Jesteśmy tym, czym powinno być każde stowarzyszenie – grupą ludzi, których połączyły wspólne zainteresowania. Staramy się trzymać blisko naszych ideałów, nie dać się skomercjalizować – mówi Katarzyna Szeniawska. Prezentujemy kolejny reportaż przygotowany w ramach wystawy „Inw(eS)torzy społeczni”.
Piętnastu chętnych (w tym jedna kobieta) uczyło się od etiopskich prawników prawa spółdzielczego. Z kolei właściciel firmy kurierskiej z Wrocławia przyjechał do Etiopii, by nauczyć przyszłych kurierów, jak zdobyć klientów i prowadzić taki biznes. Etiopczycy przez dwa tygodnie odgrywali przed nim scenki sytuacyjne. Polak udawał klienta, a oni przekonywali go, że są szybcy, najlepsi, dowiozą wszystko i wszędzie, a do tego – działają legalnie. Bo mają swoją spółdzielnię – Nysyr Couriers Service, czyli Usługi Kurierskie Orzeł. Kandydaci na kurierów uczestniczyli również w kursie księgowości, poznawali zasady ruchu drogowego i uczyli się, jak błyskawicznie zmieniać dętki czy bezpiecznie zapiąć rower. Rowery dostali z Polski i Ugandy, bo w Etiopii są tylko chińskie jednoślady, za słabe na tamtejsze drogi.
Skutki wyborów konsumenckich
Wszystko zaczęło się w 2005 roku. Kasia poszła na konferencję poświęconą zagadnieniu sprawiedliwego handlu (fair trade). Organizowali ją studenci afrykanistyki. Później przeczytała artykuł Moralne kupowanie Adama Leszczyńskiego w magazynie „Wiedza i Życie”. Autor pisał w nim m.in. „Czy można uczynić świat lepszym, robiąc zakupy w supermarkecie? To nie jest rewolucja ani nowa utopia – przekonują zwolennicy etycznej konsumpcji. To pomysł na naprawę świata za pomocą najpotężniejszego narzędzia kapitalizmu – własnego portfela”.
– Na początku spotykaliśmy się w grupie znajomych, by rozmawiać o świadomej konsumpcji, o tym, jakie następstwa mają nasze wybory konsumenckie – opowiada Kasia. – Po paru miesiącach zdaliśmy sobie sprawę, że sporo już wiemy. Zaczęliśmy organizować projekcje filmów, dyskusje. Mówiliśmy, czym jest sprawiedliwy handel. Przychodziło wiele osób i tak to funkcjonowało.
Zarejestrowali stowarzyszenie. Zaczęli szkolić inne organizacje, jak być odpowiedzialnym ekonomicznie i społecznie.
Co oznacza odpowiedzialność społeczna? Kasia tłumaczy, że wystarczy zorganizować firmowe spotkanie w miejscu przyjaznym dla niepełnosprawnych i dla samotnych rodziców, którzy mogą przyjść z dzieckiem i zostawić je pod czyjąś opieką; w trakcie rozmów zaś – serwować kawę ze sprawiedliwego handlu.
Kasia częstuje mnie taką kawą. Jej opakowanie wyróżnia się od innych tylko charakterystycznym zielono-niebieskim znaczkiem fair trade. Kawa jest pyszna.
– Czy to znaczy, że plantatorzy z dalekiego kraju dostali za nią uczciwą zapłatę? – dopytuję.
– Certyfikat Fairtrade dostają konkretne produkty, a nie firmy – tłumaczy Kasia. – Dzięki certyfikatowi możemy być pewni, że rolnik otrzymał za swój produkt co najmniej gwarantowaną cenę, ustaloną na podstawie średnich kosztów produkcji w danym regionie. W krajach Globalnego Południa (jak obecnie określa się Trzeci Świat), na przykład w Afryce, rolnicy są często rozproszeni i mają przez to mniejszą siłę negocjacji. Wykorzystują to nieuczciwe korporacje i dyktują niesprawiedliwe warunki. Symbol fair trade oznacza, że dzięki kawie, którą pijemy, drobny producent zarobił tyle, by pokryć koszty produkcji i godnie żyć.
System certyfikacyjny sprawiedliwego handlu obejmuje produkty plantacyjne: kawę, herbatę, kakao, banany, komosę ryżową, kwiaty, bawełnę, ale też miód czy wino. Lista produktów z zielono-niebieskim znaczkiem wydłuża się.
Fair trade wyrósł z działalności małych grup pięćdziesiąt lat temu. Dziś to międzynarodowy ruch, którego celem jest wspieranie zrównoważonego rozwoju w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji. Naczelna zasada: człowiek jest ważniejszy od zysku. Ruch ten dąży do wyeliminowania ubóstwa z krajów Globalnego Południa poprzez nawiązywanie kontaktów między konsumentami a producentami z biednych krajów.
