Kilka lat funkcjonowania przedsiębiorstw społecznych na podlaskim rynku pokazuje, że to inicjatywa, która przywraca wykluczonym godność i daje im szansę na lepsze życie. Nie można jej jednak traktować tylko w kategoriach ekonomicznych. Jej sens polega na rehabilitacji społecznej, a nie generowaniu zysków.
Ekonomia społeczna – trendy i wyzwania
Przedsiębiorstwa takie to ciągle nowość w podlaskim rynku. Ale nastawienie społeczne do nich się zmienia z roku na rok. Coraz więcej ludzi woli kupić usługi oferowane przez zakłady założone przez osoby wykluczone niż komercyjne firmy, nawet jeśli kosztują więcej. Nad ekonomię bowiem przedkładają wartości i solidaryzują się z tymi, którzy mimo niesprzyjających okoliczności postanowili o siebie zawalczyć.
Całościowy obraz sektora nie jest jednak różowy. Świadczą o tym głosy samych zainteresowanych, którzy w grudniu 2019 rok uczestniczyli konferencji „Ekonomia społeczna – trendy i wyzwania”, zorganizowanej przez Ośrodek Wspierania Ekonomii Społecznej.
OWES, założony przez Ośrodek Wspierania Organizacji Pozarządowych i Fundację Forum Inicjatyw Rozwojowych, od momentu powstania w 2016 roku koordynuje regionalne działania wspierające rozwój zawodowy osób, które z różnych względów znalazły się na marginesie życia społecznego, a więc niepełnosprawnych, bezdomnych, wywodzących się z patologicznych środowisk. Przez ponad trzy lata w jego ramach powstało 32 podmioty ekonomii społecznej. Zapewne nie wszystkie się utrzymają na rynku – na konferencji padło wiele gorzkich słów na ten temat – ale są też jaskółki świadczące o tym, że droga została przetarta i następnym społecznikom będzie może łatwiej.
Na razie happy end – sklep „Pod Wiatrakiem”
Z dotacji w ramach OWES skorzystało między innymi Stowarzyszenie Kontakt Miast Białystok-Eindhoven. To organizacja znana w białostockim środowisku NGO. Od lat z powodzeniem prowadzi sklep, gdzie sprzedawane są używane sprzęty domowe, głównie z Holandii, z którą ma najbliższy kontakt. Nie wszyscy jednak wpadający tam na zakupy zdają sobie sprawę, że sklep to też małe społeczne laboratorium, a klientów obsługują ludzie, którzy właśnie podjęli realne kroki, by wyjść z życiowej zapaści. Stowarzyszenie realizuje wiele programów społecznych. Jeden z bardziej trafionych polega na oferowaniu osobom wykluczonym rotacyjnych miejsc pracy.
– Zatrudniane są na określony czas – wyjaśnia ideę Beata Falkowska, dyrektor firmy.– W trakcie przyglądamy się, jak sobie radzą z odpowiedzialnością, czy chcą uczyć się nowych umiejętności, podnosić swoje kompetencje. Jeśli wytrwają, zdobywają zawód i doświadczenie. Wychodzą od nas ze świadectwem pracy i mogą iść dalej w świat, bo powinni już sobie poradzić. Do tej pory na rotacyjne miejsca pracy zatrudnialiśmy głównie długotrwale bezrobotnych. Tym razem zdecydowaliśmy się na eksperyment i daliśmy szansę także osobom z chorobami psychicznymi. Nie byli to ludzie z ulicy. Od dawna pracujemy z około 30-osobową grupą ludzi z zaburzeniami psychicznymi. Wybraliśmy tych, co do których mieliśmy przekonanie, że są w stanie poradzić sobie z tym wyzwaniem. Dzięki dotacji OWES stworzyliśmy przedsiębiorstwo społeczne. Efekt jest taki, że czterem z pięciu zatrudnionych w nim osób przedłużyliśmy umowę na kolejny rok, już bez projektowego wsparcia. Dwie z nich mają zaburzania psychiczne. Jedna pracuje jako kasjerka, pan sprawdził się natomiast jako pracownik techniczny.
