Niemożliwe jest wynalezienie takiego ustroju społeczno-politycznego, który zaspokoiłby oczekiwania – jeśli nie wszystkich – to chociaż większości obywateli.
Wszytko przez ograniczony dostęp do władzy, poczucia
sprawiedliwości i podejmowania decyzji w imieniu lub – co gorsza –
za innych. Demokracja nie stwarza samych przywilejów władzy
państwowej, ale też nie czyni społeczeństwa depozytariuszem
niekontrolowanej woli, co niektórzy uznają za największy defekt
panującego ustroju.
Kim oni są? Ano wyznawcami tezy, że najlepszą formą
organizacji życia publicznego byłaby demokracja deliberatywna.
Deliberować to nic innego jak debatować, rozważać, roztrząsać,
rozmyślać, a więc prowadzić potoczysty dyskurs, którego celem jest
dojście do wspólnego „tak” lub „nie”. Problem w tym, że ta szczytna
idea prowadzenia dialogu pozostaje jednak bardziej odległym
złudzeniem aniżeli receptą na usprawnienie funkcjonowania
demokracji. Ośrodkiem decyzyjnym powszechnej deliberacji mieliby
być… wszyscy obywatele, co niestety – z uwagi na nieumiejętność
toczenia konstruktywnych sporów, niedostatki kultury politycznej
oraz brak kompetencji do podejmowania ważnych decyzji przez masy –
spowodowałoby raczej chaos niż konsensus. Właśnie masowe
dopuszczenie do głosu wszystkich naraz i każdego z osobna każe
powątpiewać w sens zbiorowego deliberowania.
Entuzjaści demokracji deliberatywnej opierają swoją wiarę w
powodzenie własnej koncepcji na teorii komunikacji społecznej
Juergena Habermasa. Deliberowanie ma być odpowiedzią na
pogłębiającą się emancypację społeczeństwa, które chce brać
odpowiedzialność za swoje czyny i decyzje. Ma to być najkrótsza
droga do stworzenia stabilnego społeczeństwa obywatelskiego.
Zadaniem jego członków będzie kontestowanie skostniałych procedur
demokratycznych, samodzielne podejmowanie decyzji, działanie na
korzyść gremialnie wypowiedzianych potrzeb oraz uzyskiwanie
bezcennych kompromisów. Głosowanie ma być ostatecznością, bo taki
sposób realizowania celów politycznych jest zdaniem teoretyków
deliberacji zawodny.
Istnieją trzy główne zasady, które mają decydować o powodzeniu
demokracji deliberatywnej. Pierwszą z nich jest egalitaryzm,
zakładający równość między uczestnikami ogólnospołecznej debaty.
Każdy ma takie samo prawo zabranie głosu w dyskusji, a głos ten
jest równoważny wypowiedziom pozostałych interlokutorów. Celem jest
uniknięcie niedopuszczenie do sytuacji, w której najlepsze
przemyślenia byłyby odzwierciedleniem wąskich grup interesów,
skoncentrowanych wokół ośrodków władzy. Druga regułą jest
dotrzymanie zasady wymogu moralnego, oznajmiającej że w dyskusji
uznajemy innych ludzi obojga płci za istoty racjonalne, zdolne
dostrzec siłę naszych argumentów albo przekonać nas o prawidłowości
ich toku myślenia i posiadania racji. Wreszcie trzecia zasada –
kultura argumentacji, czyli otwartość na wysłuchiwanie poglądów
osób reprezentujących inny punkt widzenia oraz toczenie
merytorycznych polemik.
Propagatorów demokracji deliberatywnej i zwolenników
„wspólnego rozumowania” ostro krytykował Michael Waltzer,
określając taką propozycję systemową jako niemożliwą do
zrealizowania. Jako jeden z czołowych komunitarystów popierał ideę
decentralizacji władzy, ale nie był za jej umasowieniem. Jego
zdaniem polityki nie powinno uprawiać szerokie grono wchodzących w
skład społeczeństwa jednostek, ponieważ „deliberacja nie jest dla
demosu”. Ludzie powinni działać, być w opozycji do władzy, ale
snucie wspólnych rozważań nie jest ich domeną. Debatowanie,
spieranie się co do przyjmowania określonych wartości oraz wyboru
najlepszej polityki powinno zostać w kompetencji rządzących, a nie
rządzonych. Poza tym polityka nie sprowadza się wyłącznie do
rozumu, jak zakładają apologeci demokracji deliberatywnej, ale
zawiera też w sobie: namiętność, konkurencyjność, solidarność.
Waltzer wysunął jeszcze jeden istotny kontrargument – w polityce
rzadko zapadają werdykty, bo jest ona obszarem konfliktów,
przedmiotem negocjacji, a nie efektem moralnie słusznych decyzji
przyjętych w procesie deliberacji, których wypracowanie w
ramach ogólnospołecznej debaty jest niemożliwe.
Czy zatem warto deliberować? Z pewnością tak, ale nie należy
czynić z tego sposobu na uprawianie polityki. Nigdy nie wypracuje
się powszechnie zadowalającego stanowiska z racji rozbieżności
ideologicznych, religijnych czy etnicznych. Dlatego dyskurs praw
(demokracja liberalna) bierze górę nad dyskursem spontanicznych
werdyktów (demokracja deliberatywna).
***
Konrad Wojciechowski – absolwent UW (Wydział Stosowanych Nauk
Społecznych i Resocjalizacji), z dyplomem magistra socjologii
oraz animatora działań lokalnych (antropologia kulturowa). Na
co dzień realizuje się w zawodzie dziennikarza. Pisuje głównie o
sporcie, jego teksty ukazywały się w m.in. w "Polityce" i "Tylko
Piłka". Obecnie działa oddolnie, współpracując z lokalną gazetą
"Południe". Pracuje też nad biografią zespołu Perfect.
Źródło: inf. własna