W styczniu skończył 19 lat. Nie ukończył wyższej uczelni, a ma bagaż doświadczeń w pracy zawodowej. Współpracował m.in. Mistrzem Polski w wyścigach samochodowych, a aktualnie jest szefem marketingu legendarnego klubu siatkarskiego GTPS Gorzów. W grudniu powołał stowarzyszenie SOS dla Gorzowskiego Sportu. W rozmowie z Karoliną Michalik, o sobie, życiu prywatnym, pracy zawodowej oraz o planach na przyszłość opowiada Michał Siniecki.
Karoliną Michalik: – Panie prezesie, jak w tak młodym wieku można posiadać tak bogate curriculum vitae?
Michał Siniecki: – Nie powiedziałbym, że jest ono aż tak bogate. Znam ludzi, których curriculum vitae z pozoru przypomina bardziej teczkę z aktami sprawy, niż podanie o pracę. Staram się realizować swój życiowy plan, krok po kroku, tak jak wcześniej sobie zaplanowałem. Być może dlatego, że lubię mieć wszystko w życiu poukładane. Niestety, życie różne spłata figle i momentami potrafi mocno kopnąć człowieka w przysłowiowe "cztery litery".
Co motywuje pana do dalszej pracy?
M.S.: – Od najmłodszych lat, dzień w dzień, gdy się budziłem, marzyłem o rzeczach, o których moi rówieśnicy zapewne nawet nie słyszeli. Marzyłem, aby kiedyś stanąć na szczycie dużego przedsiębiorstwa i któregoś dnia spojrzeć w lustro i powiedzieć "Siniecki, swój plan zrealizowałeś. Zrobiłeś to tylko i wyłącznie sam! Jestem z ciebie dumny". Trzeba mieć marzenia. Jak to mówi Piotr Kaszubski: "Lamborghini samo nie podjedzie pod twój garaż".
Jak tak w ogóle zaczęła się pana kariera zawodowa?
M.S.: – Sport to tak na prawdę całe moje życie. To on nauczył mnie takich cech osobowości, jak pracowitość czy też odpowiedzialność. W wieku 10 lat tato zapisał mnie do podgorzowskiego klubu piłkarskiego FC Kłodawa 13. Następnie z Kłodawy wraz z trenerem Jerzym Wandeltem przeniosłem się do Piasta Karnin, stamtąd do juniorskiej grupy GKP Gorzów. Tam poznałem wielu wspaniałych ludzi. Niestety, ze względu na kłopoty finansowe klub przestał istnieć i zostałem z 'kartą w ręku'. Chciałem kończyć już swoją przygodę z piłką, jednak kolega namówił mnie do przejścia do czwartoligowego Błękitni Lubno, w których to barwach jestem po dzień dzisiejszy. Nie jestem osobą, która łudzi się, że zrobi karierę w piłce nożnej. Temat piłki odpuściłem dwa czy trzy lata temu i postanowiłem zająć się czymś bardziej pożytecznym, co może przynieść korzyści, nie tylko finansowe. Pojawiła się opcja współpracy przy teamie u Łukasza Błaszkowskiego i tak się w zasadzie zaczęło...
A czy poza tą pana karierą zawodową, nie pracował pan nigdzie indziej?
M.S.: – Oczywiście, że pracowałem. Zdarzały się tzw. prace sezonowe, czy też dorywcze. Od rodziców nigdy nie otrzymałem kieszonkowego, także takie prace były dla mnie jedynym źródłem dochodów. Niestety nie byłem lubianym pracownikiem, ponieważ lubię tworzyć swoje zasady i jeśli mi coś nie pasuje, mówię o tym głośno. Momentami nie potrafię ugryźć się w język, być może dlatego, że czuje ogromną potrzebę bycia niezależnym. Tutaj trzeba by zagłębić się bardziej.
Nie brakuje panu nigdy tego, że nie żył tak jak inni nastolatkowie?
Ale ja żyję jak normalny nastolatek. Można mnie spotkać na dyskotece, na basenie, w kościele. Jestem normalną osobą. Nigdy nie poczułem się lepszy od kogoś, tylko dla tego, że ja jestem na tzw. stanowisku. To jest tylko praca.
Jak pan to robi, że mimo tylu obowiązków ma pan czas na wszystko?
M.S.: – Przede wszystkim dobrze zorganizowany czas oraz pogodzenie wszystkich obowiązków. Dobry plan dnia to podstawa. Wiadomo momentami są rzeczy, które muszę oddać dobre za wspaniałe, ale nie żałuję swoich wyborów, nawet jeśli jest on nie trafiony. Pieniądze są w życiu ważne, ale to rodzina powinna być na pierwszym miejscu. To, co chcę mieć w życiu, to kochającą żonę i zdrowe dzieci. W pracy zawodowej marzę o sukcesie, a pieniądze są tylko miłym dodatkiem.
Co na to pana znajomi?