Nikt, kogo nie dotknął ten problem, nie wie, jak trudno żyć ze stygmatem „chory psychicznie”. Choroba zaczyna się wcześnie (licem, studia). Zazwyczaj wiele lat trwa zaprzeczanie: „nic mi nie jest, to tylko gorsza dyspozycja”. Pierwszym zwycięstwem jest przyjęcie choroby do wiadomości. Nikt z taką diagnozą raczej nie próbuje szukać pracy. Najpierw chodzi o to, by utrzymać się na powierzchni, nie „topiąc” nikogo z bliskich. Potem dostaje się rentę chorobową i trzeba się utrzymać za 900 zł miesięcznie. Jeśli ktoś jest samotny i niezaradny często głoduje.
Na polskim rynku pracy przyznanie się do choroby psychicznej dyskwalifikuje. Ale jeśli komuś uda się gdzieś zaczepić, to prawodawstwo polskie mówi o 8-godzinnym dniu pracy, w przypadku niepełnosprawnych 7-godzinnym.
– Osoba z takim schorzeniem nie jest w stanie tyle wytrzymać – mówi Beata Falkowska. – W Holandii, do której często się odnoszę, prawie żadna kobieta wychowująca dzieci nie pracuje na pełnym etacie, a co dopiero chory człowiek. Elastyczny czas pracy jest tam na porządku dziennym. To jednak wymaga od pracodawcy wysiłku i innej organizacji pracy. W Polsce mało komu się chce. My opracowaliśmy system 5-godzinnych zmian, i działa. Przy takim wymiarze człowiek chorujący jest w stanie przyjść, popracować, a potem się jeszcze zregenerować. Praca daje mu nie tylko bezpieczeństwo materialne, ale także egzystencjalne. Choroba alienuje, pracując wraca do społeczeństwa. Kiedyś usłyszałam takie podsumowanie: „Coś się wreszcie w moim życiu dzieje poza fotelem, papierosami i hodowaniem choroby”.
Walka o przetrwanie – Pierniki z Podlasia
Zamówienia zazwyczaj przychodzą tuż przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą i wtedy pracy jest tyle, że trudno się wyrobić. Podmiot ekonomii społecznej „Pierniki z Podlasia” to manufaktura. Wszystko ręcznie się tu robi, w okresie świątecznym praca wre od rana do wieczora, ale w pozostałe miesiące są duże przestoje. Dlatego zlecenie na 5 tys. pierników od firmy dużej firmy papierniczej Papyrus, które przyszło we wrześniu było jak ratunek z nieba.
– Oni sami nas znaleźli, ponieważ zamawiając upominki świąteczne swoim pracownikom i kontrahentom chcieli wesprzeć właśnie taką firmę jak nasza. Nie szukali taniej, chcieli wydać pieniądze z większym sensem, by były pomocą. Pierniki to produkt sezonowy. Po okresie wakacyjnym, kiedy nasze przedsiębiorstwo walczyło o utrzymanie się na powierzchni to zamówienie dało nam wiatr w żagle – opowiada Anna Ołdakowska, prezes firmy społecznej Pierniki z Podlasia. - Przyznam, że coraz częściej wypieki zamawiają u nas zakłady świadome tego czym jest ekonomia społeczna. Dają przykład innym, choć uważam, że bardziej zainteresowane wspieraniem takich firm powinny być również instytucje państwowe, a z różnych przyczyn nie są.
Skąd pomysł na pierniki? Anna Ołdakowska, z zawodu terapeuta i pedagog specjalny, na co dzień ma kontakt z osobami niepełnosprawnymi i ich rodzinami. Kiedyś do ich szkoły zajrzała kobieta sprzedająca własnoręcznie zrobione pierniki. Były przepiękne, smakowały domowymi świętami. Anna Ołdakowska zaniosła je również do przedszkola. Tam też wszyscy się zachwycili, chcieli zakupić większą partię na prezenty. Ale potrzebna była faktura, a pani od pierniczków nie miała działalności ani perspektywy na nią, więc temat upadł.
– Ale nie dawało mi to spokoju – wyznaje prezeska. – Wkrótce potem usłyszałam o podmiotach ekonomii społecznej. Przyszła informacja, że OWOP ma granty na założenie takiej firmy. To był impuls. Odnalazłam tę panią i powiedziałam: „Zróbmy to, spróbujmy”, a ona się zgodziła.
Firma wystartowała w maju 2018. W ofercie ma domową produkcje pierników i ciast, warsztaty pieczenia i dekorowania. Zatrudnia pracowników ze strefy wykluczenia: dwie osoby z niepełnosprawnością po chorobach onkologicznych, dwie panie wychowujące niepełnosprawne dzieci. Zawsze mogą przyjść godzinę później i pracować dłużej. Ważniejsze jest, by nie musiały się spieszyć i niepotrzebnie stresować. Są bardzo zaangażowane, ale mają też swoje ograniczenia i nie jest możliwe, by pracowały po 7-8 godz. dziennie.
