Legendarnego Lenina z irokezem odbijał na papierze wałkiem z farbą akrylową, żeby go przy kserowaniu nie spisali z dowodu. Dwadzieścia lat później z malarskim wałkiem umaczanym w farbie chętnie z nim stanie i burmistrz Żywca, i animatorzy kultury albo zupełnie niezbuntowana, z całej Polski, młodzież.
W akcji „Malarze pokojowi” z malarskim wałkiem umaczanym w farbie, z Dariuszem Paczkowskim stoi na zdjęciu burmistrz Żywca, przewodniczący rady miejskiej, młodzi radni i młodzież liceum. Zamalowywali swastyki na żywieckich murach. Promocyjny mural o Karcie Różnorodności w Warszawie „sprejowali” pracownicy korporacji. Częściej jednak street-artowe szablony tnie z Darkiem niezbuntowana lub zbuntowana w społecznym odbiorze młodzież. Jak malują krzywo, mówi, żeby poprawiać, bo się tym będzie chwalił na grafficiarskich forach. Samemu graffiti nie poprawisz, trzeba poprosić kogoś o pomoc: jedna osoba trzyma szablon, druga odbija. Więc grafficiarze i szabloniści w krótkim czasie nabywają kompetencję pracy zespołowej. Dlatego, jak prasa pisze performer, to on za każdym razem poprawia na„działacz społeczny”. Jak próbuje porównań do Banksy’ego (słynny, brytyjski street-artowiec), obrusza się, bo Banksy „maluje ładne obrazki”, a on używa graffiti do mówienia o rzeczach, o których inni woleliby nie mówić: okupowanym Tybecie, neonazistowskich aukcjach na Allegro, GMO, paleniu śmieci, tresurze dzikich zwierząt.
Od pierwszego graffiti (może to byli antymilicyjni „MOrdercy”, a może pacyfistyczne serce z rakietą z cynicznym podpisem „Love PO” – przysposobienie obronne) w ciągu dwudziestu następnych lat powstały setki nieskatalogowanych, społecznie zaangażowanych prac. Część z nich trafiło z ulicy na salony: do krakowskiej galerii, kilku albumów o polskim street-artcie, Muzeum Sztuki Współczesnej i wraz z nim na Biennale w Berlinie. W albumie znalazł się także Lenin z irokezem.
Jest 1987 rok, gdy Darek Paczkowski, szesnastoletni punkowiec z Grudziądza, produkuje ulotki Lenina z irokezem. Czasy były analogowe, i choć Darek prowadzi bogatą korespondencję listowną z fanami Republiki, to jest w Grudziądzu odcięty od głównych działań antysystemowych. Ulotki z Leninem odbija na papierze wałkiem z farbą akrylową, żeby go przy kserowaniu nie spisali z dowodu. Wysyła szablon do dziesięciu innych graficiarzy – mają międzymiastową wzajemną wymianę szablonów, na – jak byśmy to dzisiaj nazwali – wolnej licencji. – To nie była wtedy żadna sztuka, tylko konspira – mówi Darek – nikt nie podpisywał szablonów.
Więc tego Lenina, z czerwonym irokezem, kolportował trójmiejski Ruch Wolność i Pokój. Pół roku później, jak autor szablonu wreszcie się w Trójmieście pojawił, Lenin był wszędzie: na kurtach gdańskich punkowców, na ścianach Stoczni, kilka lat później na okładce Big Cyca, a dwadzieścia kilka – na warszawskiej aukcji sztuki w DeSie w sprzedaży za 700 zł. Więc, poza konspirą, był to – mówiąc językiem współczesnego czytelnika – trendsetting.
Ale Lenin był zrobiony w czasach wczesnych, kiedy nikt jeszcze wspólnie z Darkiem nie malował, choć mu zasadniczo w życiu chodzi o zespołowość. – Nigdy nie byłem z opcji „no future”, mój bunt miał być bardziej konstruktywny niż narzekanie, dlatego to miał być bunt z innymi.
Zespołowo buntował się zatem w założonym w 25 miastach Froncie Wyzwolenia Zwierząt. Front działał za czasów, kiedy zwierzę było jeszcze rzeczą, więc propagandowo i akcyjnie sprzeciwiali się tresurze, wiwisekcji, futrom i promowali wegetarianizm. Paczkowski mówi o nim, że to była dla niego i dla innych, zasłużonych dziś działaczy, ekologiczna rozbiegówka. Chciał go zalegalizować, żeby tego nie stracić – jak mówi – ale działacze darzyli miłością antysystemowe zasady i statut, więc był opór. Wątek utraty rozkręcanych inicjatyw jeszcze do niego wróci.
Równolegle Darek działa jeszcze na kilku innych frontach: z Marcinem Kornakiem w grupie antynazistowskiej - GAN, która się przerodzi w Stowarzyszenie Nigdy Więcej, a od 1998 z Błażejem Sobańskim i innymi grafficiarzami w 3Fala.art.pl – nieformalnym ruchu społecznie zaangażowanego graffiti i street-artu. Mieli swój kodeks: „unikamy świeżych tynków i obiektów sakralnych (…) robimy swoje bez ortodoksji i dawania dupy”. Wkrótce 3Fala miała swoich ambasadorów w szesnastu miastach w Polsce.
