Kiedy umiera ktoś bliski, nawet prozaiczne czynności stają się trudne. Masz wpisać w rubrykę markę samochodu i zaczynasz płakać, bo auto kojarzy ci się z mężem – mówi Olga Puncewicz, szefowa Fundacji Nagle Sami.
– Byłam w pracy. Przyszedł Jurek Natkański, himalaista, znajomy męża. Pomyślałam: chce mi coś podrzucić – opowiada Olga Puncewicz. Już miała zaproponować mu kawę, ale zobaczyła jego oczy. Powiedział tylko jedno słowo: „Piotr…” – imię jej męża. Kwadrans później o tym, że Piotr Morawski zginął w Himalajach, można było dowiedzieć się z radia. To była wyprawa na Manaslu. Schodził do bazy, zapadł się most śnieżny i wpadł do szczeliny. Miał 32 lata, zostawił ją i dwóch synów.
Wspólnota doświadczeń
Rok po śmierci męża ukazała się jej książka: „Od początku do końca”. – Napisałam ją, bo bałam się, że z czasem o niektórych rzeczach zapomnę – wyznaje. Zaczęła dostawać maile od innych kobiet. Część była poruszona jej historią, część opisywała własne dramaty.
Karolina Skrzypczyk napisała o narzeczonym, który trzy miesiące wcześniej zginął w Tatrach. – Dostałam w odpowiedzi maila, z którego biła energia. Byłam kompletnie załamana, a Olga napisała mi: „Dasz sobie radę. Uszy do góry!” – opowiada Skrzypczyk. – Każde zdanie było od nowej linijki. Miałam wyobrażenie, że napisała to osoba, która ma dużo energii, szybko działa i dużo mówi. Nie pomyliłam się – dodaje.
Później były kolejne maile, telefony, spotkania. Opowiadały sobie o bliskich, którzy zawiedli, i o trudnościach, z którymi musiały się zmierzyć. O rachunku bankowym męża, który trzeba zamknąć; o kredycie we frankach, który trzeba przepisać; o umowie na telefon, którą trzeba rozwiązać…
– W takich chwilach prozaiczne czynności stają się trudne. Masz wpisać w rubrykę markę samochodu i zaczynasz płakać, bo auto kojarzy ci się z mężem – opowiada Olga Puncewicz.
Dużo było trudnych momentów. Kilka tygodni po śmierci męża znalazła awizo na jego nazwisko. To był PIT, zbliżał się termin rozliczenia z fiskusem. – Poszłam zasmarkana na pocztę i powiedziałam szczerze, że chciałam odebrać list, bo mąż nie żyje i nie może przyjść. Pani na poczcie odmówiła. W poczuciu bezsilności zaczęłam ryczeć – opowiada. Razem z Karoliną Skrzypczyk doszły do wniosku, że brakuje instytucji, która pomagałaby takim jak one.
Półtora roku po śmierci Piotra zwolniono ją z pracy. – Poszłam na spotkanie z szefem z myślą, że dostanę awans, a dostałam wypowiedzenie. Pomyślałam, że już nigdy więcej nie chcę zostać zwolniona. I że czas zrobić wreszcie coś swojego – opowiada. W 2011 roku zarejestrowała Fundację Nagle Sami.
Żałoba nie jest sexy
Organizacja pomaga osobom w kryzysie wynikającym z żałoby. Prowadzi bezpłatną infolinię, szkolenia, grupy wsparcia i indywidualne konsultacje. Początkowo zespół pracował za darmo, a koszty funkcjonowania Fundacji pokrywały założycielki. W międzyczasie szukały partnerów biznesowych, którzy zechcieliby wesprzeć działania organizacji.
– Niestety wiele osób dawało mi do zrozumienia, że temat żałoby jest mało sexy. Nikt nie chciał wspierać organizacji, która zajmuje się taką działką – opowiada.
Na szczęście udało jej się znaleźć odważnych. Dzięki firmie PZU, Fundacja stanęła na nogi. Dziś mają 20 pracowników (głównie psycholodzy) i około 50 wolontariuszy. Działają w dziwięciu miastach, oddział główny mieści się Warszawie, przy al. Wojska Polskiego 1A.
Trudna robota
Telefon wsparcia działa od poniedziałku do piątku od 14 do 20. Obsługują go wolontariusze, w większości studenci psychologii. Fundacja oferuje im roczny program stażowy – w zamian za pracę dostają pakiet szkoleń. Pod 800 108 108 dzwonią ludzie z całej Polski. Czasem pytają o kwestie prawne, czasem chcą się po prostu wygadać. Zdarza się, że ludzie dzwonią i mówią, że chcą popełnić samobójstwo.
– Trudna robota. Są dni, kiedy mam tego serdecznie dosyć – przyznaje Olga Puncewicz. Ale prędzej czy później zaczepi ją jakaś wdowa bądź wdowiec i powie: „Dziękuję za to miejsce”. No i dalej się chce.
W Warszawie działa siedem grup wsparcia (każda liczy około 12 osób). Są bezpłatne, prowadzi je dwoje terapeutów. – W każdej z grup są osoby na różnym etapie żałoby. Ci, którym udało się już jakoś podnieść dają nadzieję tym, którzy wciąż leżą – mówi Olga Puncewicz.
Fundacja organizuje płatne warsztaty dla pracowników socjalnych, pielęgniarek, lekarzy. Pokazuje im, jak pracować z osobami w żałobie. Szkoli też firmy, na przykład z tego, jak zachować się, kiedy jeden z pracowników umiera.
– Każda organizacja powinna być przygotowana na taką sytuację – mówi Olga Puncewicz. – Są pracodawcy, którzy wspomagają rodzinę zmarłego finansowo, są tacy, którzy przez jakiś czas opłacają członkom rodziny psychologa. Niestety są też tacy, którzy pakują rzeczy zmarłego w karton i odsyłają na domowy adres – mówi.
Jaką spódnicę powinna nosić wdowa?
Kiedy udzieliła wywiadu w telewizji, czytała później w Internecie, że jest zbyt wesoła. Ludzie pisali w komentarzach: „Jak wdowa może mieć taką krótką spódnicę?”. A miała do kolan.
– Mamy dwa schematy kulturowe: wieczna wdowa i wesoła wdówka. Ludzie jakoś nie mogą zrozumieć, że można być kimś pomiędzy – mówi Olga Puncewicz. W ogóle nie mieści im się w głowach, że młoda kobieta może być wdową. Rozwódka – jasna sprawa. Ale wdowa? Nie bardzo wiedzą, jak się z nią obchodzić. Jedna z podopiecznych Fundacji usłyszała kiedyś, że żałoba jej służy, bo schudła i lepiej wygląda. Inną kobietę, która straciła męża, pocieszano słowami: „Nie martw się, zaraz ułożysz sobie życie z kimś innym”.
Olga Puncewicz zauważyła, że ludzie słysząc „wdowa” głupieją. – Osoby, z którymi byłam na „ty”, nagle zwracali się do mnie na „pani” – wspomina. Właśnie dlatego chciałaby zainicjować w Polsce dyskusję o doświadczaniu żałoby.
Nowy rozdział
Półtora roku temu ponownie wyszła za mąż. Odżyła, ale nie chce rozmawiać o swoim szczęściu. Już się nauczyła, że zbyt szybko przemija, dlatego woli zachować je tylko dla siebie.
Mamy dwa schematy kulturowe: wieczna wdowa i wesoła wdówka. Ludzie jakoś nie mogą zrozumieć, że można być kimś pomiędzy……