Ekowywiad ze Stanisławem Kurowskim od oceanów do Zielonej Góry o nauce, aktywizmie i przyrodzie [wywiad]
Stanisław Kurowski – nauczyciel chemii, badacz, aktywista i współtwórca Ekspedycji 404 – opowiada o swojej drodze od pracy naukowej w USA po zaangażowanie w ochronę przyrody w Zielonej Górze. W rozmowie mówi o poczuciu sprawczości, sile lokalnych działań, o bushcrafcie i o tym, dlaczego to właśnie w małych społecznościach kryje się nadzieja dla planety.
O nauczycielu, który po latach badań morskich wrócił do rodzinnego miasta, by walczyć o lokalne rzeki, lasy i środowisko – i o tym, dlaczego jego zdaniem zmiana zaczyna się zawsze „tu i teraz”.
Ekowywiad ze Stanisławem Kurowskim zielonogórskim nauczycielem chemii, założycielem Centrum Edukacji Środowiskowej, współtwórcą Ekspedycji 404, aktywistą środowiskowym, badaczem, edukatorem
N. C.: Ostatni raz mieliśmy okazję rozmawiać trochę więcej jeszcze w czasach, gdy przynosiłeś do szkoły prenumeratę Twojego Działkowca, którą wspólnie przeglądaliśmy, jako że uczęszczaliśmy do jednej klasy w gimnazjum. Wiadomo, że dużo się zmieniło od tamtej pory, ale czy uważasz, że coś z tamtego Staśka jeszcze nadal w Tobie jest?
Stanisław Kurowski: – Tak. To ciężkie pytanie na początek, bo musimy tutaj wrócić wiele lat wstecz, ale myślę, że w pewnym sensie zrobiłem takie życiowo kółko i to, w jaki sposób żyję teraz, bardzo mocno przypomina to, jak żyłem tak z 10 lat temu. Zwiedziłem trzy oceany, po czym wróciłem tutaj (do Zielonej Góry – rodzinnego miasta Stanisława – przyp. N. C.), i okazuje się, że znowu spędzam czas w ten sam sposób, znowu interesują mnie podobne rzeczy, podobne rzeczy mnie frustrują, denerwują. Kończy się to więc tym, że robię to, co robię. I myślę, że jest tego całkiem sporo.
A czy mógłbyś w takim razie więcej opowiedzieć o tym, czym dokładnie teraz w życiu się zajmujesz i jak wyglądała Twoja droga do tego momentu?
– Na chwilę obecną pracuję w szkole. Jestem nauczycielem chemii w liceum, do którego kiedyś uczęszczałem – i jestem naprawdę bardzo szczęśliwy, będąc tam. Ale to jest tylko część mojego dnia. Uczniowie czasami pytają, dlaczego wrzucam różne rzeczy w social media. Mają dużo różnych teorii na temat tego, czym ja się tak naprawdę zajmuję. No więc mówię im, że: „okej, pod osłoną nocy robię zupełnie inne rzeczy” (śmiech). I to tak trochę jest, że pracuję jeszcze w fundacji… właściwie jestem wolontariuszem, ponieważ raczej nie czerpiemy z tego jakichś wielkich korzyści finansowych.
Masz tutaj na myśli Ekspedycję 404, prawda?
– Tak, tak, tak. Nasza pełna nazwa to: Centrum Edukacji Środowiskowej. Sama w sobie Ekspedycja 404 to projekt. No ale wyszło tak, że jest jednym z dwóch głównych projektów, który realizujemy – a dla mnie tak naprawdę najważniejszym. Zajmuję się tym więc również popołudniami, w weekendy – i to jest trochę taka partycypacja społeczna, trochę walka, ale raczej za pomocą pisania pism, chodzenia na spotkania, nagłaśniania różnych problemów środowiskowych, niż taka walka na „broń i bagnety”. (uśmiech)
Powiedziałeś, że przemierzyłeś trzy różne oceany, teraz uczysz w szkole, z wykształcenia jesteś chemikiem. Jak i gdzie biegła więc ta Twoja ścieżka edukacyjna?
