Pozarządówkę na polsko-niemieckim pograniczu rozwija Darek Patoleta – człowiek zakochany w organizacjach pozarządowych. Rozwija je i wspiera. Ale menedżerskie buty cisną go, bo osobowość bujną i metaforyczną.
– Jestem człowiekiem ze wschodu. Mieszanką katolickiej polskości spod Częstochowy z domieszką krwi stepowej, ukraińskiej. I chociaż w Siedlcach, skąd pochodzę, nie mieszkam od 20 lat, to ciągle jestem ulepiony z tej samej gliny: sentymentalnej, refleksyjnej, upartej i wrażliwej.
Tak o sobie mówi Dariusz Patoleta, szef Fundacji na rzecz Collegium Polonicum ze Słubic. Od 10 lat pracuje „na prowincji”. Mówi tak z przekąsem, bo to wcale wyjątkowe miejsce: przygraniczne, sąsiadujące z niemieckim Frankfurtem. W dobie UE to nie dwa, a raczej jedno miasto bezlitośnie przecięte Odrą na pół. W lewej kieszeni nosisz euro, w prawej – złotówki. Na granicznym moście nie straszą zasieki; pogranicznik nudzi się, na dokument spogląda pro forma. Ze Słubic idzie się „za granicę” odebrać dziecko z przedszkola albo na zajęcia na Viadrinę. Po polskiej stronie ląduje się u fryzjera lub w hurtowni papierosów. Poza tą wyjątkowością, problemy w Słubicach, jak wszędzie: bezrobocie, przygraniczna szara strefa i odpływ ludzi za pracą.
Witaminy dla każdego
Z siedziby Fundacji można spoglądać na Frankfurt. Mieści się w Collegium Polonicum, zamiejscowej placówce Uniwersytetu Adama Mickiewicza i siostrzanej uczelni niemieckiego Uniwersytetu Viadrina. Elegancki budynek, jakby nie stąd, wyróżniający się w zabudowie o zdecydowanie gierkowskiej proweniencji. Fundacja miała pierwotnie wspierać Collegium, ale robi więcej, bo dyrektor – Darek Patoleta kreśli śmiałe wizje, że trzeba wziąć odpowiedzialność za całość i zająć się rozwojem lokalnym:
– Tu jest pracy na następne 10 – 20 lat. Poprawa warunków życia mieszkańców, aktywizacja młodzieży, rozwój kultury, edukacja.
Dzięki Darkowi działania Fundacji nabrały pozarządowego sznytu.
– Fundacje akademickie zwykle prowadzą kursy i są przechowalnią działaczy samorządu studenckiego – mówi Marcin Chludziński, konsultant ds. rozwoju organizacji z Grupy Doradztwa i Treningu Invent. – A oni próbują zmienić rzeczywistość społeczną. To jest bardzo rzadkie i jest zasługą Darka. Są tam w tej chwili najsilniejsi.
Darek Patoleta o wszystkim, co robią, mówi metaforycznie. Przedstawia sprawy językiem wizjonera, nie menedżera.
– W każdej diecie niezbędne są witaminy. Podnoszą odporność organizmu, wzmacniają witalność, rodzą twórcze myślenie, opóźniają starość. Dla mnie witaminami niezbędnymi do zdrowego funkcjonowania demokratycznego społeczeństwa są organizacje pozarządowe. Działalność w NGO-sach jest jednym z najbardziej rozwijających wewnętrznie zajęć. Organizacje pozarządowe to wyjątkowe miejsce dla wyjątkowych ludzi. Witaminy dla każdego. [wyróżnienie małe].
Ma dwoistą naturę i to jest jego najbardziej rozpoznawalną cechą. Myśli obrazami, pracuje projektami. Jest w tym niezwykle skuteczny.
Natura wizjonerska
Rys historyczny, część pierwsza.
Darek Patoleta, mając lat 14, wsiadł w pociąg do Szczecina. Rodzice światowcy powiedzieli mu, że wieje tam dobry wiatr od morza, który mu pomoże coś w życiu osiągnąć. Usłuchał, pojechał, trafił do szkoły dla stoczniowców, a potem na Politechnikę. Przez pewien czas spawał statki.
