Ekowywiad z Martą Rubik: Muzyka, wrażliwość i walka o przyrodę [wywiad]
Skrzypaczka jazzowa, liderka Marta Rubik Quintet i aktywistka Śląskiego Ruchu Klimatycznego opowiada o tym, jak artystyczna wrażliwość łączy się z troską o przyrodę. W rozmowie mówi o ekolęku, sprawczości, relacji człowieka z naturą oraz o potrzebie działania – nawet w najmniejszej skali.
O tym, jak jazz może spotkać się z aktywizmem klimatycznym, i dlaczego – zdaniem Marty Rubik – każdy z nas może uratować „cały świat jednego zwierzęcia”. Ekowywiad z Martą Rubik, skrzypaczką, liderką zespołu Marta Rubik Quintet, aktywistką Śląskiego Ruchu Klimatycznego, miłośniczką przyrody.
Justyna Markoff: Twój profil na Facebooku jest pełen postów z dwóch kategorii: są tam albo informacje dotyczące Twojej działalności jako skrzypaczki i twórczości Twojego kwintetu, albo odezwy związane z ochroną przyrody i różnego rodzaju petycje do podpisania. Recenzja twojej płyty Beautiful Soul, która ukazała się w jednym z najbardziej prestiżowych jazzowych periodyków, sąsiaduje tam z Twoim zdjęciem z banerem "Stop wycince drzew". A kilkanaście postów dalej znajduje się fotografia przedstawiająca zimorodka i informacje o ochronie tego gatunku ptaka. Co więc Twoim zdaniem łączy muzykę jazzową i zimorodka?
Marta Rubik: – Ostatnio zastanawiałam się nad tym i nawet miałam taki moment, w którym uznałam, że może to jest bez sensu, że jako muzyk powinnam skupić się na udostępnianiu treści muzycznych, albo chociaż wyraźnie rozdzielić te wątki, tworząc osobną stronę itp. Ale potem pomyślałam: "Kurczę, dlaczego mam ukrywać to kim jestem i co tak naprawdę robię?". Z resztą, śledząc profile innych artystów w mediach społecznościowych, bardziej ciekawe wydają mi się te łączące różne kierunki działania. Ponadto, rozmawiając ze znajomymi artystami w pewnym momencie zaczęłam zauważać, że jednak nie tylko ja się zajmuję sprawami przyrody i że jest więcej takich muzyków. Doszłam więc do takiego wniosku, że to jest po prostu kwestia wrażliwości, że artyści są często bardziej wrażliwymi ludźmi niż, powiedzmy, taka średnia krajowa. I ta wrażliwość z jednej strony ich popycha do tworzenia, a z drugiej strony do większej reakcji, większego odzewu na sprawy środowiskowe, na sprawy zwierząt.
Czy w takim razie mogłabyś też powiedzieć, że przyroda w jakiś sposób inspiruje Cię w twojej twórczości?
–Oczywiście, że tak. Myślę, że to jest najpiękniejsze dzieło sztuki, jakie powstało. (uśmiech)
Gdzie pojawił się dla ciebie ten impuls, żeby zacząć zajmować się kwestiami ochrony środowiska? Czy było to jakieś konkretne zdarzenie?
Marta: Chyba nie. Przepraszam, tylko kota wpuszczę… (próba otworzenia drzwi balkonowych). Nie chce wejść. Dobra, przepraszam. Nie było takiego jednego wydarzenia. Na przykład, miłość do kotów wyniosłam z domu - zawsze były u nas koty, moi rodzice też są kociarzami. Teraz działam m.in. w Stowarzyszeniu Kocimiętka, które zajmuje się pomocą bezdomnym zwierzętom. Z czasem chęć działania przeniosła się na inne obszary. Zintensyfikowało się to jakieś trzy- cztery lata temu, kiedy zaczęłam coraz częściej zauważać różne nadużycia wobec przyrody, różne wykroczenia: jakaś nielegalna wycinka drzew, śmiecenie w lesie, itd. Przez długi czas nie byłam w stanie podjąć działań, które by mnie satysfakcjonowały, bo działałam w pojedynkę. Ta niezgoda była już wcześniej, ale im byłam starsza, tym częściej to zauważałam i tym częściej czułam potrzebę reagowania. Był moment takiej dużej frustracji, że moje działania są nieskuteczne, bo jedyne co mogę, to zgłosić zajście na policję, która i tak sprawę umarza… dodatkowo nie umiem dobrze pisać zawiadomień, bo nie znam prawa i tak dalej. Więc zaczęłam trochę się edukować i przede wszystkim postanowiłam sobie, że chcę poznać ludzi, którzy się tym zajmują bardziej profesjonalnie i dołączyć do nich. Albo przynajmniej czegoś się nauczyć. I tak też zrobiłam. W zeszłym roku udałam się na protest przeciwko wycince drzew w Parku Śląskim i tam po prostu zagadałam do kogoś, potem poznałam kogoś innego i tak dotarłam do środowiska aktywistów z regionu Śląska. Mamy tutaj kilka naprawdę mocnych stowarzyszeń i właściwie przez ten rok poznałam bardzo dużo ludzi, z którymi teraz współpracuję. Swoją frustrację przekułam
w działanie, bo wiedziałam, że dalej sama nie pójdę. Bo samemu można zrobić tylko trochę, potem potrzebuje się jakiegoś wsparcia. No i ja po to wsparcie sięgnęłam.