Jednak sprawiedliwy handel to nie tylko sprawiedliwa zapłata. To również ochrona praw kobiet, tubylczej ludności, dzieci. Kasia opowiada, że dostępne na rynku piłki do gry w futbol wytwarzane są przede wszystkim w Pakistanie. Są szyte ręcznie, często przez dzieci. Zielono-niebieski znaczek daje pewność, że piłka powstała w godnych warunkach, z wykluczeniem niewolniczej pracy.
Nie istnieją natomiast certyfikaty Fairtrade na ubrania. Jak tłumaczy Kasia, prześledzenie procesu produkcji jest zbyt trudne. – Choćby dżinsy: bawełna z Uzbekistanu, tkana w Bangladeszu, farbowana na Filipinach, spodnie szyte są w Chinach na szwajcarskich maszynach według włoskiego wzoru. Można je później kupić na Wyspach Brytyjskich. Nie sposób wyśledzić, czy na każdym etapie produkcji wszyscy są uczciwi – opowiada.
Przez żołądek do serca
Organizacje sprawiedliwego handlu co roku wypłacają producentom certyfikowanej żywności tzw. premię rozwojową. Środki te są inwestowane na rzecz rozwoju lokalnej społeczności – na wyposażenie szkoły, na wodociągi, szpital, itd.
W Polsce produkty fair trade można coraz częściej kupić w supermarketach, są dostępne nawet w niektórych sklepach osiedlowych. Kawiarnie też zaczynają serwować kawę fair trade. EFTE już trzy razy zorganizowała „Dekonsumpcję, czyli Warszawski Festiwal Świadomej Konsumpcji”. W trakcie festiwalu można wziąć udział w debacie czy obejrzeć film na temat sprawiedliwego handlu. Członkowie grupy serwują też śniadanie, na które zapraszają zainteresowanych tematem. Wiadomo – przez żołądek do serca. Na śniadaniu: kawa, herbata, ciasteczka z czekoladą, z kokosami, z suszonymi owocami – wszystko ze sprawiedliwego handlu.
– Świadomość się zmienia – uważa Kasia. – Kiedy zaczynaliśmy w 2005 roku, produktów z certyfikatem nie było w Polsce prawie w ogóle.
Z certyfikatem są związane również pewne wątpliwości. Z jednej strony daje on pewność, że produkt powstał w odpowiednich warunkach. – Jednak już samo przyznawanie certyfikatu za produkcję w przyzwoitych warunkach jest absurdalne – stwierdza moja rozmówczyni. – Co w tym wyjątkowego, że rolnicy dostają przyzwoite wynagrodzenie? To powinna być norma. Sprawiedliwy handel w pewien sposób legitymizuje tych, którzy nie są w porządku.
EFTE nie ogranicza się zatem tylko do sprawiedliwego handlu. – Sprawiedliwy handel to dobry sposób, by skłonić ludzi do myślenia o skutkach ich wyborów konsumenckich – mówi Kasia.
Zdobędę stroiki za lekcje na klarnecie
EFTE chce zmieniać świadomość: ludzi, firm, organizacji pozarządowych, organów państwa. Już to robi. Grupa przekonała Polską Akcję Humanitarną do tego, by na swoich spotkaniach serwowała tylko kawę fair trade.
Jednak odpowiedzialna konsumpcja ma wiele aspektów. Chodzi m.in. o zużycie energii, papieru, segregację śmieci.
Kasia: – To są początki. Społeczna odpowiedzialność biznesu w Polsce jest żadna. Bo jaką świadomość ma np. organizacja ekologiczna, która walczy u uratowanie lasów, a zużywa ogromne ilości papieru? To niespójność, nie sądzisz? – pyta. W Wielkiej Brytanii czy w Niemczech powstają firmy, które od początku zbudowane są na zasadach odpowiedzialności społecznej. Być może dlatego grupę EFTE o odpowiednie przeszkolenie poprosił ostatnio British Council. Jednak i w Polsce coś się zmienia. O szkolenia wystąpił też urząd miejski w Toruniu.
Najnowszy projekt EFTE – „Sztuka Wymiany” – nawiązuje do pomysłu banków czasu. Pozornie ma niewiele wspólnego ze świadomą konsumpcją. Pozornie, ponieważ grupa EFTE chce pokazać, że nie wszystko kręci się wokół pieniędzy. Artyści – profesjonalni i amatorzy, znani i mniej znani – wystawiają swoje dzieła na nietypowej aukcji. Każdy może je „kupić”. Tyle że nie płaci pieniędzmi, a np. usługą: za ten obraz daję 20 godzin nauki francuskiego, skoszę trawnik, ugotuję obiad. Zaoferować można praktycznie wszystko, a jeżeli artyście będzie to odpowiadało, dochodzi do wymiany.