– Od razu po liceum wyjechałem na studia do Gdańska. Czułem, że z jakiegoś powodu tam właśnie chcę iść. Nie było to podyktowane jakąś większą historią. Po prostu w pewnym momencie poczułem, że chcę iść właśnie tam, ponieważ chcę robić „coś z morzem”; choć to „coś” – to było takie bardzo mętne – miałem mętny obraz tego, co to właściwie ma być. Ale później faktycznie zaczęło się to fajnie klarować i zacząłem brać udział w rejsach badawczych na Morzu Bałtyckim. Tam zajmowałem się głównie obiegiem węgla w Południowym Bałtyku, w Zatoce Gdańskiej. Później rozeszło się to na kilka projektów, np.: na Morzu Czarnym, czy w tych nieco bardziej północnych obszarach polskiej strefy Bałtyku, już bliżej Gotlandii. To było kilka naprawdę fascynujących projektów, które cudownie wspominam. I to wszystko doprowadziło do tego, że sądziłem, że kariera naukowa to jest chyba „to”. Zdobyłem już wówczas naprawdę sporą wiedzę na temat dziedziny, która może być „mało użyteczna”, jeśli pracuje się w konwencjonalny sposób – bo to taka bardzo szczegółowa wiedza dotycząca obiegu różnych związków i pierwiastków chemicznych w wodzie morskiej – i tak siłą rzeczy poszedłem dalej w karierę naukową.
To mnie doprowadziło, może nie doprowadziło, a zawiozło nawet, do Alabamy, nad Zatokę Meksykańską, gdzie prowadziłem przez dwa lata kolejne badania. I tam pojawił się wielki, gigantyczny wręcz, znak zapytania – to był moment, w którym zacząłem wątpić, poczułem, że to chyba jednak nie tędy droga. W trakcie licencjatu, w trakcie pracy magisterskiej, czy stażów, były momenty takiego zawahania i odchodzenia gdzieś „na boki”, żeby spróbować jeszcze kilku innych rzeczy w życiu, ale to właśnie moment doktoratu był tym momentem, w którym uznałem, że to chyba jednak nie jest „to”. I wtedy zacząłem stopniowo, powoli wracać – nawet nie tyle do Europy, co do samej Polski, a wręcz właśnie do Zielonej Góry, gdzie jednak te morskie opowieści się zakończyły. Gdy znalazłem się tutaj bez statków badawczych, to zapytałem siebie: „co lubię i co potrafię robić?”. No i lubię uczyć, i umiem chemię. Także to wszystko doprowadziło mnie do pracy jako nauczyciel.
Czy pamiętasz może jakieś konkretne wydarzenie, jakiś konkretny impuls, coś, co skłoniło Cię do tego, żeby związać się w życiu z działaniami prośrodowiskowymi?
– Wydaje mi się, że to gdzieś we mnie było, ale raczej jako jakieś takie niezwiązane wątki. Niby były jakieś elementy takiego manifestu ekologicznego w moim życiu. Pamiętam, jak mieliśmy w klasie jedną koleżankę, która przyszła w futrze. Byłem oburzony tym faktem – a ona pokazywała to futro wszystkim – i nie mogłem tego przeżyć. Skonfrontowałem się z nią przy kilku kolegach i koleżankach siedzących wtedy w ławce - nie mam pojęcia, jaka to była sala, jaki to był przedmiot – „czy ty myślisz, że to jest okej?”. To futro, to chodzenie, to pokazywanie go… Ale cały czas uważam, że to były takie raczej niepołączone wątki, a zaczęło się to wszystko klarować dopiero, gdy byłem w liceum. To wtedy zacząłem bardziej odwiedzać miejsca w swojej okolicy, dużo wędrować, chodzić, patrzeć i w wielu miejscach widziałem też tę degradację. Tak, to też są jednak dla nas – dla osób, które są trochę wrażliwe na przyrodę – traumatyczne przeżycia. Widzieć, że las został wycięty, czy że jezioro, które było ostoją lokalnego ptactwa, nagle jest zawalone śmieciami, zniszczone. Myślę, że to były te momenty.
Można powiedzieć, że to właśnie poczucie tęsknoty za tym, co znika i utraty czegoś, zmotywowały Cię do tego, żeby podjąć działania aktywistyczne?