Mogłabyś powiedzieć, że właśnie dzięki aktywizmowi, dzięki podjęciu działania, czujesz się spokojniejsza, zmotywowana, czujesz większą sprawczość?
– Zdecydowanie. Sprawczość to jest słowo klucz. Poczucie bezsilności było bardzo ciężkie do wytrzymania dla kogoś, kto nie ma zgody na niszczenie przyrody.
I to, że podjęłam działania, które w końcu okazały się skuteczne (bo działam z ludźmi, którzy wiedzą co robią i ja się od nich uczę) – to dało mi niesamowite pokłady energii. Kiedy to co robisz, przynosi upragniony rezultat, to jest taki pozytywny kop.
Jest sporo ludzi, którzy chcieliby coś zrobić na rzecz świata przyrody, ale, na przykład, mają wrażenie, że to „nie ich bajka”. Czy masz jakąś wskazówkę, jak zacząć w takiej sytuacji?
–Oczywiście. Z moich obserwacji wynika, że jest spora grupa osób, które chciałyby coś zrobić, ale nie wiedzą, jak. Ten brak wiedzy, brak know-how może być kluczowym czynnikiem, który ich zatrzymuje. Myślę, że to właśnie jest pole do działania dla edukatorów i aktywistów. Dla mnie takim ważnym momentem było wysłuchanie podcastu Karoliny Kuszlewicz (chodzi o program Kuszlewicz ‘w imieniu’. Podcast adwokatki – przyp. N. C.), która zrobiła materiał o tym, jak stawać w obronie zwierząt - taką analizę Ustawy o Ochronie Zwierząt. W swoim kursie w sposób bardzo przystępny, ale jednocześnie merytoryczny, pokazuje, jakie przepisy można stosować będąc zwykłym „cywilem”, na jakich paragrafach się opierać, składając zgłoszenia i tak dalej. Polecam ten kurs każdemu, kto by się chciałby dowiedzieć, jak stawać w obronie zwierząt i jak reagować na nadużycia wobec nich. Ten materiał jest niesamowicie motywujący. Przekazem Karoliny Kuszlewicz jest to, że każdy może podjąć działanie i każdy może się uczyć prawa. Jeżeli ktoś chce być eko-aktywistą, ważne jest, żeby we własnym zakresie poszerzał swoją wiedzę. Drugą opcją, która polecam, to dołączenie do jakiejś grupy, tak jak ja zrobiłam. Można też szukać wiedzy w Internecie.Myślę, że to, żeby się uczyć, jak reagować, jest bardzo ważne – żeby nie tracić swojej energii, tylko żeby działać skutecznie. A czasem naprawdę nie trzeba wiele. Czasem tym działaniem będzie złożenie podpisu pod petycją, czasem telefon na 112, żeby zgłosić, że widzimy na przykład chorego gołębia. Także nie zawsze to jest jakaś ogromna, skomplikowana operacja, która wymaga wielkich zasobów.
Przeglądając Twoje profile w mediach społecznościowych, dostrzegłam, że jesteś takim trochę głosem zwierząt: czasem bobrów, czasem homarów, czasem pszczół, czasem kotów. Czy możesz powiedzieć więcej o swoim stosunku do zwierząt nieludzkich, o swojej relacji z nimi?
– Myślę, że my (ludzie – przyp. N. C.) jesteśmy po prostu częścią przyrody i dla mnie absolutnie niepojęty i błędny jest taki dogmat, że jesteśmy „koroną stworzenia”, że tu jest przyroda (gest ręki wskazujący w dół), zwierzęta, a tu gdzieś na górze jesteśmy my, odłączeni. To jest dla mnie jakiś absurd, bo z biologicznego punktu widzenia jesteśmy po prostu jednym ze ssaków (może tym najbardziej rozwiniętym). I co za tym idzie, ta nieuzasadniona wyższość i traktowanie innych gatunków jako gorszych czy jako tych, które powinny być nam jakoś poddane, jest dla mnie nie do przyjęcia.
