Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Jedziemy do Oslo, na spotkanie z przyszłymi, mamy nadzieję, partnerami do projektu. Dostaliśmy pieniądze z Funduszu Kapitału Początkowego z Norweskich Mechanizmów Finansowych. Znalezienie partnerów było znacznie trudniejsze niż mogłoby się wydawać…
Od zaprzyjaźnionego Polaka, od 25 lat mieszkańca Norwegii, dostaliśmy listę interesujących nas organizacji. Rozesłaliśmy maile z informacjami. I cisza. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że wiele norweskich organizacji jest teraz bombardowanych podobnymi mailami z 10 krajów.
Zaczynamy dzwonić. Pierwsze rozmowy dość chłodne, ostrożne, raczej na nie. Staramy się zachęcić, dosyłamy dokładniejsze opisy. Wreszcie wstępnie się zgadzają, ale nadal trwa wymiana maili, musimy odpowiadać na wiele pytań. Wytrwałość popłaca: listy podpisane, wszystko przygotowane, szykujemy wyjazd do Norwegii.
Mała organizacja z Oslo
W hotelu, w centrum Oslo czeka na nas chłopak ze stowarzyszenia zajmującego się młodymi ludźmi z problemami na tle narkotyków. Przywitał nas słowami: „Ale jesteście młodzi! Myślałem, że będę musiał zabawiać grupę starych ludzi”. I tu pierwsza różnica między pozarządówką w Polsce i Norwegii: u nich stowarzyszenia mają czasem po 200 lat, kilkaset tysięcy członków, stałe dotacje rządowe rzędu kilku milionów złotych, kilkudziesięciu pracowników, a kadra zarządzająca to raczej ludzie po czterdziestce czy pięćdziesiątce.
Andreas zabrał nas do biura. Kręty korytarz, dużo pokoi. Mówi, że kiedyś byli wielką i znaną organizacją, ale były jakieś problemy i teraz są malutką, 24-oddziałową organizacją. Dla nas posiadanie tylu stałych grup byłoby powodem do dumy...
Stowarzyszenie obecnie pracuje nad pozyskaniem klasowych liderów w szkołach. Mają oni przekonywać kolegów, że narkotyki już nie są trendy. Organizacja proponuje alternatywę dla narkotyków: organizują koncerty i inne imprezy, prowadzą portal informacyjny. Andreas pokazuje nam budżet na wielkim arkuszu przyczepionym do ściany. Duża jego część to stała rządowa dotacja obliczona na podstawie liczby członków. Druga pozycja to sprzedaż koszulek, długopisów itp.
Ropa czy kultura społeczna?
Norwegowie generalnie są hojni, jeśli chodzi o wspieranie organizacji, chętnie kupują wszelkiego typu cegiełki. Statystycznie każdy Norweg należy do 3 organizacji i płaci składki. Oprócz tego, większość organizacji dostaje dotacje rządowe, co bardzo nas interesuje.
Andreas wspomina, że Norwegowie to bardzo protestujący naród: niemal codziennie są organizowane marsze przeciwko lub w obronie czegoś. Rzeczywiście, sami widzieliśmy kilka takich zgromadzeń. To nas zastanawia, pytamy: OK., ale co, jeśli macie pieniądze od rządu i zaprotestujecie przeciwko jego polityce? Kranik nie zostanie zakręcony? Nasz kolega patrzy na nas trochę dziwnie i tłumaczy, że na tym polega demokracja, że rząd cię wspiera, ale ty masz prawo mówić, co myślisz. Eldorado!
Idziemy na obiad. Nad pakistańską kaszą Andreas wykłada nam filozofię Dugnad. Słowo to ma korzenie sięgające czasów Wikingów. Wywodzi się od dugnaðr czyli współpracy. Oznacza niepłatną, dobrowolną pracę. Może to być np. pomoc sąsiadowi w gospodarstwie albo wspólna praca społeczności przy budowaniu świetlicy. Słowo to oddaje doskonale ducha Norwegii i Norwegów. Życie koncentruje się tu w małych społecznościach lokalnych czy grupach sąsiedzkich, a aktywność obywatelska jest czymś tak naturalnym jak płacenie podatków (notabene, niepłacenie ich to jedno z najbardziej piętnowanych społecznie wykroczeń). Jeśli w miasteczku, wsi, dzielnicy czy na ulicy pojawia się jakiś problem, szybko zbiera się grupa i dyskutuje, jak go rozwiązać. Razem budują skwerki dla dzieci, domy kultury, organizują festyny, koncerty, pikniki, zawody sportowe, wycieczki, protestują, jeśli coś się nie podoba.
Rozmawiamy o jakości życia w Norwegii. Według raportu UNDP Norwegia jest krajem, gdzie ludziom żyje się najlepiej na świecie. Norwegowie są tego świadomi i dumni z tego faktu. Zastanawiamy się, na ile wynika to z zamożności tego państwa żyjącego z ropy, na ile z podejścia Norwegów do pracy, szczególnie wspólnej pracy, praworządności, oszczędności.
