Dawno temu, w PRL... uratowałem pielgrzymów okrzykiem "Solidarność!"
ZBIGNIEW WEJCMAN: Na placyku przy Kolumnie Zygmunta układano na noszach omdlałych pielgrzymów. Omdlali leżą – tłum napiera - my słabniemy.
W 1987 roku, podczas pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski byłem – wówczas jako młodzian – w tzw. służbie papieskiej. Polegało to na pomaganiu pielgrzymom, podawaniu wody i opiece nad zagubionymi. Pamiętam, jak w Warszawie skończyła się msza, papamobile odjechało, zatem i milicjanci poczuli się zwolnieni ze swych obowiązków i błyskawicznie się rozproszyli. Zostaliśmy – jako służba papieska – sami. A wokół nas pulsujący tłum, gwałtownie poszukujący najszybszej drogi ewakuacji z placu. Nie minęło nawet kilka minut, kiedy zauważyłem, jak potężna grupa ruszyła w stronę miejsca, gdzie na noszach leżeli omdleni. Łapiemy się z kilkoma kolegami za ręce i bronimy dostępu. Omdleni leżą, tłum napiera, my słabniemy.
Wówczas ja – niewiele mogąc zrobić, ale i niewiele myśląc – zaczynam skandować z cicha, następnie coraz głośniej: „So-li-darność! So-li-darność! So-li-darność!”. Hasło w sytuacji skrajnie niesprzyjającej mogące oznaczać tęgie mordobicie. Po chwili słyszę – najbliżej stojący kolega podaje dalej: „So-li-darność! So-li-darność!”. W jego ślady idą kolejni ludzie ze służby papieskiej, a następnie jacyś ludzie w ogóle. Tłum podchwytuje, zaczyna skandować, co spowodowało, że na chwilę się zatrzymał. Dało to omdlałym nieco większą szansę na ocalenie. W tym momencie pojawiła się – na co w tej akurat sytuacji liczyłem – grupa tajniaków z pytaniem, skąd jestem i co robię. Szarpanina, groźby, sprawdzanie przepustki i dokumentów. Historia niczym złym się nie skończyła, poza ewidentnie dobrym skutkiem, jakim ostatecznie było uratowanie omdlałych. Jest ona też dowodem na to, że były to czasy podejmowania nie tylko trudnych decyzji, ale i decyzji nie zawsze najlepszych.
Poszukując, prośbę redakcji ngo.pl, zdjęcia do tego wspomnienia, przypomniałem sobie też, jak zostaliśmy z bratem bohaterami okładki „kalendarza papieskiego”. Byłem w tym czasie mocno zaangażowany w różne działania okołokościelne. Dzięki temu, owego „kalendarzowego” roku 1991, przy okazji pielgrzymki Jana Pawła II zostaliśmy z bratem uhonorowani udziałem w specjalnym, uroczystym pochodzie wiernych ulicą Marszałkowską. Spacerowym krokiem szliśmy wzdłuż szpaleru warszawiaków i gości, pozdrawiających nas różnymi okrzykami. Wszystko szło bez niespodzianek, ale przy kolejnym krótkim postoju niespodziewanie odłączyliśmy się od naszej grupy, a znaleźliśmy się wśród pielgrzymów litewskich. Litwin cii, po krótkiej i sympatycznej pogawędce, ku naszemu zaskoczeniu wręczyli nam krajki – tradycyjny wyrób ludowy w postaci barwnego paska do przepasania w talii, a do tego chorągiewki z flagą. Tak wyposażeni ruszyliśmy dalej, ale już z „braćmi Litwinami”. Mijani gapie skandowali zaś: „Litwa z nami!, Litwa z nami!”. Byliśmy dumni.
Po kilku miesiącach ukazał się kalendarz ścienny z wizyty Papieża. Miesiąc, bodajże maj, ilustruje zdjęcie podpisane: „Grupa litewska”. Na pierwszym planie – ja z bratem.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)