Na początku było dużo entuzjazmu, teraz przyszedł czas namysłu, jak się zorganizować, by firma zarabiała przez cały rok i była w pełni niezależna.
– Nie wyobrażam sobie, żeby nasze przedsiębiorstwo miała zostać zamknięte. Jesteśmy mocno zdeterminowane, by je utrzymać i bardzo liczymy na pomoc samorządów poprzez regularne zlecenia i stosowanie klauzul społecznych, również w naszym województwie – dodaje Anna Ołdakowska.
Bez złudzeń – My dla Innych
Stowarzyszenie „MY DLA INNYCH” to już marka na mapie podlaskich NGO-sów zajmujących się pomocą osobom z niepełnosprawnościami. Przy ul. Transportowej 4 prowadzi Warsztat Terapii Zajęciowej. Działa tam 6 pracowni: krawiecka, plastyczna, gospodarstwa domowego, audiowizualna, komputerową i techniczną. Stowarzyszenie prowadzi też Zakład Aktywności Zawodowej, w którym zatrudnia 25 osób z orzeczeniem o niepełnosprawności. Pracują w sklepie charytatywnym, wykonują usługi prania i recyklingowe. W ramach projektu OWES stworzono stanowisko w pracowni fotograficznej. Pod okiem trenera pracuje w niej na pół etatu dwóch mężczyzn z niepełnosprawnością. Interesowali się już wcześniej informatyką i fotografią, ale byli też do tej pracy specjalnie przygotowywani. W zakładzie mają do dyspozycji podstawowy sprzęt: aparaty, blendy, lampy. Wykonują zdjęcia i projekty graficzne na pocztówki, koszulki, do zdobienia pudelek itd.
Stowarzyszenie działające na taką skalę i z wieloletnim doświadczeniem w pracy z osobami marginalizowanymi realnie patrzy na potencjał nowego przedsięwzięcia.
– Nigdy nie będą konkurencją dla profesjonalistów – Rafał Średziński, prezes stowarzyszenia nie ma złudzeń. – I nawet nie ma co rozpatrywać tego w tych kategoriach. Nie są w stanie stworzyć ani prowadzić samowystarczalnej firmy, gdzie na pierwszym miejscu są słupki i zyski. To nierealne. O co innego w tym powinno chodzić. Jeśli wziąć pod uwagę jak zmienia się ich życie w momencie, gdy zaczynają pracować trudno to przeliczać na jakiekolwiek pieniądze.
Bilans zysków i strat jest w tym względzie zdecydowanie na plus. Poza większą satysfakcją z życia w ogóle, wykluczeni osiągają stabilizację materialną, co pozwala im się poczuć pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Od tego zmniejsza się poziom ich leku, zaczynają wchodzić w różne relacje, poprawiają się ich kompetencje społeczne. To wymusza większą dbałość o siebie, choćby o higienę osobistą. Na skutek tego lepiej się czują, często zdrowieją. A kiedy zrobili już taki wysiłek i tyle się udało, rodzi się odpowiedzialność i konsekwencja, by utrzymać ten dobry stan rzeczy.
– Moim zdaniem kwestie zysków i zarobku powinny być wątkami pobocznymi. Największy sens tworzenia takich podmiotów polega na społecznej rehabilitacji tych osób – uważa Rafał Średziński. – Bez pomocy i pracy nie mają szans na satysfakcjonujące bycie w społeczeństwie. Ale nasza polityka społeczna stawia je w sytuacji właściwie beznadziejnej. Wystarczy porównać. Na stworzenie stanowiska pracy osoba „zdrowa” może dostać milionową dotację, a wykluczona 20 tys. zł, choć to ta druga ma zdecydowanie trudniej. Widzę ogromny sens ekonomii społecznej, ale tylko wtedy, jeśli będzie przemyślana, uwzględni wszystkie uwarunkowania i stanie się częścią długofalowej polityki społecznej. Gdyby przedsiębiorstwa społeczne były wspierane przez gminy i urzędy, na przykład otrzymywały od nich regularne zlecenia, ich szansa na przetrwanie byłaby nieporównywalnie większa.