Rozmawiałyśmy sporo o zwierzętach, ale bywasz też czasem głosem rzek. Czy mogłabyś opowiedzieć trochę więcej o tym, czego potrzeba wodzie, która nas otacza? Jak to wygląda aktualnie w Polsce?
– Nie jest dobrze z naszymi rzekami. Nie jestem specjalistą - hydrologiem, ale wszyscy wiemy, że poziom wody w Polsce spada, że małe rzeki wysychają teraz na skutek zmian klimatycznych, a te, które nie wysychają, są skutecznie niszczone przez Wody Polskie.
Jest to więc problem systemowy.
–Tak. U nas właśnie była taka sytuacja. Podczas prac utrzymaniowych na wałach rzeki doszło do nielegalnego (bez derogacji z RDOSiu) zasypania nor bobrów. Była to oczywiście robota Wód Polskich. To niestety jedno z wielu, wielu miejsc, gdzie prowadzone są tego rodzaju prace. Na chwilę obecną wiadomo, że powinniśmy dbać
o retencję wody, że bobry są naszymi sprzymierzeńcami w walce z suszą, a mimo to Wody Polskie działają wbrew tej naukowej wiedzy. Szokuje tym bardziej fakt, że w swoich oficjalnych mediach deklarują zupełnie co innego – renaturyzację rzek itp. Ciężko mi zrozumieć skąd bierze się tego rodzaju postawa…
A o jakim dokładnie miejscu mówimy – gdzie niszczone były te „bobrowe” wały?
– Jest to odcinek Przemszy w Dąbrowie Górniczej, w zasadzie na granicy Dąbrowy Górniczej i Preczowa. Właśnie tam od mniej więcej roku obserwuję, między innymi, bobry i w ogóle bogactwo różnych gatunków. Jesteśmy teraz na etapie robienia inwentaryzacji (przyrodniczej – przyp. N. C.) ze znajomymi, żeby potem złożyć wniosek o utworzenie ochrony tego miejsca.
Czyli, jak rozumiem, zaczynałaś od takiej potrzeby, żeby zadbać o to środowisko, od takiego trochę, jak to określiłaś, poruszania się po omacku. A teraz jesteś na etapie prowadzenia usystematyzowanych działań, które mają szansę przynieść efekt systemowy.
– Tak, bardzo mi to pomogło. Czułam się źle, kiedy nie mogłam podejmować adekwatnych, skutecznych działań. Rodziło to we mnie poczucie frustracji, bezsilności, Gdy widziałam, że coś jest niszczone i nie mogę z tym nic zrobić, to miałam takie stany… można powiedzieć, no może nie depresyjne, ale no coś w tym rodzaju?
Jasne. A kojarzysz termin solastalgia?
– Nie, akurat nie.
To jest termin ukuty przez Glenna Albrechta, oznaczający właśnie to specyficzne poczucie tęsknoty za światem, który znika na naszych oczach. Jak Ty sobie radzisz z tym poczuciem? Czy masz na nie jakieś remedia?
– Różnie sobie radzę. Czasem lepiej, czasem gorzej. Czasem dalej łapię doły, jak jakaś akcja pomocowa się nie uda i jakiegoś zwierzęcia nie uda się uratować. Ale skupiam się na tym, co mogę zrobić. To mi daje poczucie sprawczości, a to poczucie sprawczości daje mi siłę, energię do życia i do działania. Jestem akurat takim rodzajem osoby, która musi czuć, że może coś zrobić. Bez tego jest mi bardzo źle. I na tym staram się koncentrować, a nie na tym, co się nie udało. Bo gdyby człowiek rozmyślał o całym źle tego świata, to mógłby się totalnie załamać. Dodatkowo skupiam się na ludziach, którzy są dla mnie wzorem tego, jak działać, są dla mnie inspiracją. No i muzyka też w zasadzie jest takim remedium. To jest taka trochę moja „bańka”. Czasem człowiek musi trochę zamknąć się w swojej „bańce”, żeby zregenerować się psychicznie, jeżeli jest za dużo tych przykrych informacji z zewnątrz. Myślę, że jeżeli to jest wyważone i to nie jest jakiś taki całkowity eskapizm, to nie ma w tym nic złego. To po prostu jest taki nasz power bank.
