Weganka, edukatorka i autorka bloga Smakoszki Jaroszki opowiada o swojej drodze do życia bez mięsa, o tym, jak kuchnia roślinna stała się dla niej sposobem na dbanie o siebie i planetę, oraz o tym, jak uczyć ekologii przez codzienne działania.
O weganizmie, życiu w zgodzie z naturą i o tym, jak małe wybory zmieniają świat
Ekowywiad z Dominiką Repetto-Czapską
weganką, autorką bloga i kanału na YouTubie Smakoszki Jaroszki, prowadzącą warsztatów kulinarnych, seksedukatorką, mamą 10-letniego syna i nie-do-końca-mikro świnki Bożeny
Justyna Markoff: – Twoje zdjęcia z popularnym francuskim restauratorem, Michelem Moranem – nie oddałaś „fartucha”, prawda?
Dominika Repetto-Czapska: –Nie. (śmiech)
A jak w ogóle wyglądała Twoja droga do niejedzenia mięsa?
– Byłam na studiach, pisałam pracę licencjacką o straight edge i o straight edge'owcach, i czytałam książki. Pierwsza książka, którą wzięłam do ręki, już mnie wybudziła z takiego marazmu nieświadomości. To była Maria Grodecka Wszystko o wegetarianizmie. Była tam opisana masowa hodowla zwierząt i ja całą noc nie mogłam spać przez to, co przeczytałam. Byłam świadoma skąd się bierze mięso - ale to mnie wtedy bardzo uderzyło. Postanowiłam od rana na drugi dzień po prostu nie jeść mięsa. Pamiętam, że oddałam parówki mojej sąsiadce i jakieś tam mięsa z lodówki (śmiech). Mój mąż już w ogóle wtedy nie jadł mięsa od dawna, a ja jeszcze miałam swoją półkę w lodówce właśnie na produkty mięsne. Mieszkaliśmy już razem i on nie miał nic przeciwko temu, że ja coś jem, bo to był mój wybór - to jedzenie i niejedzenie. Ale wtedy właśnie postanowiłam, że nie będę jadła mięsa i że będę starała się coś samodzielnie gotować.
Smakoszki Jaroszki – to Twój blog kulinarny – skąd pomysł, skąd nazwa? Dlaczego akurat takie medium wybrałaś do szerzenia wiedzy dotyczącej weganizmu i wegetarianizmu?
– To był właśnie moment takiego mojego przebłysku. Kiedy przestałam jeść mięso, nie wiedziałam, co mam teraz jeść i jak będę w ogóle funkcjonowała. Chociaż tak naprawdę nigdy nie jadłam jakichś kurczaków z kośćmi, czy żeberek, tego typu rzeczy, ale jadłam dużo przetworzonego mięsa. No i nie wiedziałam co dalej. A każdy, naprawdę każdy jakiś mój znajomy albo ktoś inny cały czas mówił: "Ale skąd będziesz brała białko?". I to był taki temat, który ciągle gdzieś tam w głowie mi przeszkadzał. No więc stwierdziłam, że założę takiego bloga tylko po to, żeby trochę znajomym pokazywać, co ja teraz jem. To było takie raczej dla mojej wewnętrznej „bańki”. Ale też trochę po to, żeby sobie zapisywać te pomysły – bo zaczęłam dorzucać jakieś przyprawy, jakieś rzeczy wymyślać, ziemniaki kroić z czymś. Tak naprawdę – zaczęłam tworzyć i zobaczyłam, że to jest super, że uwielbiam to i że czuję się bardzo dobrze stojąc przy tych garnkach i gotując, i że to jest dla mnie moment relaksu, odstresowania. Że może być tak pysznie bez mięsa.
Ale jednak całe wcześniejsze życie jadłam to mięso i też wtedy często szukałam jakichś takich zastępników. Więc tak naprawdę założyłam bloga Smakoszki Jaroszki, bo miałam w głowie to, że, chociaż nigdy w życiu nie jadłam ryb, bo ich nie lubiłam, to może będę jadła ryby, bo to białko muszę skądś dostarczyć. Nie myślałam o nich pod takim kątem, że to zwierzęta, tylko trochę traktowałam je w głowie jak taką gorszą kategorię. Po czym dopiero gdzieś później oświeciło mnie, że kurde, to przecież też są żyjątka i żyją, i, jakby, o co mi chodzi, czemu je tak podzieliłam? (śmiech) Więc ta nazwa, Smakoszki Jaroszki miała się właśnie odnosić do takiej kuchni jarskiej. Miałam mnóstwo jakichś książek, które wynalazłam w antykwariatach właśnie o kuchni jarskiej z lat 80-tych. A w sieci było tego mało, więc tak naprawdę wchodziłam w tego swojego bloga trochę dla siebie, a potem zaczęło się to rozkręcać, zaczęłam prowadzić jakieś warsztaty, otworzyłam wegański catering w Łodzi, który nazywa się – do tej pory istnieje, tylko sprzedałam markę – Majne Szwajne.
