Od dłuższego czasu biorę udział – jako prelegentka, panelistka, moderatorka, ale także zwykła uczestniczka – w wielu konferencjach/dyskusjach/seminariach. Bywają organizowane przez podmioty publiczne, prywatne i trzeci sektor; w małych, średnich i dużych miejscowościach; o różnej, ale orbitującej wokół spraw sektora publicznego i spraw społecznych, tematyce. Niestety, pozostawiają absmak, choć zdarzają się chwalebne wyjątki. Niech tekst ten posłuży jako zbiór sugestii na temat poprawy jakości debaty.
Czy więc konferencje są wyłącznie miejscem, gdzie mogą się spotkać „krewni i znajomi królika”, by podreperować poprzez fakt bycia panelistą swe ego i wymienić parę rytualnych uwag o konieczności zmian w edukacji, zwiększenia kapitału społecznego i uczestnictwa obywateli w życiu publicznym albo potrzebie zmian w administracji? Coraz liczniejsze konferencje nie służą niczemu konstruktywnemu, a jedynie dają możliwość uprawiania networkingu (co, zresztą, samo w sobie jest też cenne) i towarzyskich pogawędek w kuluarach. Jaki więc cel przyświeca ich organizatorom? I co trzeba byłoby zrobić, aby zaczęły one stanowić inspirację intelektualną?
Kluczowe znaczenie ma z pewnością dobór gości i taka selekcja tematów, by cechowały się kontrowersyjnością lub przynajmniej pewnym stopniem nieoczywistości, zachęcając w ten sposób do twórczego podejścia. Kolejna sprawa to zadbanie o jak najliczniejszą obecność publiczności – nie ma bowiem nic bardziej frustrującego niż mówienie do pustych krzeseł. Opada wówczas z człowieka cała energia i nawet najlepiej przygotowane wystąpienia wypadają blado. Co więcej, publiczność musi dysponować w miarę dużą ilością czasu na wyrażenie swej opinii, zadanie pytań czy skomentowanie wypowiedzi. Oczywiście, nie chodzi o to, by jedna osoba długo zabierała głos, ale by mogło to zrobić jak najwięcej uczestników. To jedyna szansa na uczynienie debaty żywą i frapującą. Nie zaszkodzi też wpleść wątki polemiczne – podgrzewają temperaturę rozmowy. Dobry moderator powinien kontrolować czas wystąpień i trzymanie się merytorycznej agendy konferencji.
Jednym ze sposobów na radzenie sobie ze słabnącą frekwencją pod koniec konferencji jest umieszczenie w drugiej części wystąpień wyjątkowych, ważnych, a nie „upychanie” wszystkiego na początku programu. Ludzie muszą mieć jakiś bodziec, który – oprócz lunchu – zdopinguje ich do pozostania w sali do samego końca. Rzecz jasna, konferencja nie może się ciągnąć od rana do wieczora. Organizatorzy powinni też bezwzględnie przestrzegać czasu trwania poszczególnych bloków, bo przeciągające się panele budzą zrozumiałe zniecierpliwienie publiczności.
Celem byłoby również, aby konferencja stała się zarzewiem nowatorskiego podejścia do omawianych spraw. Dlatego dobrym pomysłem może się stać różnicowanie panelistów, które zagwarantuje wielostronne i „zderzeniowe” spojrzenie na daną kwestię. Do realizacji tego postulatu niezbędna jest jednak redefinicja roli konferencji jako takiej: ze spotkania niemal towarzyskiego powinna zostać przekształcona w istotny instrument wpływania na rzeczywistość, wytyczania nowych kierunków rozwoju, proponowania nieznanych dotąd, a wspólnie wydyskutowanych rozwiązań. Powstałe w jej trakcie ustalenia mogłyby być spisywane i podawane do wiadomości publicznej; można też podejmować rezolucje, które trafią do władz i mediów. Siłą takich wydarzeń jest swego rodzaju zbiorowa mądrość uczestników i szansa na twórcze ścieranie się poglądów w dyskursie. Obecnie ta funkcja konferencji niknie, ponieważ goście nie odnoszą się do swych wypowiedzi, tylko każdy koncentruje się na wygłoszeniu jedynie własnej kwestii, bez jakże niezbędnego dialogu. Im szerzej wydarzenie zostanie rozreklamowane i im bardziej niebanalną problematykę podejmie, tym większa szansa, że stanie się naprawdę interesujące.
Osobną sprawą są tzw. goście specjalni. To przedstawiciele władz centralnych lub luminarze świata nauki. Trochę z racji swych stanowisk, a trochę na skutek zbyt nikłej presji ze strony organizatorów, ich przemówienia bywają niekonkretne. W toku dyskusji zaś osoby te stają się często obiektem ataków audytorium. Może dlatego nagminnie wycofują się w ostatniej chwili z udziału w konferencji i delegują zastępców, a czasem ich miejsce po prostu pozostaje puste. Żadna z tych sytuacji nie wróży dobrze poziomowi konferencji. Optymalne byłoby chyba nakłonienie VIP-ów do trzymania się ściśle tematu wystąpienia i uprzedzanie o konieczności gruntowanego przygotowania się do możliwych pytań. Udział członka rządu czy reprezentanta wyższej uczelni może dostarczyć wielu materiałów do przemyśleń, ale tylko przy założeniu, że goście nie będą zasłaniali się ogólnikami. Obecnie stanowią często dekorację wydarzenia, zamiast merytorycznego wsparcia. Publiczność z kolei, musi mieć jasność, że nie będzie tolerowane obrażanie mówców.
Ważne ogniwo w postulowanych zmianach funkcji konferencji to osoba moderatora. Najczęściej wpada on w skrajności: jest albo nieopanowanym gadułą, który wysuwa się na pierwszy plan, nie dając pola gościom, albo osobą pasywną, bez umiejętności wchodzenia w interakcje z prelegentami lub salą, albo brak mu kompetencji i zadaje pytania z kartki, nie stymulując dyskusji. Prowadzący nie musi rekrutować się z branży dziennikarskiej – równie dobrze może być z organizacji pozarządowej lub firmy. Warunkiem sine qua non są umiejętności interpersonalne i kompetencje.
Czy można więc zmienić oblicze konferencji? Na pewno trzeba podjąć taką próbę, gdyż ich obecne postrzeganie kojarzy się coraz bardziej z poczuciem straty czasu zarówno uczestników, jak i gości. Tymczasem coś z takich dyskusji powinno wynikać, innego niż podstemplowanie delegacji, wizyta w ładnym mieście czy spożycie smacznego (na ogół) lunchu.
Źródło: Forum Od-nowa