– Inspiro to wspólny dom wszystkich mieszkańców, kultura jest pięknym tłem – mówią Beata Kwiecińska i Maciej Dąbrowski, którzy w Podłężu stworzyli pierwszy w Polsce dom kultury prowadzony przez organizację pozarządową.
Beata Kwiecińska: – Kiedy w 2007 roku wróciliśmy z Anglii z pracy, poczuliśmy ogromną potrzebę działania. Najpierw organizowaliśmy różnego rodzaju wydarzenia jako grupa nieformalna. Szybko doszliśmy do wniosku, że posiadanie osobowości prawnej mogłoby nam pomóc, dzięki temu łatwiej jest o lokal czy dotację. Tak powstało stowarzyszenie i do 2009 roku prowadziliśmy coś, co z perspektywy czasu nazywamy „bezdomem kultury”. Organizowaliśmy bowiem wszystko tam, gdzie nas ktoś przyjął i tak naprawdę to społeczność, ludzie, których wtedy spotkaliśmy wymusili na nas znalezienie stałego miejsca, w którym można by kumulować energię.
Maciej Dąbrowski: – Udaliśmy się do burmistrza gminy Niepołomice i zaproponowaliśmy, by przekazał nam jeden z domów kultury, chodziło nam konkretnie o ten w Podłężu, bo tutaj wychowała się Beata. On się zgodził, poprosił prawnika, by znalazł rozwiązanie, które to umożliwiało. Do dziś jesteśmy wdzięczni panu Kracikowi, bo był pierwszym przedstawicielem władzy samorządowej w Polsce, który zdecydował się na coś takiego.
B.K.: – Założyliśmy sobie, że jako NGO potrzebujemy samodzielności i niezależności, i to dostaliśmy od naszej gminy. Oczywiście samorząd interesuje się działalnością domu kultury i bardzo często z nami współpracuje.
Czym w takim razie wasz dom kultury różni się od innych tego typu instytucji?
M.D.: – Prawie wszystkim. Przez wiele lat naszej działalności wiele osób namawiało nas do tego, byśmy nie nazywali się domem kultury, bo to się źle kojarzy. My jednak chcemy odczarować stereotyp. W Inspiro nie ma dyrektora, jest Pani Beatka i Pan Maciek. To jest wspólny dom wszystkich mieszkańców, gdzie kultura jest pięknym tłem.
B.K.: – Nie ma tu też żadnego miejsca „tylko dla personelu”, wszystko tworzymy wspólnie ze społecznością, która nas odwiedza i dlatego udostępniamy jej każdy zakamarek. Tak samo jest z ofertą, która jest tworzona w dużym stopniu przez mieszkańców. Pomaga nam w tym sztuczna inteligencja, Ludwisia, która zbiera pomysły ludzi i w zamian daje propozycje zajęć.
Podam przykład zaangażowania mieszkańców w funkcjonowanie domu kultury. W zeszłym roku siedmioletnia Róża powiedziała, że zajęcia w Inspiro są super, ale bardzo brakuje tego, żeby to dzieci wymyślały, jakie chcą mieć zabawki i by je projektowały oraz tworzyły. Uznaliśmy, że sami byśmy tego lepiej nie wymyślili i wprowadziliśmy zajęcia „Pracownia zabawek”, niedawno powołaliśmy do życia Radę Wydziału Zabawek, młodszą, starszą i rodzinną. Pracujemy więc nad wymarzonymi projektami dzieci i ich rodziców. Wszystko konsultujemy z ludźmi, od oferty, przez to, jak ma wyglądać przestrzeń, po trudne decyzje.
M.D.: – Nie działamy też specjalnie dla grup wykluczonych. Uważamy, że wszystkie grupy społeczne, niezależnie od płci, wieku, wyznania, stopnia pełnosprawności są równie uprzywilejowane. Mieliśmy moment, kiedy chcieliśmy zrobić coś tylko dla seniorów, albo tylko dla ojców, ale szybko się z tego wycofaliśmy. Uznaliśmy, że trzeba zrobić coś zarówno dla ojców, jak i matek i powołaliśmy do życia grupę mataty.