– Tak, jeśli mówimy już o tym aktualnym życiu, to zdecydowanie tak. Gdy tylko wróciłem do Zielonej Góry, postanowiłem stworzyć taką serię warsztatów terenowych. To jest, obok Ekspedycji 404, ten drugi projekt, który w tym momencie realizujemy – tu nie ma liczby pojedynczej, bo to wszystko jest wspólne działanie z moją ekipą. Ale na początku byłem w tym sam. Te pierwsze miesiące byłem tylko ja i próbowałem rozwijać warsztaty nauki terenowej – trochę też na podstawie tego niecodziennego doświadczenia, które zdobyłem na morzu i w trakcie prowadzenia badań w Stanach Zjednoczonych – uznałem, że to całkiem fajna rzecz i warto to pokazać. Zacząłem odwiedzać różne miejsca w Zielonej Górze, które wydawały mi się ciekawymi miejscami do tego, żeby tam, na przykład, zebrać ekipę, wziąć jakąś wycieczkę, zrobić wydarzenie – czy dla dzieci, czy dla dorosłych, czy jakichś grup mieszanych. I co znajdowałem takie miejsce, to każde z nich po kolei wyglądało trochę inaczej niż pamiętałem. A nawet jeśli odwiedzałem je po raz pierwszy, to zauważałem, że „tu jest jakaś wycinka i to wieloletnich, takich ponad stuletnich drzew; tu, na przykład, zawsze płynęła rzeka, a nie płynie, a nagle ta woda jest w prywatnym stawie rybnym; tutaj był bardzo ciekawy przyrodniczo obszar, a w tym momencie jest skażenie chemiczne”. Zastanawiałem się, dlaczego nikt z tym nic nie zrobił? Takich historii było coraz więcej, więc nie umiałem się jakoś skupić na organizacji takich fajnych, „uśmiechniętych” wydarzeń dla dzieci i udawać, że wszystko jest okej w momencie, kiedy czułem, że nie jest okej. Zacząłem o tym rozmawiać z kilkoma osobami, a w szczególności z Wiktorią (Aulich – geolożką, aktywistką prośrodowiskową i współpracownicą Stanisława z Centrum Edukacji Środowiskowej – przyp. N. C.), która w tym momencie wyszła na pierwszy front naszej organizacji. Z Wiktorią znaliśmy się jeszcze z przedszkola, mieliśmy obydwoje doświadczenie w geologii i obydwoje byliśmy w Stanach przez jakiś czas, no i kiedyś się tak złapaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o tym, że "ej, słuchaj, bo tu coś jest, a tu coś jest nie tak, wiesz, i w tym miejscu, i w tamtym miejscu". I tak się zaczęliśmy trochę interesować, trochę nakręcać i postanowiliśmy się zająć właśnie takim aktywizmem. Myślę, że możemy nazwać to aktywizmem – czyli taką partycypacją właśnie po to, żeby ten element społeczny miał jakąś chociaż kontrolę nad tym wszystkim, co dzieje się w mieście, w okolicy i co dotyczy negatywnych zmian w środowisku. I to rozwinęło się w taki dość ciekawy sposób.
A co Tobie osobiście daje aktywizm?
– Na pewno wiem, co mi zabiera: bardzo dużą ilość czasu, bo to jednak jest strasznie czasochłonne. Ale daje mi na pewno wspaniałych ludzi, których poznaję przy każdym wydarzeniu. I to jest bardzo ważne, czyli poczucie, że choć dużo rzeczy idzie w złą stronę, to nie jestem w tym sam. I jest dużo osób, które chcą o to walczyć, chcą dbać o to wspólne dobro. I myślę, że to jest ta największa wartość.
Czy w takim razie te działania aktywistyczne mają też wpływ na podtrzymanie twojego dobrostanu psychicznego i poczucia sprawczości, poczucia, że jesteś zmotywowany, że warto coś robić?