Miałam okazję się u Ciebie stołować i było to bardzo dobre jedzenie
– Dzięki.(uśmiech)
Czyli tak naprawdę Twoja postawa proekologiczna poskutkowała wyborem takiej a nie innej ścieżki kariery? I tak się to u Ciebie w efekcie dalej toczy?
– Tak. To w ogóle jest śmieszne, bo ja też w życiu robię zupełnie inne rzeczy; prowadzę jakiś marketing, robię festiwale komiksu, gdzieś jeżdżę, robię festiwal fotografii – kultura jest ciągle ze mną, ale kuchnia mnie nie opuszcza – ani ja jej nie opuszczam, bo dla mnie gotowanie to jest taka medytacja. Pójście na zakupy spożywcze jest dla mnie lepszą rozrywką niż pójście na zakupy z ubraniami, bo uwielbiam chodzić po sklepach, czytać składy, wiedzieć co jem. Na przykład prowadziłam bardzo dużo różnych szkoleń z agropermakultury, takich uświadamiających skąd brać jedzenie. Robiłam to trochę dla siebie, ale też po to, żeby edukować innych, bo dla mnie to jest takie ważne, co w siebie wkładamy. No i z jednej strony nie każdy to rozumie, niektórzy jedzą po prostu tak, żeby coś zjeść. Bo nie mamy czasu, bo jesteśmy w takim szybkim życiu i po prostu jemy, żeby jeść i przeżyć, i lecimy dalej. A ja jednak lubię tę uważność przekładać na jedzenie i na to, skąd to jedzenie się bierze. I wiem, że nie zawsze to są jakieś bardzo tanie rzeczy, bo czasami produkty ekologiczne są o kilka czy kilkanaście złotych droższe niż takie klasyczne „sklepowe”. Ale kluczowa jest jednak jakaś taka potrzeba mówienia o tym – wydaje mi się, że im więcej o tym mówimy, tym ludzie bardziej tego potrzebują i, być może, to kiedyś wszystko będzie też tańsze.
A gdybym poprosiła Cię, żebyś w kilku krótkich zdaniach sformułowała wskazówki dla osób, które chciałyby przejść na dietę bezmięsną, a trochę nie wiedzą jak to zrobić i od czego zacząć?
– No właśnie, to często kojarzone jest z jakąś dużą filozofią albo z trudem – że jednak "co ja będę jeść?". Ja też tak myślałam i na początku właśnie weszłam w taki kocioł stresu związanego z niejedzeniem mięsa. Ale, tak naprawdę, zawsze zachęcam do tego, żeby zacząć przestać jeść mięso od jednego, dwóch dni w tygodniu. Żeby sobie na przykład postanowić: jeśli próbuję – a jeszcze wciąż nie jestem pewna czy pewny, jak to zrobić – to żeby jeden, dwa dni w tygodniu sobie zaplanować, że dzisiaj nie jemy tego mięsa, że zjemy, powiedzmy, owsiankę z owocami i orzechami, że na obiad będzie dzisiaj wegetariańsko, nawet jajko. Chodzi mi o to, żeby iść w jakieś takie proste rzeczy, którymi po prostu szybko możemy zastąpić (mięso – przyp. N. C.). Nawet sam zwykły ugotowany, czy upieczony, ziemniak to już jest wartościowa potrawa, którą można doprawić, dorzucić szpinak, czy jakąś fasolę, i już mamy pełnowartościowy posiłek. Myślę, że te dwa dni w tygodniu to jest dobry start. Jest też coś takiego jak Meatless Monday, taki ogólnoświatowy dzień bez mięsa – po prostu bezmięsne poniedziałki i tyle. Uważam, że to jest super pomysł, żeby jakkolwiek zacząć. Natomiast jeśli chodzi o dietę wegańską, to fajnie się trochę dowiedzieć, skąd czerpać białko, czy poznać jakieś źródła witamin i wszystkiego co nam jest potrzebne. Powoli gdzieś to planować, bo to już nie jest jednak takie, że „hop siup, rzucę sobie”. To znaczy – może być takie, ale dobrze jest też „dobrze zacząć”, żeby nie narazić się od razu na jakieś braki. Jednak zdrowie też jest ważne przy tym wszystkim.