Za miasto
Dziś wycieczka za miasto. Jedziemy pociągiem 20 km za Oslo. Na dworcu spotykamy naszych gospodarzy. Mają być naszymi głównymi partnerami. Organizacja o 200-letniej historii, prowadząca działania w wielu krajach trzeciego świata, na Bałkanach. W Norwegii koncentrują się na doradzaniu społecznościom lokalnym, głównie w sprawach rozwoju małej przedsiębiorczości, szczególnie rolnictwa ekologicznego i czystych energii. Zwiedzamy ich biuro. Jest położone na pięknej farmie, własności organizacji. Pokoje eleganckie, dobrze wyposażone. Pracuje tu kilkadziesiąt osób, w tym księgowa z Polski. Zamieniamy z nią kilka słów. „Na standardy norweskie jest tu ubogo, najlepiej by było wszystko wyburzyć i postawić od nowa, ale organizacja nie ma na to pieniędzy, bo jest non-profit”.
Prezentujemy nasze organizacje i rozmawiamy o ewentualnej współpracy. W przerwie jedziemy na ich drugą farmę, gdzie prowadzą gospodarstwo ekologiczne. Dostali ją w spadku. Przywożą tu m.in. dzieci ze szkół steinerowskich na zajęcia terenowe. Prowadzą tu też inny projekt – hodują rośliny. Udziałowcami są okoliczni mieszkańcy, w sumie 80 rodzin. Każda z nich co roku wpłaca 3 tys. koron (1500 zł) i za to ma udział w warzywach, ziołach, owocach. Zatrudniają ogrodnika. Co jakiś czas każdy dostaje maila z zaproszeniem na zbiory sałaty czy truskawek. Część z tych osób przyjeżdża i pomaga w pracy, ale nie jest to wymóg. Poza tym można się zapisać na udziały we współpracujących farmach i mieć miód, mleko, sery, mięso etc. Grupa ta spotyka się poza tym towarzysko na piknikach. I o to chodzi, integrują się, zaczynają razem organizować inne akcje.
Rozmawiamy dalej, wydaje się, że Norwegowie są zainteresowani projektem, szczegóły przekażą mailem. Polska księgowa zdradza nam, że są trochę zaskoczeni tym, iż ktoś przyjeżdża z Polski i im proponuje udział w projekcie, a nie chce od nich pieniędzy. Jest jeden zgrzyt: zażyczyli sobie, by im zapłacić za czas, jaki nam poświęcili. I to niemałą stawkę, jak za usługi eksperckie, od godziny. To nie wróży dobrze na przyszłość. Mamy obawy, na ile wycenią swoje działania w projekcie.
X-Ray i para-prezesi
Dziś ciężki dzień z sześcioma spotkaniami. Odwiedziliśmy dom kultury X-Ray. Niesamowite miejsce. Przychodzi tu kilka setek młodych ludzi, głównie imigrantów z dzielnicy niecieszącej się dobrą sławą. Mają tam profesjonalne studia nagraniowe i taneczne, i dużą swobodę twórczą. Nagrywają płyty, tworzą teledyski, organizują koncerty, jest grupa taneczna i teatralna. Szef tego miejsca to ciemnoskóry chłopak z dredami, bije od niego niesamowita energia i charyzma. Z ciepłym uśmiechem i iskrami w oczach opowiada, że do młodych ludzi trzeba mieć zaufanie. Dlatego właśnie każdy uczestnik zajęć ma własny klucz do klubu i może samodzielnie korzystać ze sprzętu. Przez kilkanaście lat tylko raz zginął laptop. Pewnie część młodych, gdyby nie trafiła tu, pogubiłaby się w narkotykach i przestępczym światku tej dzielnicy.
Kolejny potencjalny partner ma biuro koło parlamentu, duże, na połysk. Czterech starszych, uprzejmych panów o wyglądzie prezesów dużych firm od razu mówi nam, że mają milion członków i 8 tys. oddziałów w całej Norwegii. Ich stowarzyszenia zajmują się niemal każdym aspektem życia na wsi, w miasteczku, dzielnicy. Lokalne władze bardzo się liczą z tymi grupami, a władze centralne z zarządem ogólnokrajowym. Trudno się dziwić: zrzeszają oni ¼ mieszkańców Norwegii. Chcemy z nimi zrobić film o aktywności lokalnej. Nie ma problemu, nie chcą od nas żadnych pieniędzy, sami proponują pomoc. Może nie jest tak źle...
Partnerstwo?
Wracamy do Polski. Kilka dni później przychodzi mail od partnerów z farmy. Jak się tego obawialiśmy, wysoko się wycenili, np. za napisanie 2-stronicowych notek o swoich projektach lokalnych chcą dostać po 4 tys. zł. A za rozdział do raportu o jakości życia (15 stron) 16 tys. zł. Ich stawki są wysokie nawet jak na warunki norweskie. To jak sprzedaż drogich usług eksperckich, a nie partnerstwo w projekcie. Rezygnujemy. Jeszcze przez kilka tygodni piszą do nas maile i proszą o wyjaśnienia. Próbujemy tłumaczyć, na czym według nas polega partnerstwo. Nasze realia i podejście do projektów zbyt mocno się różnią. Na szczęście udaje nam się zdobyć w końcu innych partnerów.
Norwegia może służyć jako przykład aktywności obywatelskiej, ale trzeba wziąć dużą poprawkę na różnice pomiędzy naszymi krajami. Inna historia, inna mentalność, inny poziom życia. Nie bez znaczenia jest też to, że w kraju o powierzchni większej niż Polska mieszka 4,5 mln ludzi, z czego duża cześć w niewielkich miejscowościach, niegdyś mocno izolowanych. Dlatego przenosząc wzorce norweskie do nas trzeba być jednak realistą świadomym, że na nasz własny Dugnad przyjedzie nam jeszcze poczekać.
Artykuł ukazał się w miesięczniku organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 12 (48) 2007; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.