Jedna z czołowych specjalistek w zakresie badań nad wpływem zmiany klimatu na naszą psychikę, psycholożka Catherine Hickman, sformułowała w jednym z wywiadów taką myśl, że chcemy ratować świat, który dla nas wart jest ratowania. Warto więc mieć dodatkowo te rzeczy, które wpływają na nas pozytywnie i za które też, w ostateczności, chcemy walczyć. Na przykład Ty po prostu chcesz, żeby istniał taki świat, w którym jest przyroda stanowiąca inspirację dla powstawania wspaniałej muzyki.
– Tak, ale czy to znowu nie jest trochę antropocentryczne podejście?
Tak, to prawda. Jednocześnie wydaje mi się też, że niestety to nie jest coś, z czego jesteśmy w stanie w pełni zrezygnować. Uważam, że nasz antropocentryzm powinien zmienić swoje oblicze i powinniśmy zrozumieć, że z tym naddatkiem pewnej „rozumności”, który niby posiadamy, powinna iść odpowiedzialność. I ja raczej widzę to tak: nie chodzi tylko o to, że powinniśmy zdecentralizować to nasze ludzkie spojrzenie – choć na pewno powinniśmy je trochę „rozproszyć” – bo pozostajemy jednak nadal w swojej ludzkiej perspektywie i też nie wolno nam utrzymywać, że znamy perspektywę innych gatunków. Wydaje mi się więc, że trzeba po prostu skupić się na jakieś naszej ludzkiej „szczególności”, która mieści się też w tym, że potrafimy świadomie chronić słabszych. Tak to postrzegam, ale zgadzam się z tobą. Zawsze są pewne pułapki, w które można łatwo wpaść.
– Myślałam o tym – może trochę inaczej, ale o czymś podobnym. Na przykład: chcemy ochronić jakieś piękne miejsce, w które lubimy chodzić i które jest dla nas ważne, i nie chcemy, żeby było zniszczone. Bo jest nam tam miło, lubimy tam spędzać czas. Ale to jest nasza perspektywa. A teraz: ja myślę na przykład, ile tam żyje zwierząt, dla których to jest DOM. I jak one stracą ten dom, to po prostu stracą życie. I to jest ważniejsze niż moje jakieś tam estetyczne czy emocjonalne doznania, które wynikają z wizyty w tym miejscu. Tak samo, gdy ratuję jakiegoś chorego gołębia – dla kogoś to jest po prostu tylko jakiś tam ptak, jeden z wielu. A dla tego ptaka to jest całe jego życie. I dlatego denerwuje mnie, gdy ludzie mówią: "całego świata nie uratujesz, całego świata nie zbawisz". Słyszę to często. Teraz może mniej, bo już jestem ugruntowana w swoich ścieżkach działania i działam z ludźmi, którzy myślą podobnie. Ale od ludzi, którzy się nie zajmują aktywizmem i nie wierzą, że uda się coś zrobić, często słyszałam coś takiego. I mnie to strasznie wkurza, bo to jest oczywiste, że całego świata nie uratuję. Ale ja mogę, na przykład, uratować cały świat jednego zwierzęcia.
A zgodziłabyś się z takim twierdzeniem, że trzeba myśleć globalnie, ale działać lokalnie?
– Tak, oczywiście, totalnie się z tym zgadzam. Zresztą właśnie o tym też mówili Daniel Petryczkiewicz (fotograf, bloger i aktywista prośrodowiskowy – przyp. N. C.)
i Karolina Kuszlewicz, żeby tworzyć społeczności, które zajmują się lokalną przyrodą, bo nikt nie zajmie się nią lepiej. Jakiś aktywista z Warszawy, czy z Gdańska, nie będzie wiedział, co dzieje się w Dąbrowie Górniczej, bo on tam nie mieszka. Warto tworzyć lokalne społeczności i chronić te cenne przyrodniczo miejsca, zajmować się nimi, być takimi opiekunami tych miejsc po prostu.
A czy uważasz, że dbanie o lokalną przyrodę to przejaw patriotyzmu?
– Oczywiście, że tak. Tak uważam. Absolutnie. I tutaj mogłabym rozwinąć nawet dłuższy wątek. Po pierwsze dziwi mnie, że teraz ci, którzy mianują się „patriotami”, tak nie uważają. A druga rzecz - podróżowałam trochę po świecie i im jestem starsza, im więcej tych podróży mam zaliczonych, tym bardziej doceniam polską przyrodę. Bo są miejsca, które są piękne, które są znanymi turystycznym destynacjami, ale, na przykład, są krajobrazami pustynnymi i nie uświadczy się tam tego, co jest u nas.Myślę, że ludzie po prostu nie doceniają tego, co mają na swoim podwórku i nawet tego nie znają, często nie chcą poznać. A mamy naprawdę niesamowite bogactwo flory i fauny w Polsce i jest co chronić. Jest z czego być dumnym.