Polecasz, żeby pewne rzeczy wprowadzać stopniowo, żeby to wszystko też sobie uprzystępniać, żeby się nam dobrze kojarzyło. Ale też żeby się doedukowywać. Czy uważasz, że udział w jakichś warsztatach może w tym pomóc? Czy warto szukać takich inicjatyw, jeżeli chce się spróbować?
– Myślę, że tak. To też jest co innego zobaczyć w internecie, jak ktoś gotuje i mówi, że "o, danie w 15 minut" i faktycznie widzisz filmik, który trwa 20 sekund i wszystko wydaje się bardzo proste; a jednak gdy idziesz na takie warsztaty i już jesteś z tymi ludźmi, którzy też po coś przyszli, to na żywo można zobaczyć, poczuć, że "o, faktycznie może być łatwo; faktycznie wystarczy zmieszać dwie, trzy rzeczy w blenderze i mam pyszną pastę". Dobrze jest więc doświadczyć takich warsztatów albo po prostu umawiać się na jakieś wspólne gotowanie ze znajomymi. My kiedyś umawialiśmy się np. na pieczenie, gotowanie, lepienie pierogów, czy robienie vege sushi bez ryby - raz tak właśnie siedzieliśmy i wszyscy to kleiliśmy, byliśmy oblepieni ryżem, nie wiedzieliśmy jak się to robi, ale po prostu mieliśmy takie potrzeby towarzyskie, żeby razem sobie pogotować i żeby to było po wegańsku.
Czyli to może być też sposób nawiązywania jeszcze innego typu relacji z ludźmi, wchodzenia z nimi w interakcję?
– Tak.
A co dla Ciebie zmieniło się po zmianie diety? Jak czujesz się ze sobą - fizycznie, ale też tak psychicznie? Co dała Tobie zmiana stylu życia?
– Kurczę, no dużo miałam takich obserwacji wewnętrznych i zewnętrznych, że nie każdy musi żyć tym, czym ja żyję, że, właśnie, nie jem mięsa. I musiałam mieć dużo zrozumienia dla ludzi, dać im żyć, tak jak chcą. Musiałam sobie odpuścić takie oczekiwanie, że zmienię cały świat, że ja nie jem mięsa, więc wszystkich do tego namówię. To na pewno była dla mnie taka duża lekcja pokory wewnętrznej, że nie zmuszę nikogo do innych wyborów, że każdy ma czas, żeby do tego dojrzeć i albo dojrzeje do niejedzenia mięsa, czy życia takiego ekologicznego, albo nie. I to też jest okej. Dla mnie to było takie istotne, bo ja nie dawałam sobie tego odpuszczenia. Bardzo chciałam wszystkich przekonać, że naprawdę zmienimy świat dzięki takim naszym postanowieniom. No, ale jednak warto sobie czasami odpuszczać. Zauważyłam, i to była dla mnie największa lekcja, że jak odpuściłam, to ludzie i tak przychodzili, i pytali o to, jak coś ugotować. Ja nadal gotuję, dalej idę w to i nic się nie zmienia.18 lat to wszystko trwa. Było po drodze dużo procesów odpuszczania oczekiwań wobec innych albo odpuszczania im, że, np. ja wrzucam jakiś przepis do internetu, a ktoś mi pisze "brakuje mi świni albo boczku" albo podobne podteksty. I kiedyś miałam takie "o nie! jak tak można w ogóle?". A tak naprawdę to lubię te żarty z wegan i z wegetarian, bo to są czasem tak świetne przytyki trollskie, że aż ja sama się bardzo głośno chichram. Myślę, że ważne jest, żeby mieć do tego też dystans. Że trzeba dać żyć innym, nie tylko zwierzętom, ale też ludziom, żeby ich nie piłować.
Czyli: trzeba po prostu zacząć od siebie i zaakceptować to, że ja mogę się zmienić, ale inni nie muszą chcieć tego samego.