B.K.: – Kolejną różnicą jest to, że nie mamy godzin otwarcia. To, kiedy Inspiro jest otwarte, jest dyktowane przez potrzeby ludzi. Zwykle jesteśmy od rana, a kończymy wtedy, gdy wychodzi ostatni gość. Miejsce dla ludzi powinno być otwarte wtedy, gdy mają oni czas, by z niego skorzystać, dlatego działamy głównie popołudniami i wieczorami.
M.D.: – Nie wiem, czy to różnica, ale jesteśmy domem kultury, który notorycznie popełnia mnóstwo błędów. Bardzo się z tego cieszymy, bo dzięki temu możemy dowiedzieć się czegoś nowego i zrobić coś lepiej. Cieszymy się też z wszelkiej krytyki, którą traktujemy jak dobre rady. Jak ktoś nas chwali, to oczywiście jest to miłe, ale zostawia nas w tym samym miejscu. Zauważenie pomyłki wymusza rozwój.
Jako mały gminny dom kultury działamy bez żadnych kompleksów i uważamy, że robimy to dla najlepszej społeczności na świecie, w której tkwi olbrzymi potencjał. Chociaż mamy świadomość, że każda społeczność w każdym miejscu jest tą najlepszą na świecie.
Jakie zalety, a jakie wady ma to, że dom kultury prowadzi organizacja pozarządowa?
M.D.: – Współpracował z nami kiedyś Maciek Kraska, który w swojej pracy magisterskiej sprawdzał, jak funkcjonuje dom kultury, jeśli jest prowadzony przez organizację pozarządową, a jak, gdy jest instytucją samorządową. Jego badania potwierdziły nasze obserwacje, że tak naprawdę nie ma znaczenia, jaką formę przyjmie takie miejsce. Ważne jest to, jacy ludzie je prowadzą. Dla niektórych pozarządowość jest bardzo ważna i to pozwala rozwijać skrzydła, komuś innemu przystań samorządowej instytucji kultury da bezpieczeństwo, że będzie to funkcjonować dalej.
B.K.: – Bardzo często słyszymy, że jest nam łatwiej, bo jesteśmy na wsi, a nie w mieście, a także, że łatwiej prowadzić dom kultury jako NGO. Łatwiej nam, bo mamy mniejszy budżet, więc nie ma problemu, by go wydać. Z naszej perspektywy istotna jest swoboda działania, co – trzeba to podkreślić – nie znaczy, że nasz model dałoby się wprowadzić w całej Polsce i że wszędzie będzie to dobrze funkcjonować.
M.D.: – Organizacje pozarządowe niestety często uzależniają się od środków zewnętrznych, grantów, dotacji. W przypadku Inspiro od początku walczymy o to, by być NGO, która nawet bez dodatkowych pieniędzy przeżyje i będzie mogła dalej działać. Mamy to szczęście, że ludzie przychodzący do nas z radością i uśmiechem płacą za odbywające się tu zajęcia. Doceniają to, co nasz dom kultury robi dla społeczności lokalnej. Mają świadomość, że płacąc za zajęcia umożliwiają udział osobom, których na to nie stać. Jest u nas bowiem też bardzo dużo bezpłatnych wydarzeń. Dysponujemy też dużą pulą stypendiów, które bardzo chętnie przyznajemy.
Jakie są reakcje na waszą działalność – na początku i obecnie?
B.K.: – Początki były bardzo trudne. W działalności takiej, jak nasza bardzo ważne jest to, by dać – sobie samemu i społeczności – czas na realizację planów i przystosowanie się do nowej sytuacji oraz przestrzeni. By każdy poczuł się tu bezpiecznie, a także był współodpowiedzialny za miejsce, w którym przebywa. Bardzo nie lubimy działania projektowego, bo jest w nim zawsze określone, co, kiedy, w jakim czasie ma się wydarzyć.
M.D.: – Uważamy, że dom kultury jest dziełem sztuki. Tworząc je nie możemy podlegać współczynnikom, wskaźnikom określonym we wniosku, który napisaliśmy pół roku temu. Zabierałoby to spontaniczność i radość z to, co robimy na co dzień.
