Miasto to też sfera pożytku publicznego – przekonują się o tym mieszkańcy, przedsiębiorcy, urzędnicy. Niebagatelną rolę w forsowaniu takiej wizji miasta odgrywa Warszawska Rada Działalności Pożytku Publicznego, której powołanie śmiało można uznać za kolejny krok w społecznej ewolucji miasta. Warszawa.ngo.pl podsumowuje jej I kadencję.
Kiedy słucha się opinii o Warszawskiej Radzie Pożytku, odnieść można wrażenie, że jej pierwsza kadencja była rodzajem laboratorium. Przeprowadzono w nim eksperyment polegający na połączeniu trzech „składników”, których mieszanie może być ryzykowne – urzędników, radnych i przedstawicieli organizacji pozarządowych. W efekcie zamiast uzyskania nowego związku o świetnych właściwościach, mogło dojść do „demolki” w pracowni i wielkiej awantury. Wniosek z mijających dwóch lat działania Rady może być taki – ani nie uzyskano jeszcze owego związku o wyjątkowych właściwościach, ani nie doszło na szczęście do awarii i paraliżu tego laboratorium. Doświadczenie trwa nadal. To projekt rozłożony na wiele lat.
Przyjrzyjmy się najpierw danym technicznym dotyczącym kadencji Warszawskiej Rady Pożytku. W jej skład wchodziło 20 osób: 7 przedstawicielek i przedstawicieli Prezydent m.st. Warszawy, 3 przedstawicieli Rady Warszawy oraz 10 przedstawicielek i przedstawicieli stołecznego sektora pozarządowego. Na przestrzeni dwóch lat Rada spotkała się 25 razy (Prezydent m.st. Warszawy powołała ją 25 lutego 2011, jej kadencja upłynęła 24 lutego 2013 roku). Pozytywnie zaopiniowała 17 projektów uchwał. Konsultowała dokumenty strategiczne m.st. Warszawy dotyczące kultury, uzależnień, przeciwdziałania HIV/AIDS, rodziny, seniorów, przedsiębiorczości, sportu, śmieci, zwierząt wolno żyjących i wielu innych tematów. Reagowała, kiedy byt organizacji był zagrożony w związku z wejściem w życie ustawy o działalności leczniczej oraz o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Analizowała projekty aktów prawa miejscowego dotyczące współpracy z organizacjami pozarządowymi (programy współpracy na kolejne lata i programu wieloletniego oraz tryb konsultowania projektów prawa miejscowego. Wyszła również z inicjatywą – niestety niezakończoną sukcesem – zmiany niejasnych zapisów w ustawie o pożytu podczas procesu jej nowelizacji.
Ustawa o pożytku w sposób dość ogólny określa charakter rady jako konsultacyjny i opiniodawczy. Już na starcie Warszawska Rada Pożytku starała się określić, w którą stronę powinna pójść, jaką rolę na siebie przyjąć. Przewodniczący WRP, wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński na pierwszym posiedzeniu stwierdził, że Rada „powinna przyjąć na siebie rolę arbitra w sytuacji sporów pomiędzy samorządem a organizacjami pozarządowymi” – czytamy w sprawozdaniu z pierwszego spotkania Rady 23 marca 2011 roku. Na bardzo szeroki wachlarz tematów, którymi będzie musiała się zajmować Rada, zwrócił wówczas uwagę Marcin Wojdat, pełnomocnik Prezydent Warszawy ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi i dyrektor Centrum Komunikacji Społecznej. Uznano, że sensowne będzie opiniowanie dokumentów strategicznych i wybranych projektów aktów prawa miejscowego.
Przez całą I kadencję Warszawska Rada Pożytku stała niejako w rozkroku – będąc trochę konsultantem Urzędu m.st. Warszawy, trochę arbitrem w sporach i trochę ciałem opiniodawczym. Ten doświadczalny, „trójskładnikowy” (urzędnicy+radni+pozarządowcy) charakter Rady podkreśla jej pozarządowa wiceprzewodnicząca, Anna Gierałtowska.