– Tak, inni nie muszą, ale kiedy będą chcieli, będą mogli się ode mnie czegoś dowiedzieć. Warto w tym sensie popracować nad własną wiedzą i własnymi sposobami funkcjonowania. Taki mam po prostu sposób – kręcę te filmiki (Dominika prowadzi kanał Smakoszki Jaroszki na platformie YouTube, gdzie demonstruje, jak przygotować różnego typu bezmięsne potrawy – przyp. N. C.), żeby pokazać, że można to zrobić śmiesznie, coś powiedzieć śmiesznie i można zachęcić tym jedzeniem. Nie chciałam, na przykład, straszyć filmami z rzeźni. Wiem, że na niektórych to działa – żeby pokazać ludziom jak wygląda, np. zabite zwierzę. Ale ja wolę zachęcać jedzeniem i jakimś dobrym, śmiesznym tekstem.
Czyli trochę stawiasz na dopasowanie komunikatów do możliwości emocjonalnych odbiorców. A jak jest z Twoim poczuciem sprawczości w świecie? Czy podjęcie działań aktywistycznych sprawiło, że masz wrażenie bycia bardziej osadzoną w świecie, że masz większą kontrolę, że jesteś spokojniejsza?
– No, nie do końca? To znaczy: to też była taka długa droga. Na przykład kiedyś częściej jeździłam na jakieś marsze, brałam udział w różnych manifestacjach. To też było takie super nakręcające, bo jadąc czy idąc na manifestację, czy biorąc udział w jakichś warsztatach i spotkaniach, przy tym gronie ludzi, którzy tam są, czułam, że to co robię, jest ważne i że mnie to motywuje. A z drugiej strony też musiałam sobie uświadomić i zaakceptować to, że to jest jednak jakaś moja „bańka” i musiałam się nauczyć tego, że – no właśnie – że jest nas tak naprawdę wciąż niewiele. I musiałam odpuścić sobie oczekiwania do całego świata, że ktoś też pójdzie za mną. To, że ja tak mam, nie znaczy, że ktoś tak musi mieć.
A jak Ty czujesz się na co dzień w obliczu zmian klimatycznych? Czujesz intensywny lęk?
– Czuję. Właśnie staram się go odpuszczać, bo jednak jeśli tak będziemy żyć, w lęku, to naprawdę możemy się rozchorować. To też coś, czego, niestety, doświadczyłam, bo ja jednak jestem taka nadwrażliwa i bardzo przejmuję się tym, co się dzieje na świecie. Ale starałam się – to też jest długi proces – dojść do tego, żeby najpierw zacząć od siebie i zacząć też myśleć o sobie. Bo jeśli ja nie będę miała sił na działania, no to skąd ją wezmę do tego, żeby coś komuś przekazać? Ale mam też coś takiego – tak do tej sprawczości jeszcze wracając - że ja lubię ludzi i ja w nich wierzę. Jeśli chcę coś dobrego przekazać, to wolę, żeby dwie, trzy osoby usłyszały coś tak serio, niż sto osób na siłę przekonywać.
Gdy Ciebie słucham, wydaje mi się, że mimo, iż jest w Tobie ten lęk, to jednak dzięki działaniu trochę go niwelujesz. Czy nie jest tak, że gdybyś nic nie robiła, to to uczucie byłoby jeszcze bardziej spotęgowane?
– Myślę, że tak. Internet jest pełen różnych informacji i wiedzy, i właśnie wracając do tych zmian klimatycznych – ja widzę co się dzieje, jestem tego świadoma, edukuję się w tym. I najgorsze jest to, że nie ma tej edukacji od podstaw w szkołach, że w domach tego nie ma. I nie mówię tak, żeby osądzać czy oczerniać, tylko po prostu ludzie mają inne problemy, też takie „życiowe”. I nikomu nie chcę ujmować żadnych „ważności”, ale to jest jakby po prostu zepchnięte dalej. Nie jest to najważniejszą sprawą na co dzień dla ludzi, więc też staram się to zrozumieć. Nadal jednak uważam, że można jakimiś małymi kawałkami przemycać pewne treści: "o, tego nie rób tak, to możesz wyrzucić inaczej". Takie małe rzeczy to już jest to „ziarenko do woreczka”.
