Wbrew tezom forsowanym przez polskiego ministra środowiska, spalanie biomasy drzewnej w większości przypadków jest dalekie od neutralności z punktu widzenia klimatu. Wycinanie na cele energetyczne całych drzew powoduje znacznie wyższe emisje dwutlenku węgla netto niż uwolnienie tej samej ilości energii z paliw kopalnych, jak wynika z badań opublikowanych właśnie przez brytyjski instytut Chatham House.
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że polska energetyka będzie w coraz większym stopniu opierać się na spalaniu biomasy drzewnej, traktując ją jako odnawialne źródło energii, na równi z wiatrem, słońcem i geotermią. Do uzyskania 15% udziału energii z OZE w 2020 roku być może uda się nam doczołgać (choć nie jest to pewne), tyle że klimat na tym nic nie zyska.
Założenie o neutralności emisyjnej spalania biomasy drzewnej jest – jak pokazują
najnowsze badania – w większości przypadków błędne.
Raport „Woody Biomas for Power and Heat” Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Chatham House w Londynie, opublikowany 23 lutego 2017, dowodzi, że jedynym rodzajem drewna, który można spalać bez szkody dla klimatu, są odpady przemysłu drzewnego, i to wyłącznie te, które nie mogą zostać wykorzystane do produkcji wyrobów drewnopochodnych. Wycinanie na opał całych drzew powoduje natomiast znacznie wyższą emisję dwutlenku węgla netto niż wyprodukowanie tej samej ilości energii z gazu, a nawet z węgla.
Na pierwszy rzut oka wydaje się to sprzeczne z potocznym pojęciem o emisjach dwutlenku węgla, bo przecież cały CO2 emitowany podczas spalania drewna został wcześniej zaabsorbowany z atmosfery i po prostu do niej wraca. Duncan Brack z instytutu Chatham House wskazuje jednak, że ten prosty model pomija dwie istotne kwestie: przede wszystkim czas, jakiego potrzeba na ponowne usunięcie CO2 z atmosfery, a także sposób rozliczania się krajów z emisji gazów cieplarnianych.
Czas jest ważny, bo na zapobieżenie katastrofalnym zmianom klimatu zostało go nam bardzo niewiele – globalny poziom emisji musi zacząć spadać jak najszybciej. Tymczasem na ponowne zaabsorbowanie dwutlenku węgla wyemitowanego do atmosfery przy okazji spalania biomasy drzewnej nowo posadzone drzewa potrzebują w najlepszym wypadku 20 lat, a często dłużej. Wycięcie drzewa na cele energetyczne oznacza nie tylko błyskawiczne wypuszczenie przez komin określonej ilości CO2, ale też umniejszenie zdolności lasu do pochłaniania tego gazu z atmosfery. Gdybyśmy na zahamowanie wzrostu stężenia CO2 w atmosferze mieli dowolnie dużo czasu, biomasę można byłoby traktować w długim terminie jako rzeczywiście niemal neutralną z punktu widzenia emisji, oczywiście przy założeniu, że za wycięte drzewa posadzi się co najmniej tyle samo nowych, utrzymując stałą powierzchnię i strukturę wiekową lasów. Problem w tym, że czasu nie mamy, a w krótkim terminie spalanie drewna skutkuje wzrostem emisji netto.
Drugi powód, dla którego emisje z biomasy drzewnej nie zerują się, dotyczy wadliwego sposobu ich zliczania. W ramach Protokołu z Kioto (ONZ) poszczególne kraje muszą raportować, ile wyemitowały CO2 i czy zmieniła się, na plus lub na minus, ich zdolność do absorbowania tego gazu w związku z tzw. zmianą użytkowania gruntów. W tym systemie zmniejszenie powierzchni lasu liczy się jako dodatkowa emisja, powiększenie zaś – jako redukcja emisji. Produkcję biomasy drzewnej uwzględnia się tylko w tej drugiej kategorii, tzn. wycięte na cele energetyczne drzewa ujmuje się w raportach jako zmianę użytkowania gruntów, natomiast nie wykazuje się w raportach emisji fizycznie wyemitowanych podczas jej spalania. Jak zauważa Izabela Zygmunt z CEE Bankwatch i Polskiej Zielonej Sieci: Dzięki takiej metodyce inwentaryzacji emisji gazów cieplarnianych, w przypadku biomasy drzewnej importowanej z krajów, które nie rozliczają się ze zmian użytkowania gruntu, takich jak Rosja, USA czy Kanada, emisje dwutlenku węgla nie są nigdzie odnotowywane, mimo że gaz fizycznie trafia do atmosfery.
Czy te ustalenia mają znaczenie dla Polski? Owszem, podważają sensowność obranego przez rząd kierunku rozwoju energetyki odnawialnej. Polska zobowiązała się w ramach unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego, że do 2020 r. 15% wytwarzanej w kraju energii będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych. Dane GUS i Komisji Europejskiej wskazują, że przy obecnych trendach możemy mieć problem z osiągnięciem tego celu, co wiąże się z ryzykiem konieczności poniesienia kar. Sprawę dodatkowo pogarsza fakt, że tzw. ustawa odległościowa praktycznie zablokowała rozwój energetyki wiatrowej w Polsce, a nowa ustawa o OZE uczyniła prosumenckie inwestycje w panele fotowoltaiczne zbyt ryzykownymi i całkowicie nieopłacalnymi ekonomicznie. W tej sytuacji biopaliwa stałe, a więc przede wszystkim biomasa drzewna, pozostaną najważniejszym odnawialnym źródłem energii, a ponieważ udział OZE w polskim miksie energetycznym musi wzrosnąć, będziemy spalać ich więcej.
To, co działo się wokół wciąż nieprzyjętego przez rząd rozporządzenia o drewnie energetycznym, wskazuje, że intencją resortu środowiska jest uprzywilejowanie na rynku biomasy „niepełnowartościowego” drewna z wyrębów. W pierwszej wersji rozporządzenia, odpady z tartaków, a więc zdaniem Bracka jedyny rodzaj biomasy, który rzeczywiście jest neutralny z punktu widzenia emisji, nie kwalifikowały się w ogóle jako drewno energetyczne, a zdaniem przedstawicieli przemysłu drzewnego biorących udział w ekspresowych konsultacjach społecznych projektu, zaproponowana regulacja przyznawała Lasom Państwowym monopol na dostawy drewna dla energetyki i tworzyła zachęty do umyślnego doprowadzania do deprecjacji drewna. Ostateczny kształt rozporządzenia nie jest znany.
Badania opublikowane przez Chatham House pokazują, że mimo iż na papierze wszystko będzie się zgadzać, klimatowi to działanie raczej nie pomoże. Może natomiast zaszkodzić polskim borom i puszczom, jeśli Lasy Państwowe, uzyskawszy szerszy rynek zbytu, będą dalej zwiększać wolumen pozyskiwanego drewna.