– Tak, to zdecydowanie. Najgorszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotykała, to była taka niemoc połączona z poczuciem, że to co robię, nie ma sensu; a to co miałoby sens – tego nie mogę zrobić. I to była też jedna z tych myśli, które miałem w momencie, gdy rzucałem projekty badawcze, nad którymi pracowałem w Stanach. Ponieważ doszło do mnie, że to niczym się nie skończy, że ta praca jest robiona po to, żeby była zrobiona, a ostatecznie wydźwięk tych badań nigdy nie miał wpływu, realnego wpływu. To nigdy nie miało przebić się gdzieś dalej, ponieważ taki był charakter projektu; to miało trafić do płatnych czasopism, za które trzeba zapłacić 50 dolarów, żeby przeczytać artykuł. A kto przeczyta jakiś naukowy, chemiczny, że tak powiem, bełkot? No niewiele osób. I to mnie drażniło. Że to są tak ważne tematy, które dotyczą nas wszystkich – tu mówię o konkretnym przykładzie – czyli o przekroczonych stężeniach metali ciężkich w Zatoce Meksykańskiej, w południowym Mississippi, a nie byłem w stanie przekonać swojej ówczesnej pani promotor do tego, żeby iść z tym gdzieś do mediów, do jakichś lokalnych organizacji, żeby pokazać, co się nam udało wykryć. Bo najważniejszy jest „klepnięty” artykuł naukowy, który potem gdzieś ginie.
Zastanawiam się, jak radzisz sobie z tym, że w przestrzeni publicznej coraz częściej zdarzają nam się sceny dosłownie wyjęte z głośnego filmu z Jennifer Lawrence i Leonardo DiCaprio, czyli Don't Look Up (2021), w którym para naukowców próbuje przekonać ludzkość, że Ziemię czeka zagłada w wyniku zderzenia z asteroidą. Tymczasem w świecie już jak najbardziej rzeczywistym, prezydent jednego z największych państw, w którym prowadziłeś badania naukowe, w swoim oficjalnym wystąpieniu zaprzeczył ostatnio temu, że zmiana klimatyczna ma w ogóle miejsce, mimo że konsensus naukowy jest absolutnie jasny w tej kwestii. I wydaje się czasem, że ludzie nie widzą pewnych rzeczy albo po prostu nie chcą ich zobaczyć. Czy w związku z tym nie odechciewa Ci się czasem trochę?
– No, odechciewa, niestety. Próbujemy coś zdziałać, ale boję się, że jesteśmy jednak już na tej stromej, krótkiej drodze w dół, ponieważ moim zdaniem te treści - no, trochę rzadko to słowo pada, ale ja go używam coraz częściej, żeby coraz więcej ludzi sobie zdawało z tego sprawę - właśnie te treści propagandowe związane z hołdowaniem kapitalistycznemu, materialistycznemu stylowi życia: sportowe samochody, egzotyczne, luksusowe wycieczki, to wszystko, co nas otacza… To jest machina, za którą idą tak gigantyczne pieniądze, że skąd osoby będące „po przeciwnej stronie bieguna” mają wziąć środki na to, żeby pociągnąć ludzi ze sobą? Zmiany klimatu, to jest tylko mały wycinek problemu – mamy również inne rzeczy, którymi my właśnie (Ekspedycja 404 – przyp. N.C.) się głównie zajmujemy, czyli skażenie wody i powietrza, ale również utrata bioróżnorodności i tak dalej i tak dalej. Możemy czekać, aż te zmiany będą tak kolosalne, że wtedy już żadne pieniądze nie będą grały roli, dlatego że już wszyscy odczujemy to w całości na własnej skórze, ale wtedy będzie zdecydowanie za późno, żeby coś z tym zrobić. Jestem absolutnie przerażony tym, w jaką dziwaczną stronę zrobiło to teraz obrót. Tak jakbym pomyślał tak 10 lat wstecz, to byliśmy na jakiejś takiej drodze… wydawało się, że ta ekologia naprawdę tutaj wygra. Zachodziły pewne zmiany w społeczeństwie, w myśleniu. Widziało się, jak coraz więcej ludzi zaczyna myśleć w taki rozsądny sposób, a nagle przybrało to taką przeciwną, karykaturalną wręcz formę – i to w momencie, kiedy te negatywne zmiany – i znowu podkreślę: nie tylko klimatyczne, ale ogólnie biologiczno-chemiczno-przyrodnicze na Ziemi, nie były nigdy aż tak intensywne jak teraz.