Pozwolę sobie wspomnieć, że masz latorośl, masz syna. Mówisz też o tym, że tej prośrodowiskowej edukacji systemowej generalnie nie ma. Czy uważasz, że jedną z form aktywizmu jest również wychowywanie dziecka w takim sposobie patrzenia na świat z uwrażliwieniem na problemy środowiska i na to, że my, jako ludzie, mamy wpływ na to środowisko?
Myślę, że jak najbardziej, bo jednak to te dzieci będą potem gdzieś tworzyły nasz świat i myślę, że to jest ważne, żeby mieć świadomość tego, że wszystkie wybory idą dalej. Mój młody też nie je mięsa od dziecka; od urodzenia nie je mięsa w ogóle. Ale w sumie dopiero niedawno zaczęliśmy rozmawiać o tym, dlaczego nie jemy mięsa. Dla niego było to takie po prostu normalne, że przecież zwierząt się nie je. Widzę też, że on często tłumaczy cierpliwie swoim kolegom czy koleżankom, dlaczego nie je tego mięsa. I myślę, że to jest jednak – widzę to dopiero teraz – zasługa naszych rozmów, że on się nie przejmuje tak mocno, że, nie wiem, "mamo, a ktoś tam jednak powiedział, że jestem taki, bo nie jem mięsa…”. Nie bierze tego do siebie, tylko wie, że ktoś ma prawo mieć swoje zdanie. I to jest super, że on też nadal próbuje tłumaczyć, ale bez presji.
A jaką rolę w Waszej historii odgrywa świnka Bożenka?
– Bożenka to jest w ogóle moja pierwsza latorośl - i Bożenka jest z nami 15 lat, 16 będzie w tym roku. Ja przeszłam na weganizm dzięki Bożence, bo byłam na diecie wegetariańskiej i wzięłam Bożenkę z takiej małej farmy pod Płockiem, ze Ślesina chyba.
Bo Bożenka to jest po prostu pełnowymiarowa świnka?
– To jest niby mikroświnka, ale…
… pełnowymiarowa mikroświnka (uśmiech)?
– Ogólnie właśnie ja ją wzięłam od ludzi, którzy chyba nie do końca wiedzieli, że ona nie będzie taka mikro, bo powiedzieli mi: "15 kilo to jest maks", więc sobie wymyśliłam, że jak będę miała 15-kilową świnkę, to mogę z nią chodzić na spacery. Przecież co to 15 kg? Bożena waży teraz 65 kilogramów, więc trochę więcej… (śmiech) ale jest piękna! I tak mniej więcej po roku, jak zaczęła rosnąć, miałam takie "oho, chyba to jednak nie będzie ta mikroświnka", jak takie świnki Teacup Pigs w Stanach. No i my wzięliśmy świnkę, bo ja po prostu znalazłam ją na… Allegro. Przeglądałam jakąś aukcję i zobaczyłam świnkę, i tam był jakiś taki komunikat, że "ostatnia w miocie" i że "nie wiemy co z nią zrobić", trochę na zasadzie krzyku rozpaczy, więc mówię "kurde, muszę po nią jechać". Miałam 21 lat, więc miałam takie poczucie, że to jest dla mnie teraz najważniejsze na świecie. "Przecież ja nie jem mięsa, wezmę ją, no i będę miała w domu. Dlaczego ma nie być w domu? Przecież wychowam ją jak kota albo psa" – co nie jest do końca prawdą. Nie zachęcam do posiadania świnki w bloku, bo tak teraz z wiekiem sobie myślę "boże, natura jest taka piękna, a ona siedzi w tym bloku”. Oczywiście dla niej to jest okej, bo ona lubi ten blok, nie zna innego życia i jest takim jakby kotem w tym domu, jeśli chodzi o zachowanie.
Jest też ważnym elementem dla nas, bo właśnie dzięki niej tak naprawdę - patrząc na nią, obserwując ją - stwierdziłam, że nie dam rady dalej jeść tych jajek i pić mleka z masowych hodowli. No i ona to taka jakby moja córka. Jako dziecko wstawała trzy, cztery razy w nocy, żeby ją karmić, przytulać, głaskać. Natomiast mój syn spał jak kamień, więc doświadczyłam odwrotności. No ale tak to jest… Teraz Bożenka jest już babcią Bożenką. Jest już starsza, śpi całymi dniami. Widać już w ogóle, że to moment, kiedy ona sobie odpoczywa od życia trochę. No, ale nadal jest kochana. Czasami rozrabiała naprawdę dużo, robiła nam w domu wiele różnych niefajnych rzeczy, gryzła kable – wszystko co było najdroższe. Bardzo lubiła gryźć. Śmialiśmy się, że taka po prostu jest – lubi obfitość.
