Około 70 proc. swoich rocznych przychodów zdobywają dzięki dotacjom ze źródeł publicznych. Ale pozostałe 30 proc. potrafią pozyskać z innych źródeł. W ciągu siedmiu lat zwiększyli swoje przychody ponad trzykrotnie.
Mogą o sobie powiedzieć, że są milionerami, bo roczne przychody fundacji przekraczają magiczną liczbę miliona złotych. Ich głównym źródłem finansowania są dotacje: ze środków miasta, województwa, programów rządowych. Współpracują finansowo z warszawskim samorządem, Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministerstwem Sportu i Turystyki, Ministerstwem Edukacji Narodowej i Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej.
Zdobywają też pieniądze z programów unijnych, np. „Młodzież w działaniu” czy od innych organizacji pozarządowych (np. Fundacji BZ WBK, Fundacji PKO).
Co roku udaje im się realizować ok 20-30 projektów. To nieco ponad połowa ze wszystkich składanych wniosków. Dzięki dotacjom na ich rachunku pojawiło się w ubiegłym roku ponad 700 tys. zł.
Wspomoże Coca-Cola, wesprze też Kowalski
Ale nie opierają się wyłącznie na grantach: ok 170 tys. zł przyszło do nich od prywatnych sponsorów (np. od Coca Coli) i indywidualnych darczyńców, ponad 70 tys. zł – z odpisu 1 proc. podatku, a ok 100 tys. – z odpłatnej działalności pożytku publicznego.
To dość typowy model finansowania dla organizacji pozarządowych: Utrzymują się głównie ze źródeł publicznych, ale uzupełniają to pieniędzmi z innych źródeł.
W 2006 roku ich roczne przychody wyniosły niespełna 300 tys. zł. Przez kolejnych kilka lat stopniowo pięli się w górę, by w roku 2011 osiągnąć pułap miliona złotych. Od tego czasu utrzymują ten poziom.
Bartłomiej Włodkowski, prezes fundacji zastrzega, że zwiększenie przychodów nie jest ich celem strategicznym. Co więc nim jest? – Dobre projekty. Potrzebne odbiorcom, wypełniające nisze, odpowiadające na realne potrzeby – odpowiada.
Różnorodność to nie „grantoza”
Trudno w jednym zdaniu wyjaśnić, czym zajmuje się Fundacja AVE, bo liczba i różnorodność jej projektów może przyprawić o zawrót głowy: Spływy kajakowe dla osób niepełnosprawnych, dziecięcy uniwersytet muzyczny, największe w Europie Juwenalia seniorów, festiwal „Dobrego Rocka”, konkurs literacki upamiętniający ks. Jana Twardowskiego i wiele innych.
Szeroki zakres działań przez niektórych może być odbierany jako przykład organizacji chorującej na „grantozę”. Włodkowski zastrzega jednak, że AVE nie tworzy działań „pod granty”, ale stara się pozyskać dotację na realizację planowanych działań, w tym wielu powtarzanych cyklicznie. – Wiele organizacji powstaje bez pomysłu na zdobywanie środków, bez konceptu działania, bez pewnego programu rozwoju. Traktują granty jako powszechną i łatwą „kasę” – ocenia Włodkowski. – My mamy pomysł na organizację i mamy swój „biznes plan” – podkreśla.
Przekonuje, że wszystkie projekty można przypisać, do trzech wyraźnych segmentów: kultury, edukacji i kajaków. Te ostatnie służyć mają aktywizacji, integracji, rozwojowi dzieci, młodzieży, seniorów, w tym osób niepełnosprawnych, a także ochronie dziedzictwa kulturowego. – Każdy z projektów wynika z konkretnych potrzeb i nie jest powieleniem działań, które już są przez kogoś podejmowane – zapewnia prezes AVE.
Według niego strategię pozyskiwania środków można opisać w taki sposób: Najpierw precyzyjne określenie celów i ich uzasadnienie, potem wyszukiwanie adekwatnych konkursów grantowych czy firm, które mogą zainteresować się danym projektem.
Organizacja uczestniczy w pracach Komisji Dialogu Społecznego i Dzielnicowych Komisjach Dialogu Społecznego. Stara się w ten sposób wpływać na politykę współpracy między miastem a organizacjami. Czy da się jednocześnie działać dla wspólnego dobra, a zarazem na rzecz swojej organizacji? – To bardzo trudne pytanie. Chociaż zdarzało się, że wola większości NGO i polityka miasta szły w nieco innym kierunku niż nasze organizacyjne oczekiwania, to jestem przekonany, że zawsze ważniejszy jest wspólny interes organizacji pozarządowych – odpowiada Włodkowski.
W NGO-sach bez kokosów
Fundacja zatrudnia cztery osoby na etacie. Najwyższa pensja nie przekracza 2 tys. zł brutto. Włodkowski podkreśla, że to był świadomy wybór: – Być może pracując gdzie indziej, dorobiłbym się już jakiegoś domu, lepszego auta, spędzał wakacje w egzotycznych miejscach, ale satysfakcja z pracy społecznej jest znacznie bardziej cenna od jakichkolwiek dóbr materialnych – przekonuje. Wydatki administracyjne w AVE w ubiegłym roku stanowiły mniej niż 4 proc. budżetu organizacji.