– Odkrywałem tam poezję wodowania statku i alchemię– mówi. Mimo to doszedł do wniosku, że przemysł ciężki to nie jest jego miejsce. Miłość do przyszłej żony i szczeciński wiatr od morza skierowały go na prowincję, do Słubic. Tu pracował dla Celowego Związku Gmin, gdzie tworzył system segregacji odpadów. Zajmował się tym, czym chciał: ochroną środowiska, ale ciągle jeszcze za mało mu było pracy z ludźmi. Z Programu Agrolinia 2000 pojechał do Dolnej Austrii, gdzie zobaczył „wioskę makową”, małą miejscowość, która maki i wyroby z makówek uczyniła swoim ekonomicznym i turystycznym atutem. Na święto kwitnienia przyjeżdżają tam tysiące ludzi.
– Wróciłem stamtąd z wielkim poczuciem sensu. Zobaczyłem, jak różne środowiska mogą ze sobą współpracować, żeby robić dobre rzeczy. Nam też jest potrzebna ta dynamika rozwoju, otwarte umysły, chęci, faktyczne partnerstwa. Im bardziej sprawne organizacje, tym mniej centralnego sterowania.
Zamarzyła mu się polska „wioska makowa” czyli patent na rozwój lokalny. Ale jak zakładali Fundację w Collegium Polonicum, to nie miała uzdrawiania środowiska lokalnego na sztandarach.
– Mieliśmy być w zamyśle organizacją uniwersytecką, jakich w Polsce wiele: użyczać osobowości prawnej Collegium i ściągać dla uczelni pieniądze z zachodu – mówi Krzysztof Brosz, członek zarządu.
Dopóki Darek nie usiadł za dyrektorskim biurkiem. Postanowił szukać dobrych doświadczeń, które by można przenieść do Słubic. Uruchomili projekty-samograje, jak program dotacyjny Działaj Lokalnie. Darek szukał sprawdzonych pomysłów na projekty społeczne, dzwonił do znajomych społeczników i do dużych, doświadczonych organizacji, mówił: przyjedźcie na zachód.
– Tutaj trzeba zrobić coś mega, w nowatorski sposób – mówi.
Natura sensualna
Rys historyczny, część druga.
Jak Darek Patoleta przyjechał do Słubic, zajmował się edukacją ekologiczną. Gremialnie zapisali się z przyjaciółmi do polsko-niemieckiego Stowarzyszenia Słubfurt, żeby mieć przestrzeń na robienie rzeczy małych i prostych, na przykład pachnącej żywicą ścieżki ekologicznej, zbudowanej w zaułku nad Odrą. To, jak ona wygląda, dużo mówi o Darka sposobie widzenia świata. Jest ekologiczno-poetycka.
– Człowiek się tam z tablic czegoś dowie o bobrze, o historii miejsca, przez które przechodzi, ale najważniejsze, że się bosą stopą przespaceruje po polu kasztanów – mówi Marta Henzler ze Stowarzyszenia CAL, która doradzała w Słubicach, jak współpracować z wolontariuszami – Obów, choć był październik, trzeba mi było zdjąć, żeby tę naturę odbierać całą sobą, a nie jednym zmysłem.
Sensualna i refleksyjna natura, że trudno jest Patolecie wypełniać dyrektorskie obowiązki.
– Systematyczność i punktualność – nie lubię tego: pilnowania czasu i umawiania się na określone godziny. Mam alergię na czynności powtarzalne, rutynowe, włącznie z jedzeniem śniadania, chodzeniem tą samą drogą, wykonywaniem tej samej pracy. Za mało mamy czasu, by go spędzać w schemacie. Aczkolwiek … to układanie godzin i czasu pracy jest bardzo pomocne…
– Nie jest typem ministra, nie trzyma za skórę, nawet kiedy powinien, i nie rozlicza z wykonanej pracy w procentach – mówi Krzysztof Brosz.
Jak trzeba, powściąga wyobraźnię i zamyka w karby projektu. Robi to wówczas bardzo systemowo. Ale ta konieczność trochę go uwiera.
– Myślę, że nie wykorzystuję swojego wizjonerstwa w pełni – mówi Patoleta. – Kiedy mówisz o normalnych dla ciebie pomysłach inni, mocno stąpający po ziemi, mają cię za świra. A mnie potrzeba czegoś, co przebudziłoby smoka.
Natura analityczna
Darek twierdzi, że, jak chcą znaleźć patent na regionalną „wioskę makową”, nie mogą być sami.
