Warszawscy sąsiedzi potrafią razem świętować, co pokazali podczas tegorocznego Dnia Sąsiada. Ale co właściwie dzięki temu zyskują? Jak wygląda integracja mieszkańców na co dzień?
Gdyby Q-Ruch Sąsiedzki był spółką giełdową, ludzie, którzy w niego zainwestowali zbijaliby kokosy. Dwa lata temu w stolicy świętowało 25 grup sąsiedzkich, w tym roku już 55. To wzrost o ponad 100 proc. Inicjatywy sąsiedzkie przeżywają hossę.
Mieszkańcy w różnych punktach miasta spotykają się, by razem piknikować, wyplatać ozdoby z „papierowej wikliny”, posłuchać gitarowego koncertu sąsiada. Dzieci puszczają bańki mydlane i dają sobie malować buzie. Są gry na bębnach, wymienialnie ubrań i wiele innych atrakcji. Jest kolorowo, wesoło i towarzysko. Ale co z tego zostaje, gdy mieszkańcy już się rozejdą do swoich domów?
Kluczem do zrozumienia Dnia Sąsiada jest cała filozofia, która się za nim kryje. „Nie organizuj tego święta sam. Zaangażuj w przygotowania swoich sąsiadów i zróbcie je razem” – przekonują początkujących animatorów sąsiedzkich ekspertki z Q-Ruchu Sąsiedzkiego. Dlaczego to takie ważne?
Po pierwsze, bardzo łatwo się wypalić. Organizator, który bierze na swoje barki wszystkie zadania, od rozwieszenia plakatów, przez podłączanie nagłośnienia na koncercie, aż po sprzątanie po imprezie, szybko może stracić zapał do sąsiedzkich inicjatyw. Potwierdza to Marta Płachecka, która zainicjowała wspólne święto mieszkańców z ulicy Jaktorowskiej na Woli. – Udało się znaleźć kilka osób, które mają przyjemność i satysfakcję z tego, że się w to angażują. Gdybym miała to robić sama, na pewno byłoby to męczące i demotywujące – ocenia.
Po drugie, wbrew pozorom nie chodzi wcale o wydarzenie, ale o relacje, które rodzą się między sąsiadami. Ważne jest też, by zachęcać do działań nowe osoby. Ten bakcyl aktywności potrafi potem zakiełkować. Właśnie w taki sposób rodzi się aktywna i zintegrowana społeczność lokalna. Efekty mogą być bardzo różne. Czasem trudne do przewidzenia, bo sąsiedztwo to żywy organizm, którego nie da się zaprogramować.
Uśmiech, rozmowa, działanie
Najłatwiej zaobserwować większą życzliwość między ludźmi. Skoro mieszkańcy się znają lub przynajmniej kojarzą, to częściej mówią sobie „dzień dobry”, wymieniają się uprzejmościami czy zatrzymują na krótką pogawędkę. – Często ktoś się do mnie uśmiecha, choć nie zawsze jestem w stanie określić kiedy tę osobę poznałam i jak się nazywa – śmieje się Aleksandra Suliga, kierowniczka Ośrodka Edukacji Kulturalnej w Spółdzielni Grenadierów na Pradze Południe, która już drugi raz organizuje Dzień Sąsiada.
Ale czasem integracja potrafi pójść krok dalej. Grzegorz Bunda wychował się na Żoliborzu i cały czas mieszka w tej dzielnicy. Do niedawna – w budynku należącym do Spółdzielni Mieszkaniowej Fenix przy placu Wilsona. To jedna z najstarszych spółdzielni w Warszawie. Powstała w 1913 roku. Nazywała się wówczas „Warszawską Kooperatywą Mieszkaniową”. Jej założyciele chcieli nie tylko, aby jej członkowie mieli gdzie mieszkać. Zależało im również na tym, by kwitło tu życie społeczne. – Układ komunikacyjny w budynku i na podwórku jest tak zorganizowany, że mieszkańcy, chcąc nie chcąc, spotykają się ze sobą - wyjaśnia Grzegorz Bunda.
