JANISZEWSKI: Organizacje pozarządowe mogą być i często są sprzymierzeńcami mediów. Ale to przymierze nie zawsze nawiązuje się łatwo. Bo bywa, że tak samo, jak pracownicy NGO nie wiedzą, na czym polega praca dziennikarza, tak i w drugą stronę – dziennikarze zwyczajnie nie wiedzą, co tak naprawdę się robi w tym trzecim sektorze.
Czternaście lat temu ktoś w Warszawie wpadł na pomysł proklamowania „Dnia Dobrej Wiadomości”. Intuicję miał jednak marną. Trzy dni później dwa samoloty wypełnione ludźmi uderzyły w symbol gospodarczej potęgi Stanów Zjednoczonych. Zginęły trzy tysiące osób.
Konsekwencje tamtej masakry odczuwamy do dziś. Prawa obywatelskie zostały w Stanach Zjednoczonych na długo ograniczone, a dokument, który na te ograniczenia przyzwalał, nazwano jakby na ironię „Patriot Act”. W różnych punktach globu, w tym w Polsce, powstała sieć tajnych ośrodków detencyjnych, w których stosowano wyrafinowane tortury. Rozpoczęła się Wojna z Terrorem, której ofiar do dziś nie zliczono, ale według szacunków federacji IPPNW, zrzeszającej kilkadziesiąt organizacji medycznych, wskutek działań wojsk koalicyjnych około 1,3 miliona mieszkańców Afganistanu, Pakistanu i Iraku straciło życie. Destabilizacja regionu stała się faktem. Warto to sobie przypomnieć dzisiaj, gdy we wszystkich mediach obserwujemy rozpaczliwą wędrówkę ludów – setki tysięcy uchodźców, także z wymienionych powyżej krajów, usiłuje przedostać się do strefy bezpieczeństwa, jaką jawi się dla nich Europa.
Hiobowe wieści
Czy dobre wiadomości, których niedosyt poczuli wówczas inicjatorzy akcji, byłyby kategorią pozwalającą na opis któregokolwiek ze wspomnianych zjawisk? Czym właściwie miałyby być te „dobre wiadomości”, jak je zdefiniować? Cieszyliśmy się z Arabskiej Wiosny, serii rewolt obalających strupieszałe reżimy w Afryce Północnej i na Półwyspie Arabskim. Wydawało się wówczas, że oto mamy te, z dawna oczekiwane, „dobre wiadomości”: demokracja triumfuje. Dziś widzimy, że nie tylko nie zatriumfowała, ale to, co nastało wskutek tamtych protestów, obróciło się przeciwko protestującym. Dobra wiadomość okazała się hiobową wieścią.
Dobrą wiadomością, mówię to bez ironii, była ta płynąca z Fundacji Estera, która pomogła przyjechać do Polski dwustu osobom z Syrii. Ale stała się sposobem na podmalowanie rozmazanego makijażu koalicji rządzącej. I zamiast być dobrą, stała się wiadomością paskudną, sposobem na „zachowanie twarzy” i trwanie we własnej obojętności.
Ckliwa literatura zamiast życia
Organizacje pozarządowe, które tak często funkcjonują jak pionierzy rozpoznający tematy i problemy społeczne „bez właściciela”, nieistotne dla państwa, mogą być i często są sprzymierzeńcami mediów. Ale to przymierze nie zawsze nawiązuje się łatwo, czasem wymaga wielu spotkań i wielu rozmów. Bo bywa, że tak samo, jak pracownicy NGO nie wiedzą, na czym polega praca dziennikarza, tak i w drugą stronę – dziennikarze zwyczajnie nie wiedzą, co tak naprawdę się robi w tym trzecim sektorze. Docierają do nas maile o dziwnych nagłówkach: „namalowaliśmy mural”, „wydajemy kalendarz z aktami osób niepełnosprawnych”, „rozdajemy balony w imię wolności słowa”. Brzmi jak relacja z nieustannego kinderbalu.
Dziurawy ponton
Mam przyjaciółkę, która od paru lat prowadzi fundację pomocy osobom bezdomnym, zmagającym się z uzależnieniami. Od lat gadamy o tym, co robi i po co. A jednak, gdy dwa dni temu przesłała mi mail od swojej współpracowniczki, doznałem osłupienia. Ten list brzmiał jak korespondencja wojenna. „L. nie może się ruszać, mieszka na działkach, w namiocie, w strasznych warunkach, potrzeba pampersów dla dorosłych. D. miał czwartą zapaść w tym roku, karetka zabrała go z ulicy, mówi, że nie chce żyć. J. miał trafić do więzienia, ale fałszywy alarm, policja go nie szuka, rozpłakał się, mówił, że nie ma dokąd pójść, w więzieniu miałby przynajmniej jedzenie i dach nad głową”. Tak to szło. Zupełnie jakby warszawskie działki były Morzem Śródziemnym, a wegetujący tam ludzie żeglowali po nich w dziurawym pontonie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wygląda to aż tak źle. Teraz oboje zastanawiamy się, co z tym zrobić. Już nie – jak trafić do mediów, lecz jak z poziomu mediów trafić do odbiorców. Nie będzie łatwo. Ale gdyby się udało, gdyby ktoś się tym przejął, to by był dla nas – dziennikarza i aktywistki społecznej – wielki dzień. Dzień dobrej wiadomości.
Gdyby się udało, gdyby ktoś się tym przejął, to by był dla nas – dziennikarza i aktywistki – wielki dzień. Dzień dobrej wiadomości.