M.S.: – Większość z nich nie wie o moich działaniach. Wszystko staram się robić ‘po cichaczu'. Oni nie wiedzą co się dzieje. Może coś tam słyszeli, ale nie traktują tego na poważnie
Co panu w życiu imponuje?
M.S.: – W życiu imponują mi osoby, które doszły do wszystkiego same, a nie otrzymały wszystkiego od rodziców. Co to za frajda jeździć ojca samochodem i wyrywać panienki? Frajda będzie, jak podjedziesz swoim autem, na które ciężko pracowałeś. Tak już zostałem wychowany.
Nie trafia pan na sytuację typu "Pewnie mu rodzice załatwili".
M.S.: – Z tego typu sytuacjami mam do czynienia praktycznie codziennie. Zatem mogę tutaj ogłosić, iż do wszystkiego dochodzę sam. A rodzice? Tato pracuje u 'prywaciarza' w firmie produkującej m.in. kute ogrodzenia, bramy itp., choć sam myśli nad własnym przedsiębiorstwem. Mama natomiast pracuje w fabryce jako pracownik produkcji.
Skąd czerpie pan wsparcie dla swoich działań?
M.S.: – Rodzice zbytnio nie wierzą w to co robię. Rodzina ma inne spojrzenie na to. Patrzy jak na rzecz dodatkową. Jestem osobą samotną, tak że wsparcie czerpię z samego siebie.
Nie boi się pan, że nie traktują pana poważnie w tego typu działaniach?
M.S.: – Jeżeli ktoś ma coś do zaoferowania, to powinien zostać wysłuchany nawet przez milionerów, czy miliarderów. Czasami 15-latek ma taki pomysł, o którym pan Kulczyk, którego bardzo szanuję, nawet nie śnił. Skoro biznesmen nazywa się profesjonalistą, to nie powinien patrzeć na wiek, kolor skóry, ubiór, czy fryzurę. Zawsze, gdy spotykam się z dyrektorem lub prezesem dużego koncernu, wychodząc z siedziby firmy mówię sobie: "Fajny miał fotel. Za jakiś czas to ja na nim usiądę".
Jest pan bardzo pewny siebie.
M.S.: – To nie pewność siebie, tylko marzenia i cel. Każdy cel jest do spełnienia. Osobiście marzę o podróży dookoła świata i wiem, że kiedyś wyruszę w taki rejs. Muszę wierzyć w siebie, bo wiara czyni cuda i sam przekonałem się o tym na własnej skórze.
Nie myślał pan, aby wyruszyć za granicę w robieniu kariery zawodowej?
M.S.: – Zadam pani redaktor jedno pytanie: "Co ja osiągnąłem w Polsce, aby robić karierę za granicą?". Najpierw osiągnijmy coś na krajowym podwórku, a potem myślmy o zagranicy. Wielu ludzi zwłaszcza młodych mówią, że jadą robić karierę do Anglii. De facto ich kariera kończy się na zmywaku w restauracji. Jadą tam ludzie bez pomysłu na siebie, bez pomysłu na swoje życie. Jest wiele możliwości w Polsce na rozwój. Dobrym przykładem są środki pochodzące z Unii Europejskiej.
Mądre, ale mocne słowa.
M.S.: – Niestety prawdziwe. Taka jest rzeczywistość. Ktoś chcę zostać dyrektorem banku siedząc cały czas w domu z pilotem w ręku. Tak to my gospodarki nie rozwiniemy. Nienawidzę ludzi, którzy siedzą i krytykują w internecie czyjś wygląd, jaka ta osoba jest. Ja chciałbym zadać im pytanie: "A jak wy wyglądacie? Co wy osiągnęliście w życiu? Jaki wy macie pomysł na siebie?". To jest tak zwana grupa 'napinaczy internetowych'.
To może teraz przejdziemy w temat zawodowy. Po co panu to stowarzyszenie?
M.S.: – Wystarczy otworzyć lokalną gazetę i sprawdzić dział sportowy. Serce się kroi jak czytam, że piłkarze ręczni przegrywają mecz za meczem, piłkarze nożni grają po wioskach, a tenisiści stołowi nie mają pieniędzy, aby pojechać na mecz. To chora sytuacja. Sport w Gorzowie Wielkopolskim ma bardzo bogatą historię.
Jakie ma pan plany na przyszłość?
M.S.: – Jeśli rozmawiamy o pracy zawodowej, to przede wszystkim osiągnięcie sukcesu ze stowarzyszeniem, a także założenie do końca lutego agencji sportowej. W 2014 roku chciałbym kandydować do Rady Miasta Gorzowa. Jest wiele do zrobienia, do poprawy. Ale czy się dostanę, zadecydują wyborcy.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że plany życiowe oraz zawodowe osiągną sukces.
M.S.: – Ja również pani redaktor bardzo dziękuję. Wszystkim czytelnikom i czytelniczkom chciałbym życzyć spóźnione, ale szczere życzenia noworoczne, aby ten 2013 rok był o wiele lepszy od poprzedniego oraz obfitował w innowacyjne pomysły, które osiągną sukces, a także wiele zdrowia i miłości.