Czytałam na Twoim profilu historię, w której opowiadasz, że próbowałaś wyperswadować rodzicom pewnego dziecka, iż zabawa pod tytułem "rzucanie kamieniami w gołębie" nie jest okej i w zamian usłyszałaś obelgi. Jaki jest twój sposób na to, żeby się czymś takim nie zniechęcić?
– Szczerze mówiąc ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo w takich sytuacjach mam bardzo silną potrzebę reagowania, która przesłania ewentualne niedogodności. Wiem, że nie każdy tak ma i nie każdy też ma odwagę podchodzić do obcych ludzi, i ja to rozumiem. Nie każdy musi być taki sam, prawda?
Czy mogłabyś opowiedzieć, jak zamierzasz się rozwijać w zakresie działalności proekologicznej? Jakie masz plany? No i może jeszcze taki aneks do tego pytania - czy widzisz jakąś szansę na „pożenienie” muzyki z działaniami prośrodowiskowymi? Na przykład w formie jakichś zbiórek pieniędzy?
– Zacznę od końca. Jeśli chodzi o działalność muzyczną, to myślę o tym. Bo to, że przyroda mnie inspiruje i przenika do mojej muzyki – jest oczywiste, ale to jest już taki bardziej metafizyczny element. Natomiast w kontekście stricte praktycznych działań, jestem otwarta i mam nadzieję, że w przyszłości będzie okazja uczestniczyć w eko-wydarzeniach jako muzyk. Myślę również o stworzeniu programu, z którym mogłabym koncertować, który dotyczyłby przyrody właśnie… ale to jeszcze jest w fazie planów (uśmiech). Ostatnio skoncentrowałam się głównie na działalności z zespołem – i zawsze na koncertach, między utworami, gdy zapowiadam, podkreślam, że przyroda bardzo mnie inspiruje. Natomiast jeżeli chodzi o działania ekoaktywistyczne, to teraz współpracuję z kilkoma stowarzyszeniami mi.n Śląskim Ruchem Klimatycznym, Stowarzyszeniem Leśne Sprawy, Stowarzyszeniem Nasz Bóbr.
W tej chwili nasze działania koncentrują się wokół miejsca, o którym mówiłyśmy – tym nad Przemszą, które zostało już mianowane Bobrzym Zakątkiem. Przy okazji zapraszam na Facebooka (profil Bobrzego Zakątka na Facebooku dostępny pod adresem: https://www.facebook.com/profile.php?id=61578286655333# - przyp. N. C.). Dzięki tej akcji poznałam kolejne fantastyczne osoby, oddane przyrodzie – m.in. Jolę Zadrożną ze Stowarzyszenia Nasz Bóbr, (ekoaktywistkę – przyp. N. C.). Właśnie skończyłyśmy pracę nad przygotowaniem zawiadomienia do prokuratury, które wczoraj ostatecznie zostało wysłane. W tej sprawie było dużo papierkowej roboty, bo trzeba było zebrać zdjęcia i dokumentację.
To jest ta bardziej nieciekawa czy może nawet nudna część eko-działalności, bo ja osobiście wolę być w terenie gdzieś tam w akcji. No ale, niestety, dokumenty też trzeba przygotowywać. Ja się dopiero uczę tego, jak to robić. Myślę więc, że będę dążyła w kierunku takiego rozwoju swojejwiedzy: jak przygotowywać zawiadomienia, interpretować dokumenty itp. Dużo osób chce działać, nie wiedzą jak, więc zgłaszają się do tych bardziej znanych, którzy wiedzą. Tylko oni nie są w stanie pomóc wszystkim i dlatego tak ważna jest „emancypacja” ludzi, którzy chcą pomagać. W zasadzie każdy z nas może dotrzeć do pewnych narzędzi, bardziej lub mniej zaawansowanych. Chociażby telefon na 112 czy na policję, odniesienie potrąconego zwierzęcia z ulicy do weterynarza - to naprawdę nie wymaga jakichś specjalnych magicznych mocy. Myślę, że ludzie bardziej potrzebują się też trochę usamodzielnić w swoim działaniu, uwierzyć, że są w stanie pomóc. Ale chodzi też o wzięcie tej odpowiedzialności w danym momencie, że „ja to robię, jestem dorosły i po prostu dam sobie radę”.
Artykuł powstał w ramach projektu Climate Change Emotions. Finansowane przez Unię Europejską.
Źródło: Fundacja Wytwórnia Inicjatyw Twórczych