Żyją tu osoby, które urodziły się jeszcze przed wojną i pamiętają powstanie warszawskie. Są też młode rodziny z dziećmi. Znają się dobrze, bo sąsiedzkie święta organizowane są tu już od kilkunastu lat. Od pięciu lat Dzień Sąsiada odbywa się regularnie – co rok. – Wzajemna pomoc, pożyczanie soli, cukru, podwożenie dziecka do szkoły, wyprowadzenie psa na spacer – są na porządku dziennym. Wiem, że w skali Warszawy to raczej wyjątek. Na wielu osiedlach ludzie nie mówią sobie nawet „dzień dobry” – ocenia Grzegorz Bunda.
Są też inne przejawy integracji: mieszkańcy organizują swoim dzieciom imprezy urodzinowe w przestrzeni należącej do spółdzielni. Wśród zapraszanych są oczywiście dzieci sąsiadów.
Zdaniem Grzegorza Bundy, który w spółdzielni pełnił również funkcje przewodniczącego Rady Nadzorczej, większe niż przeciętne jest też zaangażowanie w sprawy spółdzielni. Ten duch obywatelski i samorządowy wchłaniają też najmłodsi. – Jakiś czas temu dzieci napisały odręcznie pismo, w którym prosiły spółdzielnię o zamontowanie stołu do ping-ponga. Pod pismem było kilkanaście dziecięcych podpisów – wspomina.
Życie między blokami
Sąsiedzi integrują się również na ul. Jaktorowskiej na Woli. Choć w tym przypadku przestrzeń urbanistyczna raczej nie sprzyja integracji – trzon osiedla to kilkunastopiętrowe bloki z wielkiej płyty zbudowane jeszcze w latach siedemdziesiątych. Mieszkańcy w tym roku obchodzili Dzień Sąsiada po raz drugi. – Ta integracja wpływa na jakość naszego codziennego życia – mówi bez wahania Marta Płachecka.
Opowiada o wzajemnej sąsiedzkiej pomocy, która ułatwia codzienne życie. Tu, podobnie jak w Spółdzielni Fenix, można liczyć na pomoc sąsiada w załatwianiu codziennych spraw.
Ale wymienia też oddolne inicjatywy podejmowane przez mieszkańców. W ubiegłym roku okradziono kilka mieszkań. W tym – z klatek zaczęły znikać rowery poprzypinane do barierek. – Mnie i kilku innym osobom zależało, żeby założyć monitoring. Bardzo szybko zebraliśmy odpowiednią liczbą podpisów pod wnioskiem do spółdzielni. W innym bloku, gdzie mieszkańcy nie znają się tak dobrze, jedna pani próbowała zrobić to samo. Ale zbieranie podpisów nie poszło jej tak sprawnie – mówi Marta Płachecka.
Wśród wymiernych efektów integracji wskazuje również lepsze kontakty między pracownikami administracja a mieszkańcami. – Te dwie grupy często prowadziły jakieś małe wojenki. Gdy zaczęliśmy wspólnie świętować, relacje się trochę ociepliły. Widzę więcej zrozumienia ze strony spółdzielni dla naszych spraw. Przestałam się czuć traktowana jak petentka – ocenia.
Od Dnia Sąsiada do sąsiedzkiej „Sielanki”
Sąsiedzkie święto potrafi też zaowocować trwałymi inicjatywami. Na Sielcach Dzień Sąsiada pierwszy raz obchodzono w 2012 roku. Grupa organizująca święto zapoczątkowała wkrótce działanie Klubu Sąsiedzkiego „Sielanka”. Klub ma swoje spotkania co tydzień. – Formuła jest różna. Czasem są to warsztaty biblioterapeutyczne, czasem pokaz slajdów z miejsc, które odwiedzili sąsiedzi, a czasem czysto towarzyskie spotkania przy kawie i ciastku – wyjaśnia Anna Miklas, bibliotekarka z Wypożyczalni dla Dorosłych i Młodzieży nr 125 na ul. Czerniakowskiej. To właśnie tu mają miejsce spotkania. Biblioteka od początku była też partnerem w organizacji Dnia Sąsiada.
Mieszkańcy z Sielc podejmują razem też inne inicjatywy – piszą wnioski do budżetu partycypacyjnego, organizują wspólne wyjazdy na działkę.
Życie sąsiedzkie i obywatelskie kwitnie. A już za rok – kolejny Dzień Sąsiada. Być może sąsiedzką aktywnością uda się zarazić kolejnych mieszkańców?
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)