Dlaczego Stefan Chwin pozwolił umrzeć bezdomnemu bohaterowi swojej książki, czyli historia wyjścia z bezdomności
"Nie jest łatwo pisać, a tym bardziej mówić o swoich osobistych doświadczeniach. Niestety, nikt tego nie zrobi za osoby doświadczające bezdomności i nadal, pomimo zwiększającej się liczby profesjonalnych programów pomocy wychodzenia z bezdomności, będą funkcjonować te, które opisuję w swojej książce i sztuce – pisze Anna Łojewska, autorka sztuki i książki "Pamiętnik z dekady bezdomności".
I tak, w roku 2004 w ramach kampanii
przedwyborczej w wyborach do europarlamentu, gdzie p. Sadowski
startował w wyborach, na łamach lokalnej poznańskiej prasy toczyła
się dyskusja nt. m.in. zapobiegania marginalizacji. Brali w niej
udział przedstawiciele m.in. Barki (P. Sadowski), Markotu (P.
Stefański) i miejscowego MOPR-u. Rzecz dotyczyła bezdomności i
eksmisji. Zarówno MOPR, jak też Markot mieli do zaproponowania
programy alternatywno-osłonowe i pomoc ludziom zagrożonym eksmisją,
to p. Sadowski jedynie miejsca w kierowanej przez siebie
instytucji. Takich ‘kwiatków’ było wiele, jak chociażby konieczność
wpłacania ‘na rozwój Barki’ określonej kwoty środków otrzymywanych
przez beneficjentów ostatecznych Programu Wychodzenia Z
Bezdomności. Sprawą, na ich prośbę, zainteresowany się w 2005 roku
media, one z kolei Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej i…nic.
Osoby te szantażem zostały zmuszone do podpisania do prasy
oświadczenia, że pomyliły się i dobrowolnie wpłacają swoje nędzne
grosze na rozwój tej instytucji. Czy coś zmieniło się od kilkunastu
lat. Czytelnicy mogą porównać oficjalną stronę Barki.
www.barka.org.pl (zakładka wspólnoty) gdzie mieszkańcy ‘Barki’
‘dobrowolnie, z własnej inwencji’ opisują swoje odczucia związane
‘z domem’, tak określane są wspólnoty, czyli schroniska dla osób
bezdomnych w Barce. Zatrważająca jest szczególnie relacja Eli.
Trafiła do Barki jako matka pełnej biologicznej rodziny wraz z
mężem i dzieckiem. Do 1995 roku funkcjonowali samodzielnie, mając
zasobne mieszkanie i firmę. Firma padła, oboje z mężem i dzieckiem
szukali nowych możliwości. Niestety, dotarli aż do Barki. przez 8
lat mieszkania tam przeszli straszliwe ‘pranie mózgu’, liderzy
Barki wmawiali im, jak i pozostałym nieszczęśnikom, ‘normalność’
funkcjonowania w charakterze osób, bezdomnych budowę alternatywnego
sposobu życia, w końcu dziwną współodpowiedzialność za pozostałych
nieszczęśników i wdzięczność dla tego miejsca. Ela stała się
niezbędna p.p. Sadowskim do trzymania w ryzach pozostałych
mieszkańców Barki, a miała do tego wrodzone predyspozycje i ochronę
liderów. W końcu i ona wraz z mężem opuściła to miejsce. Była mniej
odrealniona i zdecydowanie bardziej przedsiębiorcza niż pozostali
mieszkańcy. Niestety, po 3 latach wróciła już sama. Jej relacja
‘dobrowolna’ jest zatrważająca. Kobieta ta ‘nie widzi’ lub też już
nie zdaje sobie sprawy z tego, że fatalne i straszliwie bierne jest
to, że przytułek przez jego klientów jest traktowany jako miejsce
stałego docelowego pobytu, bez konieczności dbania chociaż w
minimalnym stopniu o zabezpieczenie swoich podstawowych spraw, jak
utrzymanie, stała, wymierna w warunkach rynkowych praca, jak w
końcu stałe lokum, spełniające normy prywatnego domu. Trafiła do
Barki w wieku produkcyjnym, ok. 35. roku życia. Niestety,
ośmioletni pobyt w tym miejscu zaindukował ją bezradnością życiową
i źle rozumianą współodpowiedzialnością za Barkę. Czy ponownie uda
się jej wyrwać z tego miejsca? Nie wiem, ale życzę jej jak
najlepiej. Gdyby trafiła z rodziną do bardziej profesjonalnego
przytułku, być może byłaby już samodzielna i nie rozpadłaby się jej
rodzina.