– Trudno powiedzieć, kim byliśmy jako Rada. Może pewnego rodzaju superwizorem działań samorządu. I kadencja WRP to był eksperyment. Czegoś takiego wcześniej nie było. Musieliśmy wypracować formułę działania, procedury, określić, czym jesteśmy. To proces nadal niezakończony. Są już jednak pewne podwaliny. To nie jest proste, kiedy spotykają się organizacje, urzędnicy i radni – przyznaje prezeska Powiślańskiej Fundacji Społecznej. – Większą część czasu zajmowaliśmy się opiniowaniem projektów uchwał Rady Miasta – zwłaszcza dokumentów strategicznych – związanych z obszarem pożytku publicznego. Mieliśmy twórcze i burzliwe dyskusje. Cieszy to, że w wielu momentach Rada potrafiła wywierać wpływ na kształt tych dokumentów. Okazało się, że byliśmy władni – dodaje.
Przyglądanie się sobie nawzajem
Dla Jarosława Szostakowskiego, reprezentującego w WRP Radę m.st. Warszawy, wartością było samo spotkanie przedstawicieli różnych sfer zainteresowanych miastem. – Rada Pożytku była dla mnie miejscem, gdzie mogłem lepiej zobaczyć punkt widzenia organizacji pozarządowych. Jako radny na co dzień mam kontakty z urzędnikami reprezentującymi Panią Prezydent przy przedstawieniu projektów uchwał, a tutaj mogłem zobaczyć sprawy z innej strony – przyznaje.
Tę ocenę potwierdza Anna Gierałtowska. – Ważny był sam fakt przyglądania się sobie nawzajem. Radni, urzędnicy i pozarządowcy spotkali się w Radzie na równych prawach. To krok w rozumieniu siebie i respektowaniu swoich interesów – zaznacza.
Zarówno Anna Gierałtowska, jak i Jarosław Szostakowski zgodnie podkreślają, że dyskusje toczyły się mimo podziału na przedstawicieli Rady Warszawy, urzędu i organizacji.
– Co ciekawe, okazywało się, że podziały ideologiczne często przebiegały w poprzek rozgraniczeniu samorząd-urząd-organizacje. I kadencja WRP to było przełamywanie uprzedzeń. To była próba wspólnych działań na rzecz pożytku publicznego – sfery ważnej zarówno dla miasta, jak i organizacji – uważa Anna Gierałtowska.
– Ważne, że w wielu sprawach udało się osiągnąć konsensus, a tam gdzie rozstrzygało głosowanie, nigdy podział nie przebiegał na linii samorząd – organizacje pozarządowe – mówi Jarosław Szostakowski.
W opinii Marcina Wojdata, członka Rady i dyrektora Centrum Komunikacji Społecznej, Rada sprawdziła się jako formuła prowadzenia dialogu z warszawskim samorządem i miała wpływ na kształt wielu dokumentów strategicznych. Ów dialog wolny był od politycznych gier. – Rada nie legitymizowała miejskiego samorządu, ale wnosiła stosowny krytycyzm do procedowanych dokumentów. To kompetentne ciało, które nadało znamiona obywatelskości formule zarządzania miastem – zwraca uwagę Tomasz Harasimowicz.
„Reaktywność” WRP
O trudnościach z ogarnięciem bogatego repertuaru tematów, których powinna dotknąć Rada, mówi Marek Chodaczyński. – Rada powstała po to, żeby opiniować dokumenty przygotowywane przez urząd miasta. Ich selekcja jednak jest problemem. Są ich setki, miasto ma ponad 20 profili działalności, a posiedzenia odbywają się najwyżej raz w miesiącu – podkreśla. – My wszyscy, to jest NGO-sy i urząd, ciągle uczymy się pracy w Radzie, która w I kadencji działała według mnie na 60-70%, choć spotykała się co miesiąc – dodaje.
Wielość tematów, z którymi skonfrontowana została Rada, mogło skutkować tym, że była ona – zdaniem Piotra Kaliszka – „bardzo reaktywna”. – Wpływały do nas dokumenty do opiniowania, my się nad nimi pochylaliśmy i tyle. Szczególnie pod koniec kadencji zaczęło to boleć. Nie znaleźliśmy czasu na dyskusję o pryncypiach, podstawach dotyczących współpracy NGO-sów i miasta. Choć wszyscy mają poczucie, że można by je poukładać ciut lepiej – trudno rozpocząć tę rozmowę – przyznaje.