B.K.: – Przez siedem lat prowadzenia domu kultury zaobserwowaliśmy, że ten proces musi iść swoim tempem. Początkowo ludzie nie chcieli tu przychodzić, nie czuli, że jest to ich miejsce. Dom przez wiele lat był zarządzany przez kogo innego, w zupełnie inny sposób. Powolutku się to zmieniało, myślę, że zajęło to około roku, ale w końcu ktoś przyszedł i napił się z nami herbaty.
Początkowo na środku hallu ustawiliśmy wielki stół i krzesła, uznaliśmy, że będzie jak w domowej kuchni, wszyscy usiądą i będą rozmawiać. Wcale tak się nie stało, stół okazał się ogromną barierą. Szybko się więc go pozbyliśmy i za pierwsze pieniądze, które dostaliśmy kupiliśmy kanapę, by można było wygodnie usiąść. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, więc kupiliśmy drugą, trzecią i czwartą. Nie były one ustawione frontem do siebie, bo ludzie się nie znali i trudno było od nich oczekiwać, że będą czuć się komfortowo.
Obecnie dom kultury funkcjonuje już zupełnie inaczej. Wszyscy wspólnie realizujemy marzenia. To miejsce należy do mieszkańców, nie do nas.
M.D.: – To był bardzo ważny dla nas okres. Zrozumieliśmy, że to nie my powinniśmy decydować o tym, jaki mamy program, tylko powinni to robić ludzie z niego korzystający. Oczywiście bierzemy odpowiedzialność za dom kultury, ale każdy może dzielić z nami tą odpowiedzialność.
Kiedyś wydaliśmy 150 zł na warsztaty, na które przyszła masa ludzi. Innym razem dostaliśmy grant i za kilka tysięcy złotych kupiliśmy wszystko, co nam się zamarzyło. Na to wydarzenie przyszły tylko dwie rodziny. Zrobiło nam się przykro, bo się mocno staraliśmy i zastanawialiśmy się, czemu przyszło tak mało osób. Każdego dnia prowadzimy ewaluację i w jej trakcie zdaliśmy sobie sprawę, że to nie jest tak, że nikt nie przyszedł, były przecież dwie rodziny, z którymi się świetnie bawiliśmy i dla nich na pewno był to wyjątkowy czas, tak samo zresztą jak dla nas. To nam uświadomiło, że nie można wymagać od nikogo obecności.
Na czym w skrócie polega zatem sekret Inspiro?
M.D.: – Na tym, że bardzo lubimy i szanujemy ludzi. To jest cały sekret i cała prawda o tym miejscu. Ten szacunek przejawia się nie tylko w tym, że poświęcamy innym każdą wolną chwilę, ale też w tym, że wszystkich częstujemy kawą, herbatą, w toalecie jest przyjemnie pachnący papier. Mogłoby wydawać się, że to błahostka, a jednak pozwala każdemu poczuć się, jak u siebie. Możemy na koniec zdradzić wzór matematyczny wyrażający sekret Inspiro: jakość = szacunek*praca.
Beata Kwiecińska i Maciej Dąbrowski, twórcy Domu Kultury Inspiro w Podłężu (pierwszego w Polsce domu kultury prowadzonego przez organizację pozarządową).
Stypendyści Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w roku 2016. Laureaci nagrody POLCUL za działania wspierające tworzenie społeczeństwa obywatelskiego. Niepoprawni optymiści. Odpowiedzialni za wiele projektów społecznych m.in.: Dron społeczny, Podziel kwadrat, Dla Aleppo, Pyszne wakacje, Musikomar, Mały Obywatel Świata, Za stołem Świata, Strefa52, Strefa53, Sztuka-Puka i wiele, wiele innych.
Od 2007 roku Beata i Maciek z wielką frajdą inspirują Inspiro. Śmieją się prawie cały czas, wymyślając niestworzone rzeczy, które możliwe stają się w Inspiro. Uwielbiają pracę z dziećmi, dla których zmieniają świat. Są praktycznie nie teoretyczni. Fascynuje ich siła oddolnych inicjatyw, energia lokalnych społeczności i fakt, że wszystko jest możliwe. Uważają, że dom kultury to dzieło sztuki.