Odrębnym problemem jest zatrważająca zgoda
poznańskiego społeczeństwa, na nie tylko niehumanitarne, ale i
pozaprawne metody ‘pracy socjalnej’ p. Sadowskiego. Nie miejsce
tutaj na opisywanie zniewag i chamskich uwag, jakich doświadczyłam
jako bohaterka artykułu w ‘Wysokich Obcasach’ ‘Gazety Wyborczej’ i
to już w XXI w., jak też i doznawanych ze strony tych, którzy mają
obowiązek badać takie zjawiska - pracowników i naukowców nauk
społecznych. Są do wglądu w portalu ‘gazety wyborczej’-
www.gazeta.pl/obcasy /zakładka ‘portrety’- Anna Łojewska.
Imputowali mi niemoralność w przeciwstawianiu się metodom ‘pracy’
Barki, bowiem trafiłam tam jako osoba potrzebująca, jak to określił
jeden z poznańskich naukowców, socjolog, starający się mieć zawsze
coś do powiedzenia przed kamerami telewizyjnymi. Nie umiał
uwzględnić badań swoich kolegów ze środowiska, prof. Przymeńskiego
i dr. Oliwy-Ciesielskiej, ogólnopolskich autorytetów w dziedzinie
badań nad bezdomnością, a diagnozujących działalność tej instytucji
jako działania pozorowane, stricte medialne, nieprzekładajace się
na realną pomoc osobom bezdomnym. Podobnym doświadczeniem był dla
mnie mój wieczór autorski, gdzie jedna z moich czytelniczek
stwierdziła, że nie mam prawa źle mówić o Barce, bo spędziłam tam
10 lat. Na moją i pozostałych słuchaczy dygresję, że powinnam była
maksymalnie 2 miesiące, nie umiała nic dodać.
Pora na podzielenie się wrażeniami nt. samej
konferencji w Gdańsku. Niekiedy odnosiłam wrażenie, że gdybym
wcześniej poznała niektóre działania, jak np. Stowarzyszenie
‘Otwarte Drzwi’, czy też odrodzony, zhumanizowany ‘Monar’, moja
książka i sztuka nie byłyby aż tak bolesne. Chciałabym wierzyć, że
i opinia klientów tych instytucji nie różni się zasadniczo od mojej
refleksji.
Jestem pod wrażeniem dobrych chęci i pracy p.p.
piotra Olecha i Oli Dębskiej. Produkty ich pracy są niekiedy
widoczne - jeden z byłych podopiecznych gra w mojej sztuce i czeka
go, daj Boże, szczęśliwy finał - jego własny dom. Jest już w pół
drogi.
Szczerze im życzę, a przede wszystkim osobom
wegetującym w schroniskach, aby programy województwa pomorskiego
stały się obowiązującym standardem w całej Polsce. Musicie, drodzy
państwo być bardziej pewni swoich racji i znaleźć sojuszników w
ministerstwie, mediach ogólnopolskich, Unii Europejskiej, w każdym
użytecznym miejscu, tak, aby dziwne programy ‘samoorganizacji,
alternatywnego sposobu życia’ adresowane do tych, których system
pomocy społecznej poupychał po nieprofesjonalnych przytułkach
odeszły już do lamusa opieki społecznej, jako straszliwe memento.