Sama idea banków czasu sięga 1980 roku, kiedy Edgar Cahn, amerykański prawnik i socjolog, stworzył określenie timedollars. W zamian za wykonanie jakiejś, choćby najprostszej, pracy wykonujący otrzymywał timedolary, które mógł wymienić na usługi u innych. W 1995 roku Cahn stworzył dla trudnej młodzieży w Chicago system samopomocy uczniowskiej na bazie banków czasów. Każdy, kto dobrowolnie nauczał młodszych kolegów, otrzymywał timedolary. Kiedy uczeń miał ich 100, mógł je wymienić na używany komputer. Później idea banków czasu trafiła do Europy.
„Sztuka Wymiany” to pierwsza taka aukcja w Polsce, wzorowana na podobnej imprezie odbywającej się w Brukseli. – Wymiana to coś więcej niż anonimowe przekazanie pieniędzy. Ktoś mógłby powiedzieć: „Ale co ja mogę zaoferować?”. Ludzie często nie zdają sobie sprawy ze swoich umiejętności – uważa Kasia. – Istnieje wiele nieodkrytych jeszcze zasobów w społeczeństwie, zwłaszcza lokalnym. W EFTE chcemy z tych zasobów czerpać. Nawet mniej nam zależy na samej wymianie, a bardziej na tym, by ludzie zdali sobie sprawę z tego, co potrafią, by wyszli z domów, zrobili coś dla sąsiada – dodaje. Ona sama uczyła się w ten sposób języka niemieckiego, teraz uczy się grać na klarnecie. W zamian za lekcje szuka w sklepach stroików do klarnetu dla swojego nauczyciela. – Ciężko je dostać, trzeba je zdobywać – mówi Kasia.
Wojtek Węgrzyński na aukcję zaoferował niezwykłą książkę. Opisuje: – To książka artystyczna. Nośnik myśli i mała autorska rzeźba. Wydrukowana w jednym egzemplarzu, niepowtarzalna.
Swoją pracę zatytułował „Tworzenie przestrzeni naszych czasów”. Może dlatego, że częścią książki są listy, które znalazł kiedyś w Londynie na ulicy. Listy są o życiu.
Co chce dostać za książkę? – Bardzo lubię się uczyć. Ucieszę się z lekcji hiszpańskiego.
Nie dać się skomercjalizować
Grupa EFTE w 2010 roku uczestniczyła w szkoleniach przygotowanych przez Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. To kursy z zarządzania, księgowości, marketingu. Członkowie grupy chcą na większą skalę organizować treningi ze świadomej konsumpcji i odpowiedzialności społecznej. Chcą zarejestrować działalność gospodarczą i otworzyć w Warszawie pierwszą z prawdziwego zdarzenia klubokawiarnię z produktami fair trade. Teraz brakuje im miejsca, gdzie mogliby urządzać swoje akcje. Klubokawiarnia miałaby też zarabiać na działalność grupy. Bo – jak mówią – nie chcą być niewolnikami konkursów i grantów. – Nie podoba nam się sposób funkcjonowania polskich organizacji pozarządowych. To chory świat: walka o granty, projekty. Ludzie piszą absurdalne wnioski, uważnie patrzą na kryteria, by się w nich zmieścić – stwierdza Kasia. Dla EFTE takie działanie to ograniczenie ich pomysłów. Teraz grupa opiera się w dużej mierze na wolontariacie. – Ale nie da się wszystkiego robić bez pieniędzy – tłumaczy Kasia.
Nie chce, by grupa przekształciła się w organizację korporacyjną, maszynkę do pisania projektów. – Jesteśmy tym, czym powinno być każde stowarzyszenie – grupą ludzi, których połączyły wspólne zainteresowania. Staramy się trzymać blisko naszych ideałów, nie dać się skomercjalizować.
W Addis Abebie udało się. Nysyr Couriers śmigają w swoich zielonych koszulkach po stołecznych ulicach od końca 2009 roku, ogłaszają się w gazetach, mają coraz więcej klientów (wożą dokumenty m.in. polskiej ambasady). Ich motto brzmi: „Taka praca, jaka nazwa”. Wcześniej nie pracowali, bezrobocie w stolicy wśród młodych, często słabo wykształconych, sięga nawet 50%. Alem, jedyna kobieta w drużynie, żyła ze sprzedawania cukierków na ulicy. Zobaczyła gdzieś „orły”, podeszła, powiedziała, że zawsze chciała być kolarką.
Wojciech Karpieszuk
Korzystałem z artykułów Moniki Rębały „Poland, nie Holland” („Newsweek”) i Anety Augustyn „Wrocławianin szkolił Etiopczyków, jak założyć firmę” („Gazeta Wyborcza” Wrocław).
Źródło: informacja własna