzimy programy grantowe wspierające bardzo różne inicjatywy lokalne. Inicjujemy wiele programów edukacyjnych – mamy na przykład program „Prosto do Europy”, w ramach którego przebadaliśmy 5 tys. dzieci pod względem wad postawy i otworzyliśmy dziesięć gabinetów rehabilitacyjnych, z których korzysta ponad 1500 małych pacjentów. W zeszłym roku powołaliśmy świetlicę środowiskową. Kosztowała milion złotych, ale myślę, że to najpiękniejsza świetlica w Polsce. Wspieramy takie inicjatywy, które są nie tylko dobrym pomysłem na rozwiązanie jakiegoś ważnego problemu, ale przede wszystkim te, które angażują jak największe grono mieszkańców.
Staramy się też pielęgnować dobre relacje z samorządami Bystrzycy Kłodzkiej, Lądka Zdroju, Międzylesia, Stronia Śląskiego. Co istotne, mamy w tych samorządach sojuszników – i nie chodzi tylko o wsparcie finansowe, lecz o budowę wzajemnych pozytywnych opinii.
Najtrudniejsze we współpracy z organizacjami jest…
D. K. – Relacje między organizacjami pozarządowymi należy pokazać w dwóch płaszczyznach: poprzez współpracę lokalnych NGO-sów z krajowymi i poprzez współpracę organizacji pozarządowych działających lokalnie. W obu wypadkach mamy dość dobre doświadczenia. Dzięki takim organizacjom, jak na przykład Fundacja Batorego czy Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej, które na początku lat 90. pomagały zrozumieć zwykłym śmiertelnikom czym jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego – powstało wiele lokalnych stowarzyszeń. A z kolei teraz, dzięki Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, Akademii Rozwoju Filantropii, Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży oraz wielu innych organizacji – te mniejsze, lokalne, jak nasz Fundusz mogą funkcjonować. Ci wielcy wiedzą, gdzie leżą konfitury i jako zawodowcy w poszukiwaniu sponsorów, potrafią dzielić się tymi konfiturami z mniejszymi. Poza tym, uczą nas profesjonalnego zarządzania. I walczą też o lepsze prawo, tak jak Forum Darczyńców, do którego należymy. To prawo pozwala potem dobrze funkcjonować całemu trzeciemu sektorowi w naszym kraju.
Jeśli chodzi o poziom lokalny, to dziś wiemy, że praca na rzecz dobra wspólnego wymaga partnerstw. Jeszcze nie tak dawno myśleliśmy, że to piekielnie trudne, ale jak w zeszłym roku realizowaliśmy projekt „Pozytywna energia – najwyższy stopień zasilania” udało się nam zebrać 53 partnerów takich jak: organizacje pozarządowe, samorządy lokalne, domy kultury, kluby sportowe, szkoły i uwierzyliśmy, że to możliwe. Z początku nie było łatwo, ale potem zaczęliśmy się nawzajem pozytywnie nakręcać i mobilizować do działania. Wszyscy zrozumieli, że warto robić coś wspólnie.
Wciąż powstaje też sporo organizacji na fali jakiejś spontanicznej, gwałtownej jednej potrzeby. Ludzie tworzą strukturę, a potem się okazuje, że jest ona martwa, że nic się nie dzieje – bo albo nie mają pieniędzy na realizację swoich celów, mocy przerobowych, albo sobie nie radzą z innymi problemami. Namawiam, aby najpierw zaczęli działać i zrobili coś przy naszej organizacji, która ma dość mocne podstawy, a dopiero potem, jak zobaczą, że jest to gra warta świeczki i nie zabraknie im zapału – założyli swoją. Dzięki temu wiele organizacji nie powstało, a te, które się pojawiły wciąż dobrze funkcjonują.
W tym roku dążymy do…
D. K. – Każda szanująca się organizacja powinna pracować nad trzema sprawami: budową kapitału społecznego, ludzkiego i materialnego. Dzisiaj wiemy także, że do lokalnego działania – jest to moja prywatna nomenklatura – potrzebni są ideowcy, wyrobnicy, sponsorzy i księgowi. I wtedy wszystko działa jak dobrze naoliwiona maszyna. W wypadku kapitału społecznego to generalnie jest u nas dość dobrze. Choć zdajemy sobie sprawę, że nic nikomu nie jest dane raz na zawsze, że trzeba pielęgnować wzajemne relacje, że jest to ciągły proces.
Jeśli chodzi o kapitał ludzki, to skala naszych działań wymaga większej rzeszy pracowników. Do tej pory zawsze woleliśmy wydać pieniądze na programy niż przeznaczyć je na zespół, jednak przyszła już pora, aby trochę zweryfikować nasze przekonania.
Teraz najważniejszy jest dla nas kapitał materialny. Chcemy bardziej zawalczyć o pieniądze z 1 %, nie włączając się bezkrytycznie do standardowej, corocznie powielanej kampanii pod roboczym hasłem „Jezu, jakie te dzieci biedne, jakie chore”. Oczywiście, są dzieci i biedne i chore, i im należy pomagać, ale taka pomoc potrzebna jest również dzieciom zdrowym, zdolnym i dobrze uczącym się. Dlatego musimy wymyślić bardziej oryginalną i skuteczną kampanię. A przy okazji fajnie by było, aby ludzie zrozumieli, że pieniądze z 1 % dawane lokalnej organizacji wrócą do nich w formie grantów na różne lokalne działania czy w formie stypendiów dla ich dzieci. Problem polega też na tym, że nasza lokalna społeczność jest biedna, że wielcy i bogaci mieszkają zupełnie gdzie indziej. A nas nie stać na banery, reklamy, spoty telewizyjne, radiowe i nie mamy twarzy celebrytów. Jednak wierzę, że w przyszłorocznej kampanii uda się nam zebrać większe fundusze.
Dorota Komornicka
Urodziła się 3 czerwca 1952 r. w Poznaniu. Ukończyła Wydział Zootechniki Akademii Rolniczej we Wrocławiu o specjalizacji hodowla koni pełnej kwi angielskiej. Po studiach pracowała w Sudeckim Stadzie Ogierów w Książu, potem jako specjalista w Wojewódzkim Ośrodku Postępu Rolniczego. Spędziła rok w USA w ramach stypendium 4H. Od 1979 r. mieszka w Wójtowicach, małej sudeckiej wsi, gdzie m.in. hodowała owce.Od 1990 r. działa społecznie. W 1997 r. założyła pierwszy w Polsce fundusz lokalny na wzór amerykańskich community foundations. Jest członkinią Światowego Stowarzyszenia Ashoka – Innowatorzy dla Dobra Społecznego oraz Transatlantic Community Foundation Network.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)