A jednak jesteś w stanie nadal podejmować różne działania. Mimo lęku, o którym wspominasz, i mimo tego wręcz osłupienia tym, co się wydarza, jesteś cały czas aktywny. Bo, jak rozumiem, działać trzeba teraz, żebyśmy w ogóle mieli szansę coś jeszcze coś zrobić, czemuś zapobiec?
– Tak, tylko że ja zdecydowanie chcę działać lokalnie, ewentualnie regionalnie. Wiem, że są takie procesy, z którymi trzeba walczyć na tym poziomie ogólnoświatowym, jednak ja i moja organizacja chcemy zająć się tym, co mamy koło siebie i myślę, że też taki właśnie jest trend w działaniach proekologicznych, prośrodowiskowych – żeby tworzyć lokalne społeczności, które są w stanie reagować, „sieciować się”, oponować, protestować przeciwko jakimś negatywnym zmianom, ale też tworzyć dobre rzeczy. I myślę, że „tędy droga”. Choć prawdą jest też, że w naszej organizacji działa pięć osób, pracujemy jeszcze z kilkoma innymi, ale to jest i tak cały czas nic w porównaniu do tak wielkich graczy jak choćby General Motors. To ci, co odpowiadają za to, że tak naprawdę każdego dnia przybywa nam gigantycznej ilości samochodów i dróg, co również jest mało wygodnym faktem dla wielu osób.
A teraz właśnie w kontekście tego myślenia lokalnego – czy masz może jakieś wskazówki dla osób, które chciałyby rozpocząć działania proekologiczne związane z ochroną swojej lokalnej przyrody? Od czego zacząć? Jak wykonać ten pierwszy krok?
– Pierwszy krok… ja bym zaczął (i ja tak zacząłem), od przeszukiwania Facebooka w poszukiwaniu grup, organizacji, które coś robią i skontaktowałbym się z nimi, czekał na odpowiedź. Ja tak zrobiłem, napisałem do trzech osób, które działały tutaj na naszym gruncie lokalnym. Dwie zupełnie mnie zignorowały, a z jedną współpracuję blisko do dzisiaj. Więc od tego bym zaczął. Są tacy ludzie, którzy chcą tworzyć coś, co już jest; to ci, którzy chcą tworzyć coś dla samego tworzenia, żeby być szefem, żeby nie mieć nikogo nad sobą, a ja raczej chciałem najpierw wybadać grunt. Nawet w takich właśnie organizacjach pozarządowych te elementy wodzowskie, kłótni, sporów są. Podczas gdy ja… gdyby była organizacja w moim mieście, która robi to, co ja chciałem robić, to od razu bym do nich dołączył. Ale okazało się, że nie było i trzeba było stworzyć coś od zera. Więc myślę, że taki byłby pierwszy etap, a drugi etap to znalezienie „pierwszego problemu” – czyli tego, co wyznaczy tory działania na pierwsze miesiące.
Czy możesz także w skrócie opowiedzieć trochę o rozwiązaniach systemowych, których wprowadzenie uważasz za kluczowe, żeby lepiej i mądrzej chronić środowisko naturalne?
– Tak, na poziomie samorządów, na poziomie lokalnym, gmin, to myślę, że tym, co mnie bardziej boli, jest gigantyczny problem z wodą, który mamy – czyli zarówno z jej jakością, jak i ilością. Jakość pogarsza się z roku na rok, ilość też spada. Bardzo ważne jest więc tworzenie, gdzie się da: zastoisk, meandrów przy rzeczkach, odtwarzanie naturalnego biegu rzeki i patrzenie na to, co dzieje się w zlewni – kto zabiera tę wodę? Czasem to naprawdę nie są bardzo skomplikowane rzeczy, żeby ta woda wróciła do rzeki. My mamy tutaj taką historię, że rzeka jest całkowicie odwadniana. Jedna z większych rzeczek – cały czas rzeczek, ale jednak dość długa (200 km) – była całkowicie odwadniana przez to, że w pewnym odcinku leżały worki z piaskiem, które przekierowywały wodę do prywatnego stawu… To nie jest takie trudne – te worki stamtąd zabrać albo zgłosić, szczególnie jeśli są ułożone nielegalnie. Także przede wszystkim zadbanie o wodę. Ale także tworzenie przestrzeni dla mieszkańców do wypowiadania się.