Ekologiczna rozbiegówka dała mu rozpęd na ponad 15 lat: z Grudziądza, z przystankiem w Bydgoszczy, trafił do bielskiego Klubu Gaja.
– Bardzo aktywny, twórczy człowiek. Prowadził w Gai mnóstwo rzeczy, bo my w każdym programie działamy zespołowo – mówi Jacek Bożek, założyciel Gai.
Prowadził tam spotkania wolontariuszy, warsztaty grafficiarskie, zajęcia ekologiczne, wykłady o humanitarnym traktowaniu zwierząt i prowadzeniu kampanii społecznych. Darek uczestniczył w jednej z największych polskich kampanii środowiskowych „Zwierzę nie jest rzeczą”, która skończyła się przyjęciem ustawy o ochronie praw zwierząt. Z Gają był związany ponad 10 lat. W Bielsku-Białej poznał żonę. Pierwsze dziecko, Kalina, rodzi się w domu, w tym samym czasie Darek kończy pracę w Gai.
– O tych dziesięciu latach nie chcę rozmawiać – mówi Darek. – Oddałem tej organizacji całe swoje serce, a po urodzeniu się dziecka okazało się, że zostałem bez pracy.
– Dariusz od nas odszedł – mówi szef Gai, Jacek Bożek.
Po rozstaniu z Gają Darek zatrudnia się w prywatnej firmie, w Oświęcimiu. Sprzedaje czyściwa, czyli – jak mówi – szmaty. Wytrzymuje dziewięć miesięcy.
– Trasa Oświęcim – Wilkowice to dwie godziny w jedną stronę, więc prawie nie było mnie w domu. Zarabiałem mało, bo duże zamówienia trzeba było wspierać łapówą. Nie miałem, nie dawałem. Któregoś dnia zadzwoniłem do Kariny, że nie wytrzymam w tej pracy.
– Co odpowiedziała?
– „Wracaj kochany, damy sobie radę”.
Pracę daje mu Wojtek Owczarz, w Fundacji Ekologicznej Arka. Darek znów robi wszystko, co się dało i rozkręcać w stronę nieekologiczną, Owczarz mówi mu po przyjacielsku: „Powinieneś mieć coś swojego” i pomaga założyć mu własną fundację.
Rodzice Kariny mieszkają w Żywcu, więc Darek od czasu do czasu mija żywiecki dworzec PKP. Ściany są tam ciemne od swastyk i neonazistowskiego graffiti. Bodaj pierwszy raz wstrzymuje się z akcją, najpierw śle listy, czeka na pozwolenia i zamalowuje je wraz burmistrzem i radnymi podczas przedsięwzięcia „Malarze Pokojowi”. Przeprowadzają się z Kariną i Kalinką na żywieckie osiedle. Trzy miesiące temu Darek zamalowuje tam napis „witamy w piekle”. Na muralu: chmury, drabiny do nieba, anioł. „O niebo lepiej” – komentuje żona.
Fundację Klamra, swoją pierwszą własną i formalną organizację zakłada z Kariną i z Piotrem Cykowskim z Fundacją Inna Przestrzeń, z którym znają się z działań na rzecz wolnego Tybetu. Jest w niej parytetowo: dwójka przewodniczących Rady: Hanna Fabirkiewicz i Wojciech Owczarz, dwójka prezesów: Dariusz i Karina.
– Karina mnie uratowała, to było jasne, że następną rzecz będziemy robić razem – mówi. – Ale Klamra powstała w ogóle po to, żeby łączyć działania różnych organizacji, żeby działać razem.
Spotykamy się na warsztatach „Aktywnie dla tolerancji”. Faktycznie przygotowywały je wspólnie Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”, Stowarzyszenie Dramy STOP-Klatka, trenerzy z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej i Klamra. Darek przedstawia uczestnikom załogę warsztatów – wszystkich bez wyjątku, zaczynając od osób z obsługi hotelu i kuchni. Zaraz po warsztatach odbył się w Żywcu Dzień Romski, ściągnęli z Piotrem Cykowskim Lidkę Ostałowską, autorkę książki „Cygan to Cygan” na warsztaty tekściarskie dla żywieckich nauczycieli. Od ponad roku sam jeździ na osiedle socjalne, więc na październik zapowiada tam wielkie romsko-nieromskie wielkie malowanie.
W rozmowie jest skromny, cierpliwie opowiada to, co z łatwością można o nim znaleźć w Internecie. Martwi się na zapas, że niepotrzebnie będzie tyle z tym tekstem pracy. Bez skromności mówi tylko o street-arcie.
– Banksy robi piękną sztukę, ale nie ma kontaktu z organizacjami społecznymi, które na co dzień rozwiązują problemy społeczne.
Dostrzega, że się zmienił. Znalazłam na stronie 3Fali instrukcję dla grafficiarzy, o tym, jak nie dać się złapać: „dobrze ubrać się w dwie warstwy ciuchów, by w razie ucieczki do klatki schodowej, móc błyskawicznie zmienić wygląd”.
– Dziś też byś to rekomendował? – pytam.
– Znalazłaś archiwalia. Czasy się zmieniły, dziś można malować legalnie, więc uczę, jak to robić. Poza tym, ja już bym nie uciekł – śmieje się. – Mam ponad czterdzieści lat, brodę i duży brzuch, więc mogę malować, gdzie chcę, bo teraz – he, he – budzę szacunek.
Źródło: ngo.pl