Głębokim nieporozumieniem były dla mnie niektóre fragmenty
wystąpienia Pani Minister Joanny Staręgi-Piasek oraz Julii
Wygnańskiej, a szczególnie ich bezkrytyczny i przerysowany zachwyt
nad rolą organizacji pozarządowych w organizowaniu pomocy osobom
bezdomnym. Jest to, moim zdaniem, filozofia niczym nie
usprawiedliwiona, niebezpieczna wręcz. Organizacje społeczne, w
obecnym systemie prawnym pozbawione są jakiejkolwiek kontroli
merytorycznej swoich poczynań, dlatego też dochodzi w nich do
głębokich nadużyć w ofercie socjalnej. Pomoc ta świadczona jest
najczęściej uznaniowo, nieadekwatnie do realnych potrzeb
beneficjentów ostatecznych. Liczą się przede wszystkim potrzeby
marketingowe, promocyjne, finansowe samej organizacji. Takie są
moje refleksje nt. organizacji wielkopolskich. I nie tylko moje, bo
prof. Przymeński i dr Oliwa-Ciesielska zawarli w swych pracach
podobne opinie. Inna pomoc - to owe literackie ‘miłosierdzie gminy’
jest to głęboko upokarzające i nie spełnia już nowoczesnych
standardów pomocy osobom bezdomnym. Nie jest prawdą, że pomoc
świadczona przez organizacje społeczne jest tańsza i
efektywniejsza. Z gminy otrzymują one ustaloną kwotę na pokrycie
kosztów pobytu mieszkańców schroniska, z ministerstwa, nawet
programy fundacji grantodawczych zawierają w sobie często środki
państwowe i samorządowe. Powtórzę, dziwnym i niebezpiecznym jest,
że żadna instytucja nie wpadła na myśl kontroli merytorycznej
pomocy świadczonej przez organizacje pozarządowe. Dobrze chociaż,
że są starannie przeprowadzone badania terenowe, szczególnie przez
wymienionych przeze mnie badaczy poznańskich nt. nieadekwatności
pracy owych instytucji ‘miłosierdzia gminy’ w stosunku do swoich
podopiecznych. Czas najwyższy na wprowadzenie kontroli
merytorycznej różnej maści ‘społeczników’. Pani Minister
Staręga-Piasek nabyła 10 egzemplarzy mojej książki, liczę, że
wyciągnie wnioski.
Ostatni akapit chce poświęcić mediom. Dobrze,
że przestały już w wielu przypadkach szukać niczym nie uprawnionej
sensacji w i tak tragicznym losie osób bezdomnych. Ich reportaże
pomogły przełamać stereotyp osoby bezdomnej jako degenerata,
dewianta, kryminalisty. Nie należy też gloryfikować takiego życia,
czy też wzbudzać niczym nieuzasadnioną ciekawość takiej drogi. Jest
ona najczęściej splotem wielu zdarzeń, i wtedy człowiek podźwignie
się, gdy otrzyma na czas profesjonalną pomoc. Poprzez nietrafione
artykuły i reportaże osoby bezdomne często dodatkowo były i są
izolowane od społeczeństwa. Moja droga do ‘domności’ dodatkowo była
bardzo trudna, bowiem nt. nowatorskich, cudownych,
samowystarczalnych, ogólnoświatowych’, metod pracy Barki powstało
kilka setek artykułów, reportaży, wierszówek. Samodzielnie w
społeczeństwie funkcjonuje kilkanaście osób - po 20 prawie latach
pracy tej instytucji i przerobieniu kilkudziesięciu milionów
złotych. Kiedy takie formy ‘pomocy’ znikną już z mapy Polski - nie
możemy nawet łudzić, się, że jak w przypadku ‘Markotu’ zrządzenie
losu pomoże, bowiem w ‘Barce’ pracuje już następne pokolenie
Sadowskich, również zaindukowane misją, dziełem pomocy w budowaniu
alternatywnego świata osób wykluczonych.
Szczęście, że moja książka jest już tłumaczona
na angielski i niemiecki, więc może okrężną drogą przyczynię się do
zniknięcia owych alternatywnych metod pomocy ‘współbraciom’ -
oficjalne funkcjonujące w mediach wielkopolskich i życiu Barki
określenie osób bezdomnych w tej instytucji.