O potrzebie przesunięcia akcentu z doradzania na inicjowanie mówi Andrzej Mrowiec. – Powinniśmy być ciałem bardziej inicjującym niż tylko opiniującym to, co urzędnicy nam pokażą. Problem wynajmu lokali dla organizacji był przymiarką do tego. Nowa Rada powinna też przygotować wieloletni program współpracy z Urzędem m.st. Warszawy.
Nie wszyscy jednak sądzą, że charakter Warszawskiej Rady Pożytku powinien wychodzić poza doradczy charakter. – Istnieją przepisy, które regulują życie społeczne w mieście. To nie NGO-sy rządzą Warszawą. Może w przyszłości będą miały głos bardziej istotny. Na razie to się rozwija. Zapisy ustawowe mówią, że Rada ma głos konsultacyjny. Nie należy mieć złudzeń – ten rządzi, kto ponosi odpowiedzialność za realizację – argumentuje Maria Wojtysiak. – Warto, by każda kolejna Warszawska Rada Pożytku miała rzeczywisty ogląd sytuacji prawnej, w której działa. Jeśli stanowisko Rady w jakiejś sprawie jest uzasadnione, ale niezgodne z tym, co postanowiła władza, to trzeba mieć świadomość, że to może nie zostać wzięte pod uwagę, bo rozstrzygają często względy np. finansowe czy polityczne, z których nie zawsze sobie zdajemy sprawę – dodaje.
Miejskie biura myślą poważniej o pożytku publicznym
Zdaniem Marka Chodaczyńskiego WRP sprawdziła się w kilku sytuacjach wymagających szybkiej reakcji. – Dotyczyło to np. środków na edukację i kulturę. Sprawdziła się też w nieprzepuszczaniu luk prawnych w dokumentach. Stworzono mechanizm dzięki któremu to najpierw WRP – „podparta” opinią odpowiednich KDS-ów, pozytywnie opiniuje programy, potem „idą” one pod obrady Rady m.st. Warszawy – wyjaśnia Marek Chodaczyński.
– Dochodziły do mnie głosy, że Biura Urzędu m.st. Warszawy wręcz bały się Rady, bardzo liczyły się z jej zdaniem. Choć WRP jest tylko ciałem opiniodawczym, a nie decyzyjnym, bardzo się starały, by opinie dotyczące przedstawianych przez nich dokumentów były pozytywne – dodaje Piotr Kaliszek.
Rola skutecznego opiniodawcy jest osiągnięciem Warszawskiej Rady Pożytku. – Kiedy wpływały projekty dokumentów i nie dostawały pozytywnej opinii, wracano jeszcze raz do pracy nad nimi. Wiele naszych uwag było uwzględnianych – mówi Andrzej Mrowiec. – Udało nam się wypracować standard opiniowania dokumentów – każdy z nich musiał trafić najpierw do branżowej Komisji Dialogu Społecznego, potem zapraszaliśmy przedstawiciela tego KDS-u na posiedzenie, kiedy Rada dokumentem się zajmowała – dodaje.
Jak interweniować w kryzysowych sytuacjach?
Istnieje rola, w której Rada chyba jeszcze nie do końca potrafi się odnaleźć. Jak powinna zachować się, kiedy na horyzoncie pojawia się organizacja, która oczekujący od WRP pomocy? Choć o funkcji arbitra w sporach między organizacjami i samorząd już na pierwszym posiedzeniu wspomniał wiceprezydent Włodzimierz Paszyński, to w praktyce po dwóch latach ciągle pojawiają się wątpliwości, jak interweniować w sytuacjach kryzysowych.
– Rada w obecnej strukturze nie jest w stanie zajmować zbyt wieloma przypadkami pojedynczych organizacji. Nie ma mechanizmu, odpowiedniej płaszczyzny, by się tym zajmować. Rada być może w ogóle nie powinna tego robić. Forum Dialogu Społecznego może mogłoby pełnić taką rolę, ale jest zbyt słabe, wolne, „puszczone sobie”. Czuję, że powinna powstać płaszczyzna do załatwiania tych spraw – zastanawia się Marek Chodaczyński.