Zauważyłam, że sporo podróżujesz - pewnie też ze względu na pracę. Czy sądzisz, że podróże wpływają na kształtowanie postawy proekologicznej? Ale przy tym – bo jednak mówi się o tym, że przemysł lotniczy, lotnictwo pasażerskie, dosyć mocno zanieczyszcza planetę – czy uważasz, że można na tym etapie podróżować odpowiedzialnie? Że można jednocześnie mieć korzyści z podróżowania, ale też jakoś sobie radzić ze skutkami ubocznymi? Że można je jakoś minimalizować?
– Kurczę, to jest właśnie takie ciężkie, bo ja za każdym razem, jak lecę gdzieś samolotem, to jednak myślę o tym, że lecę samolotem, że zaoszczędziłam cztery dni podróży pociągiem. Ale tak naprawdę staram się rzadko gdzieś latać. Staram się jeździć pociągiem, czy wybierać FlixBusa, ale czasami jednak ta wygoda gdzieś w głowie zwycięża i trzeba chyba po prostu zachować jakąś równowagę. Wiadomo, nie jestem biznesmenem, który lata codziennie prywatnym odrzutowcem, tylko lecę raz na jakiś czas. Tak naprawdę – bardzo rzadko. No ale myślę, że to są też nie do końca świadome wybory ludzkości. Bo jednak nie mówimy o tym na głos, ile w ogóle zanieczyszczeń powoduje taki lot samolotem i że najlepiej by było, żebyśmy w ogóle nie latali i tylko wybrali, no nie wiem, rower. Bo rower jest, tak naprawdę najlepszym środkiem komunikacji. Ale też ze względu na to, że mam pracę, dziecko, zrobiłam dwa lata temu prawo jazdy. Więc śmiałam się, że w którymś punkcie musiałam trochę odpuścić to bycie "pro-eko". I co gorsze, polubiłam jeżdżenie autem.
Chodzę teraz pieszo albo biorę rower trochę na siłę, chociaż mam w głowie takie: "Kurczę, mogłabym to wszystko załatwić w dziesięć minut autem", ale używam go tylko, jak muszę. Tak naprawdę nie chcę go nadużywać, bo mam świadomość, że to jest jednak nadal zanieczyszczanie środowiska. I myślę, że ważne jest, żeby umieć zachować ten balans i nie dać się tym rzeczom. A jeszcze wracając do tych podróży – w ogóle podróże są super, bo jednak obserwujesz świat i gdzieś się na niego otwierasz albo zamykasz, i widzisz też jak to funkcjonuje gdzieś indziej w jakichś innych światach, krajach. Mój mąż jest pół-Peruwiańczykiem, więc ja latam do Peru przez tych osiemnaście lat – w sumie tyle jesteśmy razem – i to jest dużo czasu. Nie latam tam tak często, ale widzę, na przykład, jak zmienia się to Peru, jak wprowadzają świadomość ekologiczną. U nas gdzieś już coś było, albo było gdzieś w Niemczech, a tam pojawia się to na przykład cztery lata później. Widzę w ogóle, jak tam się uświadamia ludzi i to jest super – widzieć takie rzeczy, na przykład widzieć tam aktywistów. Chociaż tam, jak już aktywiści wychodzą na ulicę, to zawsze jest tak ostro, że dla mnie to jest trochę lęk, żeby pójść na takie manifestacje. Widziałam dwie albo trzy tak z bliska i wolę te nasze polskie.
To jest też bardzo ciekawe, że lokalnie te działania mają różny wymiar – w zależności od skali tego co się wydarza, a także od kontekstu polityczno-kulturowego.