Oprócz „ etatowców” w 2013 roku w AVE w różnym wymiarze zatrudnionych było 55 osób – głównie na umowę o dzieło i umowę-zlecenie.
Pozyskiwaniem środków zajmują się dwie osoby. AVE próbowało wcześniej korzystać z pomocy fundraisera, ale ten system się nie sprawdził. Odzew ze strony darczyńców i sponsorów był bardzo słaby.
Nie tylko dotacje
Co robią, gdy grant przeleci im koło nosa? Starają się pozyskać pieniądze z innych źródeł. Tak było z tegorocznym recytatorskim, literackim i fotograficznym konkursem im. ks. Jana Twardowskiego. – Znaleźliśmy kilku prywatnych sponsorów, sięgnęliśmy po „mały grant” [tj. rodzaj dotacji, na które nie są rozpisywane konkursy dotacyjne – przyp. red], i własne rezerwy z ubiegłego roku, ale też wykorzystaliśmy część pieniędzy z 1 procenta. Uzbierało się tyle, by to wydarzenie sfinansować w oszczędnej wersji – podsumowuje.
Jak na organizację, która działa głównie lokalnie – 71 tys. zł zebranych z 1 proc. podatku wygląda imponująco. W 2013 roku w swoich zeznaniach podatkowych na fundację wskazało ok. 800 osób. W większości są to kwoty nieduże – wysokości kilkudziesięciu złotych, ale suma tych drobnych wpłat urasta do tak dużej liczby. – Choć mamy również projekty ogólnopolskie to 1 procent przychodzi do nas głównie od mieszkańców Białołęki i Targówka, którzy nas bardzo dobrze znają – wyjaśnia Włodkowski.
Pokazać się ludziom
AVE na ten 1 procent nie czeka biernie. Stara się pokazywać, co robi na co dzień. Najlepiej sprawdza się uproszczony raport, z którego łatwo zrozumieć, na co idą pieniądze. W ubiegłym roku wydrukowali 140 tys. egzemplarzy. – Nie robimy tego z własnych pieniędzy – zastrzega Włodkowski. – Mamy zaprzyjaźnionych sponsorów, którzy nam to finansują. Chcemy, aby odpisy z podatku szły na realizację projektów – mówi. Kiedyś próbowali też pokazać się na billboardach. – Wyżebraliśmy w AMS-ie dwie tablice po najniższych możliwych cenach, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu – podsumowuje.
AVE w ramach działalności odpłatnej robi czasem „eventy” dla firm – na przykład spływy kajakowe.
Choć wolontariusze i pieniądze to dwa różne tematy, opisując AVE i jego zasoby o wolontariuszach nie da się nie wspomnieć, bo jest ich niemal setka. Wolontariusze swoją pracą zapewniają ok 20-25 proc. wartości kosztów finansowych.
Więcej lat, więcej stabilności
Jakie są zalety, a jakie wady obecnego sposobu finansowania AVE? Czego im brakuje? Włodkowski dobrze ocenia istniejący system dotacyjny: – Z mojego doświadczenia wynika, że sytuacje, gdy dotacje przyznawane są według znajomości już się nie zdarzają. Jesteśmy kilka kroków naprzód w budowaniu transparentności. Ale widzi też, że pewne rzeczy mogłyby funkcjonować lepiej. – Powinno być więcej konkursów dotacyjnych, które są wieloletnie. Wiadomo już, że da się takie konkursy robić. Szkoda, że tak mało ministerstw korzysta z tej możliwości – żali się Włodkowski. Zwraca uwagę, że mechanizm zdobywania środków na rok jest wyczerpujący i sporo czasu, m. in. na oczekiwanie na wyniki programów grantowych, przecieka między palcami.
Jego marzeniem jest większe wsparcie ze strony firm, ale też – indywidualnych darczyńców. Włodkowski uważa, że tak zwany CSR jest w Polsce jeszcze niewystarczający. – Firmy oczekują przede wszystkim „czegoś w zamian” w wymiarze bardzo utylitarnym. Najpierw jest rozmowa o tym, jak firma może się zareklamować, a dopiero potem sprawy merytoryczne. Marzyłoby mi się, aby było na odwrót – wzdycha.
Pieniądze od prywatnych osób trafiają się raczej okazjonalnie. – Wciąż za mało mamy stałych darczyńców, którzy wpłacaliby regularnie na naszą fundację nawet niewielkie kwoty. W Polsce 1 procent, Wielka Orkiestra i datek na tacę „załatwiają” nam całą dobroczynność – ocenia. Nieregularnie wspiera ich też biznes, Głównie nieduże, lokalne firmy.
Kiedyś próbowali też zdobyć pieniądze za pomocą jednej z platform crowdfundingowych, ale tutaj sukcesów nie mieli. Odezwali się do rodziców, których dzieci korzystały za nieduże pieniądze z bardzo atrakcyjnego projektu fundacji. Planowali pozyskać w ten sposób trzy tysiące złotych. Ale nawet tyle nie udało się zebrać.
Początki bez pieczątki
Choć AVE zaczynało jako nieformalna grupa, to chcąc się rozwijać, musiało się zarejestrować. – Bez osobowości prawnej, bez pieczątki nie jest się wiarygodnym dla kolejnych partnerów. Przestaje wystarczać to, że ktoś nas zna i poleca – mówi Włodkowski.
Źródło: warszawa.ngo.pl