Z kolei według opinii Aliny Gałązki, Warszawska Rada Pożytku nie powinna rezygnować z roli arbitra, która pozwoliłaby rozwiązywać systemowe problemy organizacji. – Rada, istotnie, zbyt mało zajmowała się systemowymi rozwiązaniami. Być może dlatego, że ma niezbyt dobry dostęp do „małych problemów”, które świadczyłyby o tym, że są jakieś systemowe błędy. Jak się okazuje, Komisje Dialogu Społecznego zajmują się sprawami branżowymi, a nie kłopotami poszczególnych organizacji. One nie patrzą na współpracę z organizacjami systemowo – tłumaczy.
Dlatego w II kadencji gremium Rady (do której została ponownie wybrana) chce zaproponować konkretne rozwiązania. – Zamierzam, jeśli nie zbombardują tego pomysłu nowi koledzy i koleżanki z Rady, wprowadzić pomysł dyżurów, żeby jednak spotykać się z ludźmi i ich wysłuchać – zapowiada.
Być może w tym pomyśle sekundował jej będzie Andrzej Mrowiec (również wybrany ponownie do WRP), który też jest zdania, że kontakt zarówno z komisjami dialogu społecznego, jak i pojedynczymi organizacjami, był niewystarczający. – Zbyt mało wiedzą stołeczne organizacje o tym, czym zajmuje się Rada i jaka jest jej skuteczność. To wymaga namysłu i zmiany.
Porozmawiajmy o budżecie Warszawy
Role arbitra w sporach czy konsultanta opiniującego strategiczne dokumenty mogą dla przyszłości Rady okazać się niewystarczające. Rada, krok po kroku, może stać kimś w rodzaju nawet strategicznego doradcy – współdecydującego np. o budżecie miasta dla sfery pożytku publicznego. Urzędnicy dopiero jednak oswajają się z wizją rozmów o budżecie.
– Absolutnie nie udało się to, aby Rada miała jakikolwiek wpływ na budżet. Został nam zaprezentowany w części dotyczącej organizacji i tylko tyle. I powiedziano nam, że nie mamy tu żadnego prawa głosu i raczej nawet kwestionowano prawo Rady do wyrażenia opinii w tej kwestii. To jest ciągle, moim zdaniem, lekcja do odrobienia – podkreśla Alina Gałązka.
Rola Rady miała ograniczyć się – jak mówi Piotr Kaliszek – do wysłuchania informacji o jego kształcie i ratowaniu budżetów zbyt drastycznie obciętych. – Nie wystarczyło czasu, woli, by rozmawiać o tym, jaka część budżetu danego biura jest przeznaczona dla NGO-sów, czy proporcje budżetów między biurami są właściwe.
Powolne otwarcie miasta na możliwość dyskusji wokół budżetu zauważyła jednak Anna Gierałtowska. – Samorządowcy mieli obawy, czy w ogóle rozmawiać o tym z Radą, czy nie skończy się to awanturą i roszczeniami. Powoli o budżecie też uczymy się rozmawiać. Dzięki Radzie widzimy lepiej, jako przedstawiciele III sektora, jak pracuje urząd, a urząd uczy się, że my możemy to rozumieć, że nie jesteśmy tylko petentami – tłumaczy.
„Nieusprawiedliwione nieobecności”
Jeśli na koniec wytknąć można coś Radzie, to chyba dość niską frekwencję na posiedzeniach, i to zarówno po stronie przedstawicieli miasta, jak i organizacji pozarządowych (średnio 13 osób – na 20 członków i członkiń WRP – na jednym posiedzeniu).
– Minusem I kadencji Rady był też jej długi rozbieg. Pierwszy rok, szczególnie jego początek, był trochę jałowy. Obawialiśmy się, że będzie to ciało jedynie reprezentacyjne. Na szczęście tak się nie stało – podsumowuje Piotr Kaliszek.
Alina Gałązka uważa, że w pracach Warszawskiej Rady Pożytku można by wprowadzić jeszcze jedną zmianę. – Myślę, że posiedzenia Rady powinny być otwarte, tak jak otwarte są posiedzenia komisji radnych. Istnieje obawa, że będziemy bardziej przemawiać, a mniej rozmawiać. Zgadzam się z tym, że niektórym zmienia się osobowość, kiedy widzą publiczność, zaczynają odgrywać rolę i to utrudnia merytoryczną rozmowę. Niemniej, wierzę jednak, że skład rady będzie taki, że ludzie nie będą „wchodzić w rolę” w obliczu publiczności, gdyby obrady były otwarte.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)