– Tak, tak, tak. Bo na przykład w Ameryce Południowej akurat – to może nie jest tak wprost z ekologią związane – jest bardzo poważny problem kobietobójstwa, femicydu. I jest mnóstwo protestów pod tym kątem. My mamy zupełnie inne problemy, inna jest skala ich ważności na ten moment. I to też jest ciekawa obserwacja. Pamiętam też, że – jako że jestem też edukatorką seksualną – pierwszy raz jechałam tam (do Peru – przyp. N. C.) i poznałam osoby transpłciowe i dla mnie to było: "wow, kurczę, ja tu nikogo nie znam, nie wiem jak mówić do takich osób". I tak naprawdę kilka lat później u nas zaczęliśmy głośno o tym mówić. Ja miałam więc już jakąś świadomość, ale też poszłam się wyedukować, żeby naprawdę czuć się w tym dobrze, żebym nikogo nie uraziła swoim mówieniem czy też jakąś swoją niewiedzą. Więc to idzie falami i przychodzi z momentem ważności w danym kraju czy miejscu.
Jak uważasz, co można robić, żeby działać proekologicznie, kiedy ma się dziecko, kiedy ma się, na przykład, już pewne ukształtowane schematy, rutyny i tak dalej?
– Kurczę, z dziećmi to jest też tak, że ja od początku, jak moje dziecko było takie malutkie jeszcze, mówiłam mu, na przykład, dlaczego gnieciemy butelkę i wkładamy do żółtego pojemnika. Trzeba też chyba mieć po prostu dużo cierpliwości i mówić. Pewne rzeczy stają się takie zupełnie naturalne: przy segregacji śmieci, czy w byciu zero waste, czy less waste, w tych wszystkich niemarnowaniach, ale dobrze, robiąc coś, po prostu mówić o tym na głos. Nawet jeśli mówisz to dziesięć razy. Dla mnie było to ważne, żeby podkreślać, dlaczego ja teraz robię to, dlaczego nie wyrzucam liści od rzodkiewki, tylko, jak są ładne, to je myję i robię z nich pastę. Zawsze dużo rzeczy opowiadałam, bo myślę, że komunikacja to jest w ogóle taki najważniejszy punkt i że, być może, coś tam ten mały móżdżek zapamięta – zawsze gdzieś na to liczyłam. I wiadomo, że są też etapy: "ale dlaczego? ale po co?" i to jest ważna rzecz, żeby uzbroić się w cierpliwość. No ale ja widzę, że to przynosi rezultaty – teraz moje dziecko ma dziesięć lat; jak z nim rozmawiam, to rozmawiam jak z takim starym świadomym człowiekiem i jestem z niego dumna, że on pewne rzeczy łapie już na poziomie dorosłego faceta. I dla niego to jest taka norma.
A przyszłość aktywistyczna?
– Co do takiej mojej przyszłości, to ja w ogóle nie mam chyba zamiaru nigdy z tego (aktywizmu – przyp. N. C. ) rezygnować. To już się tak we mnie wbiło i dla mnie pewne rzeczy są czasami tak oczywiste, że bywam wręcz nieświadoma tego, że wciąż są ludzie, którzy potrzebują pewnej wiedzy. Więc to jest też taki moment, że ja się nie poddaję po prostu. I jestem już cierpliwa w tym, żeby w kółko właśnie – może na tym dziecku się nauczyłam – opowiadać to samo i, na przykład, odpowiadać na te same pytania. To też jest ważne, żeby nigdy jako aktywista, czy jako osoba prowadząca jakieś warsztaty, czy udzielająca porad, nigdy nie patrzeć na ludzi z góry. Wszyscy mamy prawo czegoś nie wiedzieć i to jest też istotne, żeby zawsze podchodzić do ludzi z pokorą. Ja też chcę to dalej robić, bo tej pokory w sobie „zrobiłam” strasznie dużo. Mam po prostu cierpliwość, żeby iść dalej w świat i dalej coś tłumaczyć. I uwielbiam tak samo gotować, i robić warsztaty. Więc dzieje się pod tym kątem i ja mieszam różne drogi – właśnie też takie troszeczkę polityczne, troszeczkę ekologiczne, a trochę jednak takie rozwojowe. Na przykład robiąc Fotofestiwal w Łodzi czy robiąc festiwal komiksu – też zamawiamy dietę tylko wegetariańską, nikt tam nie je mięsa. Chodzi mi o to, że to są takie małe rzeczy, że po prostu tam gdzie możesz, też wprowadzasz te elementy. Bo myślę, że właśnie to wszystko też się łączy. I chciałabym jednak cały czas zmierzać w tym kierunku, nawet robiąc coś innego.
Źródło: Fundacja Wytwórnia Inicjatytw Twórczych