– Teoretycznie lubuskie to zagłębie ngo-sów, ale trzeba je wzmocnić, „dać im skrzydła”– mówi Darek Patoleta. – Tu jest praca od zaraz dla odważnych liderów i miejsce na dobrze działające organizacje, które by rozwiązywały lokalne problemy.
Uruchomili inkubator dla organizacji. Oferowali poradnictwo, dawali zaplecze techniczne, dostęp do biblioteki, szkolenia.
– Pomagaliśmy, ale mieliśmy poczucie, że wyrywkowo. Ktoś przychodził i znikał, nie widzieliśmy efektu końcowego. Mamy teraz projekt „I’m stroNGO – pomagam skuteczniej”. Zaczęliśmy dokładnie definiować potrzeby organizacji, dopiero potem oferując określoną pomoc. Nie interesuje nas „jakiś” projekt. Chcemy rozwiązywać problemy społeczne wspinając się na wyżyny swoich możliwości, przekraczając granice.
– Do każdego podchodzą bardzo indywidualnie – mówi Marcin Chludziński. – Jak rozdawali po tysiącu złotych na projekty młodzieżowe, to jeździli i chuchali na nie, żeby mieć pewność, że ten tysiąc przyniósł efekty.
– Nie wszyscy, którzy robią rzeczy lokalnie mają w perspektywie rozwój. On widzi punkt B, kiedy wszyscy inni nie wyruszyli jeszcze z punktu A – mówi Marta Henzler. – A ponieważ ma bujną osobowość, to ma na to fajne pomysły.
Najnowszy: Wyprodukować gigantyczną mapę imprez kulturalnych regionu i nanieść ją na kulturalną mapę Warszawy. Odblokować w ludziach myślenie, że Słubice to kulturalna prowincja.
– Słubiczanin spędzi tyle czasu dojeżdżając na koncert do Kostrzyna czy Frankfurtu, co mieszkaniec podwarszawskich Janek w drodze do teatru na Marszałkowskiej. Prowincja jest w naszych głowach.
Natura nieplemienna
Rys historyczny, część trzecia.
W Austrii Darek poznał Benonę i Marka Skrzypków, równie poetyckich co on społeczników, zaszytych w Gogolewku, malowniczej, siedemdziesięcioosobowej wsi na Kaszubach. Od razu go pchnęło w tamtą stronę. Razem założyli Fundację „Kaszubskie Słoneczniki”. To kwiat, który nawet w deszcz i burzę zwraca się zawsze w stronę słońca – napisali, uzasadniając nazwę. Dzisiaj działa w Gogolewku świetlica wiejska, dzieciarnia uczy się angielskiego, odbywają się festyny kulturalne. On sam w tej kaszubskiej głuszy chce postawić dom z naturalnych surowców: gliny, słomy, drewna, kamienia.
– Życie jest zbyt krótkie i cenne by marnować je na mieszkanie w czterech żelbetonowych ścianach. Dzieciństwo spędziłem w blokach i wystarczy.
Głównym budulcem domu Darka ma być korek od wina. Zbierają go dla niego przyjaciele. Potrzebuje około 2 mln sztuk. Ma ich teraz przeszło tysiąc.
Dziesięcioletniemu synowi, Oskarowi tłumaczy, czym jest patriotyzm. Że to po prostu dobrze wykonywana praca, a nie bogoojczyźniane pustosłowie. Na styczeń w domu Patoletów zapowiedziały się bliźnięta, Borys i Miłosz. Chce, żeby jego dzieci były obywatelami świata:
– Bez kompleksów, ograniczeń i polskiego machania szabelką.
Krzysztof Wojciechowski, szef Collegium Polonicum:
– W ogóle nie ma natury plemiennej. Nawet nie umie udawać, że się brata. Więc tam, gdzie rządzą reguły plemienne, jest mu trudno, bo wódki się z nikim nie napije. Ma słabe układy w mieście, województwie. Tam, gdzie funkcjonują już nowe, przejrzyste, reguły jest dostrzegany i lubiany.
– Jest raczej animatorem, niż pierwszym frontowym – mówi Marta Henzler. – Wspiera, uczy, daje przestrzeń. Sam nie będzie zabiegał o popularność. Ma za to dużo duszy. Nie wiem, co on z tą duszą robi podczas podpisywania faktur.