Teraz jesteśmy na przykład na etapie dyskutowania planów ogólnych. Jestem nieco przerażony planem ogólnym dotyczącym rozwoju Zielonej Góry, ponieważ ilość terenów gospodarczych, przemysłowych, które mają bardzo szybko przybyć, jest przytłaczająca w porównaniu z tym, jak niewiele działań odtwarzania przyrody czy tworzenia parków, zieleńców ma być realizowanych. To trochę pokazuje, gdzie te finanse mają iść. Niestety, era tworzenia zielonej infrastruktury późno się zaczęła i, odnoszę wrażenie, że szybko się kończy. I to jest trochę przytłaczające, ale myślę, że tutaj Zielona Góra niestety trochę odstaje negatywnie od innych miast, więc to jest jednak chociaż pole do porównań, że „okej, da się inaczej, tak?”. Czyli kluczowe jest tworzenie właśnie przestrzeni do dyskusji, organizowanie jakichś spotkań, forów, rozmawianie ze sobą o tych ważnych tematach. Jeśli miałbym wymienić jakieś rzeczy, to chyba te dwie są najważniejsze.
Jakie jest twoje osobiste podejście do przyrody i jaki rodzaj związku z nią czujesz? Spodziewam się, że w odpowiedzi pojawi się słowo bushcraft, bo wiem, że to Twoje hobby.
– Tak, bushcraft – czyli spędzanie czasu na łonie natury, w sposób niekoniecznie survivalowy, ale też niekoniecznie na takiej błogiej relaksacji; czyli budowanie takiego środowiska, w którym coś trzeba stworzyć, trzeba się trochę nagimnastykować, żeby w tej przyrodzie jakoś przeżyć tych parę dni, no albo tygodni - zależy od tego, ile ktoś ma czasu. Więc gdy spędzam czas w przyrodzie, to bardziej odchodzę już od takiego jeżdżenia gdzieś daleko i robienia jakichś długich dystansów. Coraz bardziej podoba mi się wracanie w kilka tych samych miejsc i patrzenie, jak zmieniają się pory roku, tworzenie tam jakiejś swojej mikrowyspy, na której po prostu spędzam czas, buduję szałas, uczę się jakichś sztuk przetrwania. Mam kilka takich miejsc, gdzie lubię wracać.
A co z Twoją przyszłością w kontekście działań proekologicznych. Gdzie widzisz siebie dalej i jak chcesz tą ścieżką swoją kierować?
– Jak ja widzę swoją przyszłość? Jestem raczej, niestety lub stety, optymistą. Także ja ją widzę dość dobrze, ale boję się, że ta przyszłość jednak trochę zweryfikuje mnie z moimi wyobrażeniami. Już teraz widzę, że organizacje pozarządowe, które do tej pory działały tak stricte przyrodniczo czy prospołecznie – no to teraz coraz więcej z nich zaczyna specjalizować się coraz bardziej, coraz ściślej, na przykład: w przetrwaniu, w zarządzaniu kryzysowym, w "co będzie na wypadek wojny" i tak dalej. Boję się, że coraz częściej będziemy musieli myśleć o tej przyrodzie również w kontekście takiego kryzysu. I nie powiem, jest to wyzwanie, które również mnie fascynuje, i wyzwanie, które jest bardzo ważne z perspektywy zarówno przyrodniczej, jak i społecznej. To jest coś, czego jeszcze nasze pokolenie nigdy nie doświadczyło. I jednym z najbardziej interesujących aspektów tej kwestii jest dla mnie tworzenie bagien jako elementu obronnego. Myślę, że jeśli kiedykolwiek byłaby już naprawdę taka potrzeba, to chciałbym się zaangażować właśnie w tego typu projekty. Na chwilę obecną jest to jeszcze kwestia przyszłości. Teraźniejszość jest trochę bardziej optymistyczna – to są właśnie działania w szkołach, działania w lokalnych społecznościach, skupione przede wszystkim na takim monitoringu środowiska. A dopiero później może to środowisko będziemy musieli wykorzystywać w jakimś innym celu.
Artykuł powstał w ramach projektu Climate Change Emotions. Finansowane przez Unię Europejską.
Źródło: Fundacja Wytwórnia Inicjatyw Twórczych